Minęło
trochę czasu i niestety , musiałam wyjechać na niecałe dwa
tygodnie odbyć samodzielną praktykę na zimowisku. Gdyby nie fakt
,ze w tym czasie nie mogłam się widywać z Ka , bardzo mi ta
sytuacja odpowiadała. Dwa miesiące spokoju i życia bez pośpiechu
i biegania na dworzec i przystanki tramwajowe . Dostałam przydział
do harcerzy z Wejherowa. Kwatery mieli zapewnione w szkole w centrum
Poznania. W wyznaczonym dniu czekałam na nich już od rana zgodnie z
poleceniami ze szkoły. Przyjechali dopiero dopiero około 14.00 na
obiad. Od rana zdążyłam pochodzić po centrum miasta , obejrzeć w
kinie film , sławnych wtedy „Robotników 80” i wynudzić się
niemożliwie . Na dwa tygodnie zostałam druhną higienistką. Nie
miałam nic, nawet najzwyklejszej apteczki, nie mogłam też
korzystać ze szkolnego gabinetu. Byłam przerażona. Zgodnie z tym
co mówiła przełożona praktyk miało to wszystko być do naszej
dyspozycji. Na szczęście kilka tygodni wcześniej nauczono nas
procedur zamawiania leków dla szkół i innych placówek
wychowawczych w tym i kolonii i obozów . Nie wiem czy dziś takie
gotowe procedury , akceptowane i honorowane przez wszystkie bez
wyjątku apteki i placówki medyczne jeszcze istnieją . Wtedy
istniały i można było z nich korzystać , kiedy było trzeba.
Komendanta
obozu uprzedzono ,że będzie miał przydzieloną "siłę
medyczną" i to wszystko. Resztę sama musiałam zorganizować
od zera. A to nie było takie proste choć procedury ustalone
odgórnie były bardzo pomocne. Kiedy zostały załatwione sprawy
organizacyjne związane z zakwaterowaniem , poszłam do komendanta i
uzgodniłam z nim zakres obowiązków, napisałam zamówienie na
podstawowe leki i środki opatrunkowe, a komendant podpisał . Po
dwóch godzinach przywiozłam wszystko z apteki. W samą porę , bo
jeden z chłopców rozciął sobie bardzo poważnie kolano. O łóżko
„kandyjkę” , na którym miał spać, a zamiast tego po nim
skakał. Nałożyłam opatrunek , a potem wspólnie komendantem
zapakowaliśmy chłopaka do tramwaju i pojechaliśmy do szpitala na
ostry dyżur, bo ranę trzeba było zszyć.
Takich
urazów miałam w ciągu najbliższego tygodnia jeszcze kilka.
Trzeciego dnia dopadła nasz obóz epidemia różyczki.
Zorganizowałam wizytę lekarza , prowizoryczną izolatkę , a potem
biegałam z termometrami i podawałam przepisane dzieciom leki. Nie
podejrzewałam siebie o takie zdolności organizacyjne ( to zresztą
do dziś moja mocna strona) . Jedyny problem jaki miałam to
dogadanie się z kadrą. Z dziećmi nie było problemu, ale z
dorosłymi... Szkoda gadać. Teraz myślę ,że chyba jednak nie było
aż tak strasznie jak mi się wydawało , choć to prawda,że ciężko
mi było przełamać nieśmiałość i kompleksy . Sytuacja w moim
odczuciu się poprawiła gdy poznaliśmy się trochę lepiej.
Najwyraźniej moje podejście do obowiązków zostało dobrze
odebrane i potem wcale nie źle mi się z nimi układało.
W
sobotę pojechałam na kilka godzin do domu. Nie powinnam tego robić
– wytyczne szkolne zabraniały nam opuszczać placówkę , ale za
opiekę nad dziećmi z różyczką komendant udzielił mi zgody i
obiecał kryć gdyby ktoś chciał mnie sprawdzić. Nie mając
osoby, która potrafiłaby się zaopiekować chorymi musiałby dzieci
odesłać do domu , albo sam się nimi zajmować. Obiecałam wrócić
popołudniowym pociągiem. Chciałam zabrać jakieś świeże ciuchy,
coś do czytania i zobaczyć się z Ka ( ale tego już komendantowi
nie mówiłam). Wróciłam prosto na dyskotekę dla młodzieży.
Bawili się wszyscy: młodzież ,druhowie drużynowi , komendant ,
przewodnicy z Poznania .Wieczorem kadra urządziła swoją dyskotekę
, na którą zostałam zaproszona. Dorosłych ze mną i dwoma
przewodnikami z Poznania było dziewięcioro.
Po
zakończeniu dyskoteki młodzieżowej i odesłaniu młodych do łóżek
urządziliśmy sobie zabawę w pokoju komendanta. Jakieś drobne
zakąski , kanapki , alkohol. Dla panów mocniejszy , dla pan wino i
wiśniówka , muzyka z magnetofonu. Tyle, że nie tak żywiołowa jak
dla młodzieży. Chyba po raz pierwszy w życiu brałam w tym udział
z przyjemnością i nawet sporo wina wypiłam dziwiąc się , że
głowę mam mocną , bo większego wrazenia to na mnie nie zrobiło.
Z początku bawili się wszyscy ze wszystkimi , ale po dłuższej
chwili zrobiło się bardziej nastrojowo. Przypadł mi w udziale
druh R. obiekt westchnień wszystkich nastoletnich druhen . Druh R.
był bardzo przystojnym facetem . Od początku podejrzewałam ,że
o tym doskonale wie i potrafi z tego korzystać, chociaż muszę
przyznać ,że zazwyczaj zachowywał się bardzo profesjonalnie,
można z nim było ciekawie porozmawiać i solidnie wykonywał swoją
pracę drużynowego młodszych chłopaków . Po jakimś czasie
tańczył już tylko ze mną.. Wielkiego wyboru i tak zresztą nie
miał, bo komendant, starszy gość , specjalnego zainteresowania
tańcami nie wykazywał , a pozostałe dziewczyny zagarnęli drugi
opiekun i przewodnicy. Tańczyliśmy, rozmawialiśmy, popijaliśmy
wino , a przystojny druh R postanowił spróbować na mnie swoich
sztuczek . W innych okolicznościach pewnie dałabym się ponieść
nastrojowi i kto wie co by z tego wynikło , mogło być całkiem
ciekawie, ale dla mnie istniał już tylko Ka i nikt inny .
Delikatnie ale stanowczo przywołałam druha do porządku. Trochę
się na mnie pogniewał i od następnego dnia rozmawiał bardzo
oficjalnie . W piątek
zimowisko
dobiegło końca. Tuż po obiedzie obóz wsiadł do autobusów i
odjechał. Komendant wpisał mi do indeksu ocenę bardzo dobrą , a
dzień wcześniej na apelu dostałam na pamiątkę książkę z
dedykacją i podziękowaniem . Ka odwiedził mnie w piątek rano.
Umówiliśmy się na wspólny powrót do domu a po powrocie zaczęło
się dużo dziać w naszym życiu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz