Jakoś
w połowie października moi rodzice , a ja z nimi dostaliśmy od
sąsiadów zaproszenie na 25-lecie ślubu. Niecały rok wcześniej
ich syn ,W a mój dobry kumpel, były seminarzysta wyjechał i
wszelki słuch po nim zaginął. Reszta tego towarzystwa jest na tyle
nie do zniesienia ,że nie miałam ochoty ich oglądać. Powiedziałam
o tym głośno rodzicom . Od razu na mnie nawrzeszczeli ,że nie
wypada odmawiać ,że co sobie sąsiedzi pomyślą , co ja sobie
myślę i w ogóle : tradycyjny repertuar wyzwisk. Przez jakiś czas
bez skutku kombinowałam jak się z tej imprezy wywinąć . Nic z
tego , do przyjęcia został niecały tydzień. Los tym razem był
po mojej stronie. We środę po południu wróciłam z bólem głowy
, temperaturą i drapiącym gardłem. Do wieczora straciłam głos.
No , skoro tak ,to już ja sobie L4 na resztę tygodnia ,a sobotnie
przyjęcie w szczególności, zapewnię. Wprawdzie na drugi dzień
musiałam wlec się do Poznania , bo L4 honorowane w studium mógł
wystawić tylko szkolny lekarz , ale wyruszyłam później . Po
półtoragodzinnym błądzeniu trafiłam w końcu do naszej poradni ,
która mieściła się w nieznanej mi dzielnicy . Pani doktor
stwierdziła anginę , przepisała antybiotyk i wystawiła L4 aż do
wtorku. Pięknie i po mojej myśli. Oczywiście po powrocie do domu
od razu zademonstrowałam jak to się poważnie rozchorowałam i
położyłam do łóżka .Leki pomogły prawie natychmiast ,
ostatecznie było to moje pierwsze od 10 lat zachorowanie
poważniejsze od kataru i już w piątek mogłabym wstać i jechać
na zajęcia , ale nie. Leżałam dalej przekonując rodzinkę ,że
nadal boli mnie gardło. W sobotę to samo. Uparcie powtarzałam ,że
się wciąż jeszcze źle czuję i na żadne imprezy sąsiedzkie się
nie wybieram .Rodzice nakrzyczeli na mnie znowu ale dali spokój i
obiecali jakoś przed sąsiadami usprawiedliwić.
Ka
odwiedzał mnie codziennie, wpadał na krótko i dość późno , bo
akurat długie miał zajęcia i znów pracował. Już wiedziałam,
że sobotni wieczór należy do nas. Umówiliśmy się na sobotnie
popołudnie. Ka tym razem przyszedł wcześniej , zanim jeszcze
rodzice wyszli na przyjęcie. Wiadomo było ,że prędko nie wrócą.
A wieczór okazał się dla nas bardzo ważny . Prawdę mówiąc to
się do tego przyczyniłam . Już wcześniej włożyłam swoją
najlepszą , nocną koszulkę . Białą , dwuwarstwową z
cieniutkiego szyfonu , z opadającymi z ramion bufkami , sięgającą
do kostek. Na to dość nieciekawy flanelowy szlafrok , który
zrzuciłam zaraz po wyjściu rodziców. Trochę rozmawialiśmy i
słuchaliśmy muzyki, przygotowałam skromną , kanapkową kolację ,
zapaliłam świece. Nic, czego nie robiłabym przy każdym spotkaniu
z Ka – no, z wyjątkiem stroju , bo przecież udawałam przed
rodzicami poważnie chorą. Po kolacji przenieśliśmy się na moja
panieńską kanapę … I przyszła ta wyczekiwana przez nas chwila ,
ale szybko się skończyło . Trochę mało wyraźne znaki jednak
wskazywały na to ,że jest tak jak być powinno. Oczywiście
wiedzieliśmy oboje ,ze pierwszy raz z natury rzeczy nie koniecznie
musi być udany. Wyszło ,że w naszym przypadku tak jest. Myślę
,że chyba oboje za bardzo się staraliśmy i stąd ten nie zbyt
udany początek. Nie przypuszczałam jaka czeka nas niespodzianka ...
Wiem jak śmiesznie zabrzmi to co teraz napiszę , ale bywa i tak.
Los lubi sobie z ludźmi szczególnie tymi niedoświadczonymi
pogrywać .Rzecz całą powtórzyliśmy kilka dni później, w biały
dzień , na dywanie w moim pokoju. Ka jechał na popołudnie, ja
miałam ostatni dzień na L4. Rodzice w pracy więc wtorkowe
przedpołudnie mieliśmy dla siebie. Dopiero teraz , bez presji, że
to po raz pierwszy i takie ważne wszystko stało się tak jak być
powinno. Tym razem znaki nie pozostawiały żadnych wątpliwości. Po
tym drugim pierwszym razie już wiedzieliśmy, że pasujemy do siebie
i pod tym względem , i że zawsze już będzie nam z sobą dobrze.
Ka sprawił ,ze stałam się kobietą , jego kobietą … Podobała
mi się ta świadomość . O tym ,ze możemy ponieść konsekwencje
na razie nie myśleliśmy .
Coś
musi być w charakterze przypisywanym zodiakalnemu koziorożcowi,
którym jestem , bo fakt ,ze jestem podziwiana i kochana przez
swojego mężczyznę i nie wielkie ale niezaprzeczalne sukcesy w
studium niespodziewanie mocno mnie podbudowały . Może też swoje
zrobiła pewna aura tajemnicy , bo przecież nikt nie wiedział ,że
za przyczyną Ka stałam się kobietą , a może po prostu kobiecość
sama w sobie tak działa? Teraz , kiedy to piszę , kojarzy mi się
tajemniczy uśmiech Mony Lizy. Takie ledwie uchwytne coś. I kto wie
, może to właśnie za takimi urokliwymi uśmiechami kryją się
tajemnice spełnionych miłości? Mnie w każdym razie to na duchu
podniosło i wzmocniło samoocenę. Nadal przygnębiały uwagi
rodziców, źle znosiłam ciągłe wyzwiska i awantury , ale nie
odbierałam ich już wyłącznie jako swoją osobistą porażkę i
coraz mniej dręczyło mnie poczucie winy , które wciąż jeszcze
próbowali u mnie wzbudzać swoją postawą. To był pierwszy mój
krok w dobrą stronę , aczkolwiek bardzo nieśmiały i maleńki.
Pozbywanie się kompleksów zajmie jeszcze długie lata .
Dzień
miałam wypełniony od 4.30 do 20.00- zajęciami, dojazdami na
zajęcia, wieczory i niedziele spotkaniami z Ka. Mało mnie teraz w
domu , nie siedziałam już za zamkniętymi drzwiami niby - swojego
pokoju , ale kiedy już byłam ciągle słyszałam ,że się nie
uczę , że nic nie robię , nie skończę szkoły itd. Nawet nie
chce mi się tu tego wszystkiego przytaczać. Teraz ,po latach ,
kiedy o tym myślę zastanawiam się co takiego tkwiło w moich
rodzicach ,że przez całe życie odmawiali mi choćby minimum
wsparcia i zaufania i niszczyli dzień po dniu, wszelką wiarę w
siebie. Gdzieś daleko to wciąż we mnie siedzi. Objawia się tym
,że po każdym niepowodzeniu długo nie umiem się pozbierać i
tracę motywację do działania i bez końca rozpamiętuję każdą
, nawet drobną wpadkę . A wracając do zarzutów, nawet nie
próbowałam już z nimi polemizować czy w jakikolwiek sposób przed
tym bronić. Po listopadowym kolokwium nie pochwaliłam się
wynikami. Po kolejnej złośliwej uwadze matki "zapomniałam "
indeksu. Zostawiłam na stole w kuchni. Kiedy wróciłam leżał w
tym samym miejscu. Czy ktoś go oglądał nie pytałam. Z wszystkich
przedmiotów i praktyk miałam bardzo dobre. Za praktyki dostawaliśmy
pieniądze więc nawet prosić rodziców nie musiałam o więcej
niż potrzebowałam na bilet miesięczny. I to mnie tym bardziej
podbudowało i dało motywację do pracy.
Prawdziwą
radość dawały spotkania z Ka. Każde kolejne zbliżenie przynosiło
nam nowe przeżycia , rozwijało i wzmacniało naszą miłość.
Jeśli o mnie chodzi , nawet w najśmielszych marzeniach nie
wyobrażałam sobie tylu wspaniałych przeżyć , nie przypuszczałam
,że w ogóle takie istnieją , a już na pewno nigdy nie myślałam
,że staną się moim udziałem. Mnie , takiej szarej i smutnej ,
zbyt wcześnie wydoroślałej istoty. Nie minęło wiele czasu od
chwili, gdy tęskniłam za jakimkolwiek towarzystwem i marzyłam
,żeby ktoś chociaż zwrócił na mnie uwagę i np. poprosił do
tańca. Los jednak jak już wiele razy to podkreślałam bywa
przewrotny i lubi sobie pogrywać – może w ten sposób postanowił
mi wynagrodzić brak uczuć ze strony rodziców. Ka odbierał to
chyba nieco prościej , bardziej po męsku , ale też go te nasze
wspólne chwile cieszyły i dowartościowywały . Twierdził nadal
,że był nieśmiały i bał się ,że nie znajdzie sobie dziewczyny.
Doskonale
wiedzieliśmy ,czym te nasze zbliżenia grożą. Próbowaliśmy się
nawet zabezpieczać. Wybór jak to roku osiemdziesiątym ze
wszystkim bywało , bardzo skromny. Dla panów wiadomo, dla pań
istniały wprawdzie jakieś globulki , spiralki i coś tam , ale
zakup tych akcesoriów graniczył z cudem. A nawet jeśli
przypadkiem się udało , to było to kłopotliwe w użyciu i
odbierało całą przyjemność. O pigułkach antykoncepcyjnych
dopiero zaczynało się mówić i sami lekarze uważali je za
szkodliwe. Pozostawały domowe sposoby opisane w książkach o życiu
płciowym człowieka (szczegóły pominę ) i słabo opisany w
stosownej literaturze kalendarzyk małżeński .
Okazji
żeby być ze sobą blisko mieliśmy niewiele więc na razie nam się
udawało konsekwencji nie ponosić.
Tymczasem
ojciec wyjechał na kilka dni do brata. Po tej podróży bez słowa
położył mi na biurku obrączki po babci. Nie mówił jak je
odzyskał, a ja nie pytałam. Nie chciałam już tego wiedzieć, nie
chciałam wracać do tamtego czasu. Kiedy wyszedł z pokoju ,
schowałam je tak, żeby nikt nigdy nie znalazł, owinęłam w kilka
warstw zeszytowego papieru , wcisnęłam w najgłębszy kąt swojej
szafki , przycisnęłam dawno przeczytanymi książkami, do których
się nie wracało , zamknęłam na klucz . Miałam wrażenie ,że to
wszystko dzieje się gdzieś daleko poza mną i mnie nie dotyczy.
Jedyne co odczułam to pustkę i zmęczenie... Dziwaczna reakcja .
Grudzień
1980 i styczeń 1981 były wyjątkowo mroźne . W czasie dojazdów
odmroziłam sobie policzki. Dostrzegł problem i poratował mnie
wykładowca od farmakologii , doradzając jakąś miksturę do
wykonania we własnym zakresie i smarowania - skuteczną . Niestety
zapiski zgubiłam a przepis zapomniałam . Szkoda .
Ka
miał już dużo mniej zajęć i zmierzał do finału nauki. W
najbliższym czasie czekało nas dwutygodniowe rozstanie. W ramach
nauki zawodu , my słuchaczki i słuchacze studium musieliśmy odbyć
samodzielną praktykę na zimowisku. Było to nie małe wyzwanie ,
szczególnie dla słuchaczy płci męskiej – sztuk cztery , którzy
przyszli do naszej grupy żeby uciec przed wojskiem .
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz