poniedziałek, 15 października 2012

Ten najważniejszy dzień


Sobota 5 września powitała nas chmurkami i prześwitującym przez nie słońcem. W nocy padało, w dzień kilka razy też pokropiło , np. w chwili gdy wyruszaliśmy do kościoła. Zamieszanie w domu straszne od samego rana. Ważność dnia z punktu widzenia wrażeń i przeżyć w zderzeniu z praktyką zdecydowanie przereklamowana . Bieg do fryzjera, potem szykowanie się do ślubu cywilnego , bo to przecież bardzo wcześnie. W tzw. międzyczasie przyjmowanie gości bo zjeżdżali od rana i odbieranie telegramów , które przynoszą znajomi i sąsiedzi. Nie wiem czy nadal ten zwyczaj się praktykuje , ale w czasie kiedy my braliśmy ślub telegramy zanosiło się też do domu panny młodej. Ze względu na stan zdrowia cioci , nie mógł przyjechać z nią brat mojego dziadka. Bardzo żałowałam , bo to ostatnia rodzina łącząca mnie z babcią i dziadkiem tak blisko. Przyjechała za to ich córka z zięciem , przywieźli nam prezenty w postaci kompletu kieliszków do wina i ślicznego kompletu filiżanek ze spodkami oraz życzenia. Na uroczystości jednak zostać nie chcieli. Niby taki kryzys , a jednak trochę prezentów nam się dostało i co ciekawe nie powtórzył się żaden . Był odkurzacz , który służył nam około 20 lat , piękny lniany obrus , który mam do dziś , dwa komplety eleganckiej białej pościeli z koronkowymi wstawkami, kryształowe szklanki do napojów, kryształowy wazon ( na szczęście w trakcie lat użytkowania się potłukły i dobrze , bo kryształów nie znosiłam i do dziś nie znoszę ). Piękny, serwis do kawy z brązowej kamionki , drugi , bardziej ozdobny z różowej – też wciąż go mamy i trochę kasy. Do USC pojechaliśmy tylko ze świadkami i rodzicami. Świadkiem był młodszy brat mojego ojca i siostra Ka. Do skromnej, beżowej sukienki miałam równie skromny bukiecik złożony z kolorowych goździków, przez siostrę Ka. Ceremonia trwała krótko i jakoś tak monotonnie. Ślubu udzielał nam sąsiad zza ściany , który był tam urzędnikiem, nazywany w mieście " biskupem magistrackim". Po ceremonii na chwilę pobiegliśmy do kościoła złożyć życzenia mojej przyjaciółce i jej mężowi. Przyjechali z fantazją żółtą syreną udekorowaną ogromnym bukietem słoneczników. R.miała bukiet z ciemnoróżowych i białych astrów, a na głowie mirtowy wianek z dopiętym welonem. Oboje promienni , zapatrzeni w siebie , uśmiechnięci. Nieubłaganie nadchodził czas i naszej ceremonii . Ka pojechał się przebrać , a potem przyjechał po mnie ze swoją mamą , przywiózł bukiet z gerber robiony przez ciotkę kwiaciarkę ( tę samą , która pożyczała mi pieniądze na materiał , na suknię ślubną) - muszę przyznać , że jak na gerbery ,złożyła go oryginalnie. Te, które widziałam wcześniej wyglądały jak zwykłe bukiety do wazonu. W moim było aż 15 kwiatów wplecionych pomiędzy plimosus i delikatny tiul. Spodobał mi się , a tak bardzo nie chciałam mieć bukietu z gerber. Błogosławieństwo rodziców - moja matka i teściowa sobie popłakały , jak chyba wszystkie matki na świecie . Cynicznie pomyślałam ,że moja mogłaby sobie łzy darować. Do kościoła jechaliśmy wściekle niebieskim dużym fiatem należącym do rodziców chłopaka siosrty Ka – później jej męża . Jak wszystko , fiat skromnie udekorowany wianuszkami z mirtu i białymi wstążeczkami. Nie spodziewaliśmy się aż tylu ludzi w kościele. Prawie jak na niedzielnej Mszy. Zgodnie ze zwyczajem czekaliśmy u wejścia do zabytkowej Fary . Punktualnie o 17.30 zaczęły grać organy , wyszedł po nas ksiądz i poprowadził do ołtarza . Ceremonia nie trwa długo , mieliśmy tylko ślub ,bez Mszy Św. Ale było pięknie. Kościół farny ma wspaniałą akustykę , jest ogromny i dobrze nagłośniony – zawsze tak było a organiści nieprzypadkowi ,zawsze dobrze przygotowani do zawodu więc wszystkie śpiewy i gra organów brzmią w nim cudownie.
Oboje przekonani o słuszności wyboru pewnymi głosami wypowiedzieliśmy sobie słowa przysięgi ( tak przynajmniej mówili nam ludzie po ceremonii) . Ka nałożył mi obrączkę i widziałam ,że w oczach miał łzy. W ogóle w tym dniu był wyjątkowo poważny. Ja chyba nie bardzo , cieszyłam się po prostu i jak chyba wszystkie panny młode byłam podekscytowana. Nie miałam długiej sukni z trenem , kapelusza z woalką , bukietu z alpejskich fiołków , nie jechaliśmy do ślubu karetą wynajętą z pałacyku w Czerniejewie jak kiedyś obiecał mi ojciec , nie było orkiestry i hucznego przyjęcia .Jakiś fragment moich marzeń przeszedł gdzieś obok . W młodości zajmowały mnie inne sprawy , o ceremonii ślubu jako takiej myślałam mało , ale przecież jestem kobietą i kobieca natura sprawiała ,że i ja w głębi ducha chciałam żeby w tym dniu spełniły się dziewczęce marzenia . Jeszcze wiele takich skrawków życia mnie ominie – wtedy jeszcze o tym nie wiedziałam , ale żadne z moich marzeń nigdy nie spełni się do końca tak jak bym tego chciała. Jeśli w ogóle, to zawsze tylko w jakiejś nie wielkiej części. Od dziecka jednak byłam realistką , mocno stojąca na ziemi , niektórzy twierdzili nawet, że pesymistką i nigdy nie popadałam we frustrację z powodu niespełnionych marzeń. Zakodowana i wypracowana przez lata idea zachowania złotego środka kazała mi przyjmować sprawy takimi jakie są . Przyjęłam więc i nawet przez moment nie zastanawiałam się nad tym ,że to nie całkiem tak jak mi się marzyło. 

2 komentarze:

  1. Podziwiam, że to wszystko tak dobrze pamiętasz. I myślę, że to dlatego, że nadal jesteście szczęśliwie razem. Mój życiorys jest bardzo zbieżny z Twoim (jestem rocznik 1955) i pamiętam dobrze przygotowania do mojego ślubu w 1977. Po tym już mam tylko mgliste wspomnienia, rozjaśniane urodzinami dzieci i przeprowadzkami. Ale ja po 19 latach małżeństwa odeszłam od męża i jakby nie chciałam już nigdy pamiętać (i nadal nie chcę) tego, co się w tych latach działo.
    Twoje zapiski przywracają mi wiele wspomnień, bo są to wspomnienia także mojej młodości. A młodość to młodość jednak!
    Uściski!

    OdpowiedzUsuń
  2. Trudno powiedzieć dlaczego tyle szczegółów utkwiło mi w głowie. Jak już się z tym zaczęłam mierzyć i pisać nagle jeden wątek zaczął pociągać za sobą kolejne . Aż mi czasem trudno to ogarnąć i zachować jakiś schemat. Miło,że doceniasz moją pracę .

    OdpowiedzUsuń