Tak
trochę przy okazji bo przecież już całkiem co innego
mieliśmy na głowach - kończyliśmy szkoły , zdawaliśmy egzaminy
dyplomowe , a potem szukaliśmy pracy.
Ka
w zasadzie miał obiecaną w urzędzie telekomunikacyjnym i tam też
się zatrudnił , choć kiedy przyszło do realizacji pojawiły się
kłopoty. Dyrekcja tłumaczyła to blokadą etatów zarządzoną
odgórnie. Jednak przy wykorzystaniu znajomości i koneksji
rodzinnych, czyli tak zwanych pleców ( czytaj wujek , aktywny
działacz PZPR) przyszło „odgórne „ zalecenie żeby Ka
zatrudnić. Dla mnie w naszym mieście pracy nie było , koneksji w
PZP-eRze nie miałam a rodzice jak zwykle zostawili mnie samą z
moim problemem. Obeszłam wszystkie możliwe firmy związane w jakiś
sposób ze zdrowiem i nic – nikt nie potrzebował pracownika.
Zatrudniłam się więc w Środzie Wlkp.
Musiałam
dojechać codziennie 24 km. Nie było źle poza tym ,że autobusy na
tej trasie jeździły w każdą stronę tylko trzykrotnie w ciągu
dnia. W wakacje byłam w poradni dziecięcej , od września dostałam
2 szkoły, podstawową i specjalną . Dowartościowała mnie Naczelna
pielęgniarka ; tak od razu szkoła specjalna. Takie stanowiska
przydzielano wtedy starszym higienistkom z kilkuletnim doświadczeniem
. Już po kilku dniach dojazdów zostałam ,że tak powiem przyjęta
do społeczności autobusowej i uznana za swoją . Z początku nie
zorientowałam się o co chodzi ale po kilku dniach już mi się
rozjaśniło i przystosowałam się do zasad. Do Środy porannym
autobusem na stałe dojeżdżało 5 facetów – pracowników
cukrowni i jedna kobieta , pracująca jako woźna w sądzie., do
której męskie grono zwracało się nie inaczej tylko „pani
prokurator” . Zwykle wsiadały jeszcze z 3-4 osoby jadące tam
sporadycznie . Pierwszego dnia wsiadłam do autobusu, zajęłam
miejsce w czwartym czy piątym rzędzie za kierowcą , jakieś dwie
kobiety usiadły na samym końcu , a paczka dojeżdżająca
codziennie stała mimo,że autobus był prawie pusty i narzekała, że
tłok i nie ma gdzie usiąść . Zdziwiłam się . Następnego dnia
sytuacja się powtórzyła. Kolejnego i następnego dnia usiadłam w
tym samym miejscu ,ale w drugim rzędzie za kierowcą , reszta
towarzystwa każdy na osobnym siedzeniu w tym samym porządku co
poprzedniego dnia. Zorientowałam się o co chodzi po kilku kolejnych
, kiedy ktoś zajął moje miejsce , ja musiałam poszukać więc
innego a całe to towarzystwo jechało na stojąco zamiast siąść
na swoich i narzekało,że w autobusie tłok i nie ma gdzie usiąść
.Potem pomyślałam ,że powinnam stać razem z nimi , ale
najwyraźniej wybaczali kobiecie w widocznej ciąży ten brak
solidarności . Poza tym miałam z nimi dobrze , pomagali mi przy
wsiadaniu i wysiadaniu i wiele razy przetrzymali kierowcę żeby
zaczekał aż dojdę do przystanku , bo najczęściej musiałam
zostawać w pracy co do minuty i dosłownie kilkudziesięciu metrów
mi brakowało ,żeby zdążyć wsiąść do autobusu powrotnego. Ka
pierwszy miesiąc pracował w systemie od-do , w następnym już w
systemie dyżurów: jeden dzień od 7 do 18 , następny od 18 do 7,
kolejne 24 godziny wolne. Przepracuje tak 12 lat.
W
połowie czerwca całkiem przypadkowo spotykaliśmy moją
przyjaciółkę z LO, R i P jej chłopaka ( poznali się na tej samej
zabawie andrzejkowej co my – jak pisałam). Jakież było nasze
zdziwienie ,kiedy okazało się ,że oni również biorą ślub
5.09 czyli w tym samym dniu co my , z tą tylko różnicą ,ze w USC
później , w kościele wcześniej. Zbieg okoliczności . Przyjęcie
ślubne planowali urządzić w ogrodzie u P. Od słowa do słowa i
wyszło ,że mamy te same problemy : w co się ubrać , skąd
obrączki , jaki bukiet itd. Czasy były już naprawdę ciężkie , w
sklepach nie było już dosłownie nic z wyjątkiem octu i musztardy.
Czasem udawało się coś wystać w kilkugodzinnej kolejce ,
czasem trafić na jakąś dostawę. Skompletowanie ślubnego stroju i
zorganizowanie ceremonii było nie lada wyzwaniem. Dokładnie nie
pamiętam już jak się to odbyło , ale moja matka pracująca w
zakładach odzieżowych coś tam pozałatwiała i umożliwiła mamie
Ka zakup garnituru z produkcji , koszulę wystała w kolejce , muszkę
uszyła siostra Ka z jakiejś resztki weluru .Całkiem nie źle
radziła sobie z maszyną do szycia. Ja materiał na suknię ślubną
kupiłam przypadkiem – gdyby nie to ,nie wiem skąd bym go wzięła.
Pojechaliśmy do chrzestnego Ka z zaproszeniem Prowadził razem z
żoną kwiaciarnię . Przyszła ciotka okazała się bardzo
bezpośrednia , od razu zapytała czy musimy i zaakceptowała ten
fakt bez żadnych zastrzeżeń . Mnie również. W rozmowie
wspomnieliśmy ,że planujemy przyjechać tu znowu następnego dnia ,
bo w sklepie obok dworca widzieliśmy materiał , który nada się na
suknię ślubną, a nie mam ze sobą odpowiednio dużo pieniędzy.
Ciotka bez namysłu wyciągnęła po prostu z kieszeni kuchennego
fartucha plik banknotów , wcisnęła mi w rękę chyba z 600 zł i
kazała nam jechać tam od razu , kupić ten materiał i co mi tam
jeszcze potrzebne , jeśli coś akurat będzie w sklepach , bo
następnego dnia może nie być i tego. Okropnie głupio się czułam,
ale ona nic sobie z tego nie robiła.” Bierz , oddasz mi w
niedziele , będziemy u szwagra” powiedziała tylko. Tak się też
stało. Kupiłam „aż „ 2,5m materiału. Więcej nie chcieli mi
sprzedać. , nie pomogły żadne prośby ani tłumaczenie ,że to na
suknię ślubną.
Sprzedawczyni
dzieliła po tyle i koniec, żadnego odwołania od tej zasady nie
było. Udało mi się za to kupić rajstopy. Nie białe ale zwykły
, delikatny beż. Sukienkę do cywilnego i buty kupiłam już za
swoje pieniądze kilka dni później w miejscu gdzie się
zatrudniłam , w jakichś prywatnych sklepikach nazywanych wtedy
światowo butikami . Nic specjalnego , sukienka z beżowego bucle ,
prościutki krój jaki wtedy się nosiło i zwykle białe sandałki
na średnio wysokim obcasie , który i tak musiał mi szewc obciąć.
Byłabym wyższa od Ka , gdybym tego nie zrobiła. Następny problem
to obrączki. Złoto również zniknęło ze sklepów. Odszukałam
obrączki po mojej babci. Niestety jedna z nich okazała się zbyt
delikatna ,żeby ją przystosować do moich wymiarów. Mama Ka
zdecydowała się dać obrączkę swojego ojca. Jubiler dla Ka
dopasował obrączkę po jego dziadku , dla mnie po moim. Niestety
zatarł się przy tym grawerunek z inicjałami babci i dziadka.
W
mieście były dwie pracownie modniarskie gdzie teoretycznie można
było kupić kapelusze , czapki , stroiki ślubne i inne dodatki .
W
obydwu jednak jedyne co zostało to kilka zakurzonych stroików
,kilka pożółkłych welonów i aż jeden duży , wciąż jeszcze
biały.
Po
namyśle kupiłyśmy go wspólnie z R i podzieliłyśmy na pół.
Modystka upięła go mnie do stroika uszytego z resztki od sukni , R
do wianka z żywego mirtu. Dla R welon coś znaczył , dla mnie był
tylko rekwizytem , niezbędnym uzupełnieniem ślubnego stroju.
Marzył mi się kapelusik z woalką , ale na zdobycie czegoś takiego
nie było wtedy szans nawet na zamówienie a materiału na suknię
miałam zbyt mało ,żeby część przeznaczyć na zrobienie
kapelusza. No cóż … jak się nie miało co się lubiło , to
trzeba było lubić to co udało się wystać w kolejkach. Kilka
miesięcy później , alkohol w ilości potrzebnej na wesele i
obrączki można będzie nabyć jedynie na zaświadczenie z Urzędu
Stanu Cywilnego. To oczywiście nie był jeszcze koniec naszych
perypetii związanych z organizacją ślubu .
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz