wtorek, 2 października 2012

Rok w studium - zimowisko



Minęło trochę czasu i niestety , musiałam wyjechać na niecałe dwa tygodnie odbyć samodzielną praktykę na zimowisku. Gdyby nie fakt ,ze w tym czasie nie mogłam się widywać z Ka , bardzo mi ta sytuacja odpowiadała. Dwa miesiące spokoju i życia bez pośpiechu i biegania na dworzec i przystanki tramwajowe . Dostałam przydział do harcerzy z Wejherowa. Kwatery mieli zapewnione w szkole w centrum Poznania. W wyznaczonym dniu czekałam na nich już od rana zgodnie z poleceniami ze szkoły. Przyjechali dopiero dopiero około 14.00 na obiad. Od rana zdążyłam pochodzić po centrum miasta , obejrzeć w kinie film , sławnych wtedy „Robotników 80” i wynudzić się niemożliwie . Na dwa tygodnie zostałam druhną higienistką. Nie miałam nic, nawet najzwyklejszej apteczki, nie mogłam też korzystać ze szkolnego gabinetu. Byłam przerażona. Zgodnie z tym co mówiła przełożona praktyk miało to wszystko być do naszej dyspozycji. Na szczęście kilka tygodni wcześniej nauczono nas procedur zamawiania leków dla szkół i innych placówek wychowawczych w tym i kolonii i obozów . Nie wiem czy dziś takie gotowe procedury , akceptowane i honorowane przez wszystkie bez wyjątku apteki i placówki medyczne jeszcze istnieją . Wtedy istniały i można było z nich korzystać , kiedy było trzeba.
Komendanta obozu uprzedzono ,że będzie miał przydzieloną "siłę medyczną" i to wszystko. Resztę sama musiałam zorganizować od zera. A to nie było takie proste choć procedury ustalone odgórnie były bardzo pomocne. Kiedy zostały załatwione sprawy organizacyjne związane z zakwaterowaniem , poszłam do komendanta i uzgodniłam z nim zakres obowiązków, napisałam zamówienie na podstawowe leki i środki opatrunkowe, a komendant podpisał . Po dwóch godzinach przywiozłam wszystko z apteki. W samą porę , bo jeden z chłopców rozciął sobie bardzo poważnie kolano. O łóżko „kandyjkę” , na którym miał spać, a zamiast tego po nim skakał. Nałożyłam opatrunek , a potem wspólnie komendantem zapakowaliśmy chłopaka do tramwaju i pojechaliśmy do szpitala na ostry dyżur, bo ranę trzeba było zszyć.
Takich urazów miałam w ciągu najbliższego tygodnia jeszcze kilka. Trzeciego dnia dopadła nasz obóz epidemia różyczki. Zorganizowałam wizytę lekarza , prowizoryczną izolatkę , a potem biegałam z termometrami i podawałam przepisane dzieciom leki. Nie podejrzewałam siebie o takie zdolności organizacyjne ( to zresztą do dziś moja mocna strona) . Jedyny problem jaki miałam to dogadanie się z kadrą. Z dziećmi nie było problemu, ale z dorosłymi... Szkoda gadać. Teraz myślę ,że chyba jednak nie było aż tak strasznie jak mi się wydawało , choć to prawda,że ciężko mi było przełamać nieśmiałość i kompleksy . Sytuacja w moim odczuciu się poprawiła gdy poznaliśmy się trochę lepiej. Najwyraźniej moje podejście do obowiązków zostało dobrze odebrane i potem wcale nie źle mi się z nimi układało.
W sobotę pojechałam na kilka godzin do domu. Nie powinnam tego robić – wytyczne szkolne zabraniały nam opuszczać placówkę , ale za opiekę nad dziećmi z różyczką komendant udzielił mi zgody i obiecał kryć gdyby ktoś chciał mnie sprawdzić. Nie mając osoby, która potrafiłaby się zaopiekować chorymi musiałby dzieci odesłać do domu , albo sam się nimi zajmować. Obiecałam wrócić popołudniowym pociągiem. Chciałam zabrać jakieś świeże ciuchy, coś do czytania i zobaczyć się z Ka ( ale tego już komendantowi nie mówiłam). Wróciłam prosto na dyskotekę dla młodzieży. Bawili się wszyscy: młodzież ,druhowie drużynowi , komendant , przewodnicy z Poznania .Wieczorem kadra urządziła swoją dyskotekę , na którą zostałam zaproszona. Dorosłych ze mną i dwoma przewodnikami z Poznania było dziewięcioro.
Po zakończeniu dyskoteki młodzieżowej i odesłaniu młodych do łóżek urządziliśmy sobie zabawę w pokoju komendanta. Jakieś drobne zakąski , kanapki , alkohol. Dla panów mocniejszy , dla pan wino i wiśniówka , muzyka z magnetofonu. Tyle, że nie tak żywiołowa jak dla młodzieży. Chyba po raz pierwszy w życiu brałam w tym udział z przyjemnością i nawet sporo wina wypiłam dziwiąc się , że głowę mam mocną , bo większego wrazenia to na mnie nie zrobiło. Z początku bawili się wszyscy ze wszystkimi , ale po dłuższej chwili zrobiło się bardziej nastrojowo. Przypadł mi w udziale druh R. obiekt westchnień wszystkich nastoletnich druhen . Druh R. był bardzo przystojnym facetem . Od początku podejrzewałam ,że o tym doskonale wie i potrafi z tego korzystać, chociaż muszę przyznać ,że zazwyczaj zachowywał się bardzo profesjonalnie, można z nim było ciekawie porozmawiać i solidnie wykonywał swoją pracę drużynowego młodszych chłopaków . Po jakimś czasie tańczył już tylko ze mną.. Wielkiego wyboru i tak zresztą nie miał, bo komendant, starszy gość , specjalnego zainteresowania tańcami nie wykazywał , a pozostałe dziewczyny zagarnęli drugi opiekun i przewodnicy. Tańczyliśmy, rozmawialiśmy, popijaliśmy wino , a przystojny druh R postanowił spróbować na mnie swoich sztuczek . W innych okolicznościach pewnie dałabym się ponieść nastrojowi i kto wie co by z tego wynikło , mogło być całkiem ciekawie, ale dla mnie istniał już tylko Ka i nikt inny . Delikatnie ale stanowczo przywołałam druha do porządku. Trochę się na mnie pogniewał i od następnego dnia rozmawiał bardzo oficjalnie . W piątek
zimowisko dobiegło końca. Tuż po obiedzie obóz wsiadł do autobusów i odjechał. Komendant wpisał mi do indeksu ocenę bardzo dobrą , a dzień wcześniej na apelu dostałam na pamiątkę książkę z dedykacją i podziękowaniem . Ka odwiedził mnie w piątek rano. Umówiliśmy się na wspólny powrót do domu a po powrocie zaczęło się dużo dziać w naszym życiu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz