Na
czas Świąt Bożego Narodzenia i Nowy Rok stan wojenny został
zawieszony. Ludzie spotykali się na rodzinnych kolacjach i później
na prywatkach sylwestrowych (większych bali nikt nie odważył się
zorganizować ) , ale nastrój nie sprzyjał beztroskiej zabawie i
świętowaniu. Wszyscy byli smutni i przygnębieni , minęło zbyt
mało czasu ,żeby ludzie zdążyli się z tą sytuacją oswoić
Kilka
dni przed wigilią w naszym osiedlowym kiosku ruchu pojawił się
towar: „Rzucili „ żyletki , szampon , rajstopy , jakieś zabawki
w ilości dość konkretnej jak na tamte czasy . Na samym środku
wystawy siedział śliczny pluszowy miś - jedyny w całej dostawie
zabawek. Postanowiłam zdobyć go dla małego. Stałam na ponad 20
stopniowym mrozie prawie półtorej godziny i zaklinałam w duchu
żeby nikt go nie kupił. Miałam szczęście : miś był mój. Dziś
nie byłby żadną atrakcją : jakieś 30cm wysokości , żółto-
bury plusz , oczka z plastikowych guzików, ale wtedy taki zakup to
było coś. Przy okazji załapuję się na dwa szampony "familijne",
dwie pary rajstop , pudełko żyletek i przydział kartkowych
papierosów "popularne". Miałam prezenty na Gwiazdkę dla
szwagierki ( szampon i rajstopy ) , a żyletki sprawiedliwie
podzieliłam pomiędzy męża i ojca. Dla mam wyszyłam po komplecie
serwetek z resztek szarego płótna , które leżały wcześniej nie
zagospodarowane. Nie całkiem pamiętam co dostali na tę Gwiazdkę
mąż i ojciec , ale chyba jakiś zdobyczny alkohol . Śmiesznie to
brzmi dzisiaj , ale taki był rok 1981. Wigilię mieliśmy nawet
całkiem zasobną. Jak wspomniałam wspólnymi siłami z rodzinnych
zrzutek i dzięki zaradności szefów zakładów udało się zapewnić
zaopatrzenie w artykuły spożywcze. Mały dostał nowe – używane
ciuszki , które teściowa załatwiła u znajomej z opieki społecznej
i oczywiście misia. Kupić coś nowego dla malucha można jedynie
na kartę ciąży lub książeczkę zdrowia jeśli akurat trafi się
na dostawę w sklepie dziecięcym i odpowiednio długo postoi w
kolejce. Zdesperowani ludzie godzinami wystają w kolejkach po
wszystko : od jedzenia i pasty do zębów po telewizory i meble .Ja
zadowalam się tym co się uda bez długiego czekania. Postanowiłam
sobie ,że na stanie w kolejkach nie poświęcę więcej niż
godzinę . Oczywiście gdyby sytuacja tego wymagała i od tego
zależałoby czy rodzina będzie głodna to pewnie żadne takie
postanowienie nie miałoby znaczenia i zrobiłabym wszystko ,żeby
rodzinę nakarmić . Na szczęście jednak nigdy do aż tak
drastycznych braków nie doszło i po kolejkach przesadnie długo
nie wystawałam ani ja ani nikt z naszej rodziny. Nad tym
codziennym zabieganiem skrzydła rozpościerał i rzucał złowrogi
cień stanu wojennego ,codziennie , drogą poczty pantoflowej
rozchodziły się informacje o internowaniach , aresztowaniach ,
strajkach i strzelaniu do ludzi . Informacje nie sprawdzone i nie
możliwe do zweryfikowania , bo żadna łączność nie działała.
Na szczęście te informacje nie dotyczyły naszego miasta. Wigilia i
Święta przebiegły w miarę spokojnie. Mama i teściowa nawet
wspólnie i w świętej zgodzie gotowały zupę rybną w naszej
kuchni , co nie zmieniło faktu, że wyciszony na chwilę konflikt
między nimi nie wybuchł niedługo po Nowym Roku ponownie. Ka znów
miał dyżury : w pierwsze święto dzień , w drugie nockę. Na
razie trudno mi było taki tryb życia i pracy zaakceptować.
Wolałabym ,żeby to był zwykły tydzień pracy z wolnymi
niedzielami i świętami. Tak jednak zostało na długie 13 lat. Z
czasem okaże się to nie takie złe. Nowy Rok spędziliśmy w
towarzystwie znajomych : brata i bratowej mojego kolegi W, byłego
seminarzysty. Nastrój raczej ciężki. Nikt nie wiedział co będzie
dalej , nie było o czym rozmawiać , brakowało chęci do żartów i
beztroskiej zabawy. Kolejne tygodnie zdominowała walka o byt , po
kilku następnych wszyscy się przyzwyczaili do stanu wojennego oraz
sytuacji jako takiej i uczyli z tym żyć a po pół roku nikt już
się tym specjalnie nie przejmował i jak zwykle w naszym mieście
każdy pilnował swoich garnków i swojego podwórka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz