poniedziałek, 1 października 2012

Rok w studium - dzieją się sprawy ważne


Jakoś w połowie października moi rodzice , a ja z nimi dostaliśmy od sąsiadów zaproszenie na 25-lecie ślubu. Niecały rok wcześniej ich syn ,W a mój dobry kumpel, były seminarzysta wyjechał i wszelki słuch po nim zaginął. Reszta tego towarzystwa jest na tyle nie do zniesienia ,że nie miałam ochoty ich oglądać. Powiedziałam o tym głośno rodzicom . Od razu na mnie nawrzeszczeli ,że nie wypada odmawiać ,że co sobie sąsiedzi pomyślą , co ja sobie myślę i w ogóle : tradycyjny repertuar wyzwisk. Przez jakiś czas bez skutku kombinowałam jak się z tej imprezy wywinąć . Nic z tego , do przyjęcia został niecały tydzień. Los tym razem był po mojej stronie. We środę po południu wróciłam z bólem głowy , temperaturą i drapiącym gardłem. Do wieczora straciłam głos. No , skoro tak ,to już ja sobie L4 na resztę tygodnia ,a sobotnie przyjęcie w szczególności, zapewnię. Wprawdzie na drugi dzień musiałam wlec się do Poznania , bo L4 honorowane w studium mógł wystawić tylko szkolny lekarz , ale wyruszyłam później . Po półtoragodzinnym błądzeniu trafiłam w końcu do naszej poradni , która mieściła się w nieznanej mi dzielnicy . Pani doktor stwierdziła anginę , przepisała antybiotyk i wystawiła L4 aż do wtorku. Pięknie i po mojej myśli. Oczywiście po powrocie do domu od razu zademonstrowałam jak to się poważnie rozchorowałam i położyłam do łóżka .Leki pomogły prawie natychmiast , ostatecznie było to moje pierwsze od 10 lat zachorowanie poważniejsze od kataru i już w piątek mogłabym wstać i jechać na zajęcia , ale nie. Leżałam dalej przekonując rodzinkę ,że nadal boli mnie gardło. W sobotę to samo. Uparcie powtarzałam ,że się wciąż jeszcze źle czuję i na żadne imprezy sąsiedzkie się nie wybieram .Rodzice nakrzyczeli na mnie znowu ale dali spokój i obiecali jakoś przed sąsiadami usprawiedliwić.
Ka odwiedzał mnie codziennie, wpadał na krótko i dość późno , bo akurat długie miał zajęcia i znów pracował. Już wiedziałam, że sobotni wieczór należy do nas. Umówiliśmy się na sobotnie popołudnie. Ka tym razem przyszedł wcześniej , zanim jeszcze rodzice wyszli na przyjęcie. Wiadomo było ,że prędko nie wrócą. A wieczór okazał się dla nas bardzo ważny . Prawdę mówiąc to się do tego przyczyniłam . Już wcześniej włożyłam swoją najlepszą , nocną koszulkę . Białą , dwuwarstwową z cieniutkiego szyfonu , z opadającymi z ramion bufkami , sięgającą do kostek. Na to dość nieciekawy flanelowy szlafrok , który zrzuciłam zaraz po wyjściu rodziców. Trochę rozmawialiśmy i słuchaliśmy muzyki, przygotowałam skromną , kanapkową kolację , zapaliłam świece. Nic, czego nie robiłabym przy każdym spotkaniu z Ka – no, z wyjątkiem stroju , bo przecież udawałam przed rodzicami poważnie chorą. Po kolacji przenieśliśmy się na moja panieńską kanapę … I przyszła ta wyczekiwana przez nas chwila , ale szybko się skończyło . Trochę mało wyraźne znaki jednak wskazywały na to ,że jest tak jak być powinno. Oczywiście wiedzieliśmy oboje ,ze pierwszy raz z natury rzeczy nie koniecznie musi być udany. Wyszło ,że w naszym przypadku tak jest. Myślę ,że chyba oboje za bardzo się staraliśmy i stąd ten nie zbyt udany początek. Nie przypuszczałam jaka czeka nas niespodzianka ... Wiem jak śmiesznie zabrzmi to co teraz napiszę , ale bywa i tak. Los lubi sobie z ludźmi szczególnie tymi niedoświadczonymi pogrywać .Rzecz całą powtórzyliśmy kilka dni później, w biały dzień , na dywanie w moim pokoju. Ka jechał na popołudnie, ja miałam ostatni dzień na L4. Rodzice w pracy więc wtorkowe przedpołudnie mieliśmy dla siebie. Dopiero teraz , bez presji, że to po raz pierwszy i takie ważne wszystko stało się tak jak być powinno. Tym razem znaki nie pozostawiały żadnych wątpliwości. Po tym drugim pierwszym razie już wiedzieliśmy, że pasujemy do siebie i pod tym względem , i że zawsze już będzie nam z sobą dobrze. Ka sprawił ,ze stałam się kobietą , jego kobietą … Podobała mi się ta świadomość . O tym ,ze możemy ponieść konsekwencje na razie nie myśleliśmy .

Coś musi być w charakterze przypisywanym zodiakalnemu koziorożcowi, którym jestem , bo fakt ,ze jestem podziwiana i kochana przez swojego mężczyznę i nie wielkie ale niezaprzeczalne sukcesy w studium niespodziewanie mocno mnie podbudowały . Może też swoje zrobiła pewna aura tajemnicy , bo przecież nikt nie wiedział ,że za przyczyną Ka stałam się kobietą , a może po prostu kobiecość sama w sobie tak działa? Teraz , kiedy to piszę , kojarzy mi się tajemniczy uśmiech Mony Lizy. Takie ledwie uchwytne coś. I kto wie , może to właśnie za takimi urokliwymi uśmiechami kryją się tajemnice spełnionych miłości? Mnie w każdym razie to na duchu podniosło i wzmocniło samoocenę. Nadal przygnębiały uwagi rodziców, źle znosiłam ciągłe wyzwiska i awantury , ale nie odbierałam ich już wyłącznie jako swoją osobistą porażkę i coraz mniej dręczyło mnie poczucie winy , które wciąż jeszcze próbowali u mnie wzbudzać swoją postawą. To był pierwszy mój krok w dobrą stronę , aczkolwiek bardzo nieśmiały i maleńki. Pozbywanie się kompleksów zajmie jeszcze długie lata .
Dzień miałam wypełniony od 4.30 do 20.00- zajęciami, dojazdami na zajęcia, wieczory i niedziele spotkaniami z Ka. Mało mnie teraz w domu , nie siedziałam już za zamkniętymi drzwiami niby - swojego pokoju , ale kiedy już byłam ciągle słyszałam ,że się nie uczę , że nic nie robię , nie skończę szkoły itd. Nawet nie chce mi się tu tego wszystkiego przytaczać. Teraz ,po latach , kiedy o tym myślę zastanawiam się co takiego tkwiło w moich rodzicach ,że przez całe życie odmawiali mi choćby minimum wsparcia i zaufania i niszczyli dzień po dniu, wszelką wiarę w siebie. Gdzieś daleko to wciąż we mnie siedzi. Objawia się tym ,że po każdym niepowodzeniu długo nie umiem się pozbierać i tracę motywację do działania i bez końca rozpamiętuję każdą , nawet drobną wpadkę . A wracając do zarzutów, nawet nie próbowałam już z nimi polemizować czy w jakikolwiek sposób przed tym bronić. Po listopadowym kolokwium nie pochwaliłam się wynikami. Po kolejnej złośliwej uwadze matki "zapomniałam " indeksu. Zostawiłam na stole w kuchni. Kiedy wróciłam leżał w tym samym miejscu. Czy ktoś go oglądał nie pytałam. Z wszystkich przedmiotów i praktyk miałam bardzo dobre. Za praktyki dostawaliśmy pieniądze więc nawet prosić rodziców nie musiałam o więcej niż potrzebowałam na bilet miesięczny. I to mnie tym bardziej podbudowało i dało motywację do pracy.
Prawdziwą radość dawały spotkania z Ka. Każde kolejne zbliżenie przynosiło nam nowe przeżycia , rozwijało i wzmacniało naszą miłość. Jeśli o mnie chodzi , nawet w najśmielszych marzeniach nie wyobrażałam sobie tylu wspaniałych przeżyć , nie przypuszczałam ,że w ogóle takie istnieją , a już na pewno nigdy nie myślałam ,że staną się moim udziałem. Mnie , takiej szarej i smutnej , zbyt wcześnie wydoroślałej istoty. Nie minęło wiele czasu od chwili, gdy tęskniłam za jakimkolwiek towarzystwem i marzyłam ,żeby ktoś chociaż zwrócił na mnie uwagę i np. poprosił do tańca. Los jednak jak już wiele razy to podkreślałam bywa przewrotny i lubi sobie pogrywać – może w ten sposób postanowił mi wynagrodzić brak uczuć ze strony rodziców. Ka odbierał to chyba nieco prościej , bardziej po męsku , ale też go te nasze wspólne chwile cieszyły i dowartościowywały . Twierdził nadal ,że był nieśmiały i bał się ,że nie znajdzie sobie dziewczyny.
Doskonale wiedzieliśmy ,czym te nasze zbliżenia grożą. Próbowaliśmy się nawet zabezpieczać. Wybór jak to roku osiemdziesiątym ze wszystkim bywało , bardzo skromny. Dla panów wiadomo, dla pań istniały wprawdzie jakieś globulki , spiralki i coś tam , ale zakup tych akcesoriów graniczył z cudem. A nawet jeśli przypadkiem się udało , to było to kłopotliwe w użyciu i odbierało całą przyjemność. O pigułkach antykoncepcyjnych dopiero zaczynało się mówić i sami lekarze uważali je za szkodliwe. Pozostawały domowe sposoby opisane w książkach o życiu płciowym człowieka (szczegóły pominę ) i słabo opisany w stosownej literaturze kalendarzyk małżeński .
Okazji żeby być ze sobą blisko mieliśmy niewiele więc na razie nam się udawało konsekwencji nie ponosić.
Tymczasem ojciec wyjechał na kilka dni do brata. Po tej podróży bez słowa położył mi na biurku obrączki po babci. Nie mówił jak je odzyskał, a ja nie pytałam. Nie chciałam już tego wiedzieć, nie chciałam wracać do tamtego czasu. Kiedy wyszedł z pokoju , schowałam je tak, żeby nikt nigdy nie znalazł, owinęłam w kilka warstw zeszytowego papieru , wcisnęłam w najgłębszy kąt swojej szafki , przycisnęłam dawno przeczytanymi książkami, do których się nie wracało , zamknęłam na klucz . Miałam wrażenie ,że to wszystko dzieje się gdzieś daleko poza mną i mnie nie dotyczy. Jedyne co odczułam to pustkę i zmęczenie... Dziwaczna reakcja .
Grudzień 1980 i styczeń 1981 były wyjątkowo mroźne . W czasie dojazdów odmroziłam sobie policzki. Dostrzegł problem i poratował mnie wykładowca od farmakologii , doradzając jakąś miksturę do wykonania we własnym zakresie i smarowania - skuteczną . Niestety zapiski zgubiłam a przepis zapomniałam . Szkoda .
Ka miał już dużo mniej zajęć i zmierzał do finału nauki. W najbliższym czasie czekało nas dwutygodniowe rozstanie. W ramach nauki zawodu , my słuchaczki i słuchacze studium musieliśmy odbyć samodzielną praktykę na zimowisku. Było to nie małe wyzwanie , szczególnie dla słuchaczy płci męskiej – sztuk cztery , którzy przyszli do naszej grupy żeby uciec przed wojskiem . 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz