piątek, 5 października 2012

Dużo się dzieje


Tak trochę przy okazji  bo przecież już całkiem co innego mieliśmy na głowach - kończyliśmy szkoły , zdawaliśmy egzaminy dyplomowe , a potem szukaliśmy pracy.
Ka w zasadzie miał obiecaną w urzędzie telekomunikacyjnym i tam też się zatrudnił , choć kiedy przyszło do realizacji pojawiły się kłopoty. Dyrekcja tłumaczyła to blokadą etatów zarządzoną odgórnie. Jednak przy wykorzystaniu znajomości i koneksji rodzinnych, czyli tak zwanych pleców ( czytaj wujek , aktywny działacz PZPR) przyszło „odgórne „ zalecenie żeby Ka zatrudnić. Dla mnie w naszym mieście pracy nie było , koneksji w PZP-eRze nie miałam a rodzice jak zwykle zostawili mnie samą z moim problemem. Obeszłam wszystkie możliwe firmy związane w jakiś sposób ze zdrowiem i nic – nikt nie potrzebował pracownika. Zatrudniłam się więc w Środzie Wlkp.
Musiałam dojechać codziennie 24 km. Nie było źle poza tym ,że autobusy na tej trasie jeździły w każdą stronę tylko trzykrotnie w ciągu dnia. W wakacje byłam w poradni dziecięcej , od września dostałam 2 szkoły, podstawową i specjalną . Dowartościowała mnie Naczelna pielęgniarka ; tak od razu szkoła specjalna. Takie stanowiska przydzielano wtedy starszym higienistkom z kilkuletnim doświadczeniem . Już po kilku dniach dojazdów zostałam ,że tak powiem przyjęta do społeczności autobusowej i uznana za swoją . Z początku nie zorientowałam się o co chodzi ale po kilku dniach już mi się rozjaśniło i przystosowałam się do zasad. Do Środy porannym autobusem na stałe dojeżdżało 5 facetów – pracowników cukrowni i jedna kobieta , pracująca jako woźna w sądzie., do której męskie grono zwracało się nie inaczej tylko „pani prokurator” . Zwykle wsiadały jeszcze z 3-4 osoby jadące tam sporadycznie . Pierwszego dnia wsiadłam do autobusu, zajęłam miejsce w czwartym czy piątym rzędzie za kierowcą , jakieś dwie kobiety usiadły na samym końcu , a paczka dojeżdżająca codziennie stała mimo,że autobus był prawie pusty i narzekała, że tłok i nie ma gdzie usiąść . Zdziwiłam się . Następnego dnia sytuacja się powtórzyła. Kolejnego i następnego dnia usiadłam w tym samym miejscu ,ale w drugim rzędzie za kierowcą , reszta towarzystwa każdy na osobnym siedzeniu w tym samym porządku co poprzedniego dnia. Zorientowałam się o co chodzi po kilku kolejnych , kiedy ktoś zajął moje miejsce , ja musiałam poszukać więc innego a całe to towarzystwo jechało na stojąco zamiast siąść na swoich i narzekało,że w autobusie tłok i nie ma gdzie usiąść .Potem pomyślałam ,że powinnam stać razem z nimi , ale najwyraźniej wybaczali kobiecie w widocznej ciąży ten brak solidarności . Poza tym miałam z nimi dobrze , pomagali mi przy wsiadaniu i wysiadaniu i wiele razy przetrzymali kierowcę żeby zaczekał aż dojdę do przystanku , bo najczęściej musiałam zostawać w pracy co do minuty i dosłownie kilkudziesięciu metrów mi brakowało ,żeby zdążyć wsiąść do autobusu powrotnego. Ka pierwszy miesiąc pracował w systemie od-do , w następnym już w systemie dyżurów: jeden dzień od 7 do 18 , następny od 18 do 7, kolejne 24 godziny wolne. Przepracuje tak 12 lat.
W połowie czerwca całkiem przypadkowo spotykaliśmy moją przyjaciółkę z LO, R i P jej chłopaka ( poznali się na tej samej zabawie andrzejkowej co my – jak pisałam). Jakież było nasze zdziwienie ,kiedy okazało się ,że oni również biorą ślub 5.09 czyli w tym samym dniu co my , z tą tylko różnicą ,ze w USC później , w kościele wcześniej. Zbieg okoliczności . Przyjęcie ślubne planowali urządzić w ogrodzie u P. Od słowa do słowa i wyszło ,że mamy te same problemy : w co się ubrać , skąd obrączki , jaki bukiet itd. Czasy były już naprawdę ciężkie , w sklepach nie było już dosłownie nic z wyjątkiem octu i musztardy. Czasem udawało się coś   wystać w kilkugodzinnej kolejce , czasem trafić na jakąś dostawę. Skompletowanie ślubnego stroju i zorganizowanie ceremonii było nie lada wyzwaniem. Dokładnie nie pamiętam już jak się to odbyło , ale moja matka pracująca w zakładach odzieżowych coś tam pozałatwiała i umożliwiła mamie Ka zakup garnituru z produkcji , koszulę wystała w kolejce , muszkę uszyła siostra Ka z jakiejś resztki weluru .Całkiem nie źle radziła sobie z maszyną do szycia. Ja materiał na suknię ślubną kupiłam przypadkiem – gdyby nie to ,nie wiem skąd bym go wzięła. Pojechaliśmy do chrzestnego Ka z zaproszeniem Prowadził razem z żoną kwiaciarnię . Przyszła ciotka okazała się bardzo bezpośrednia , od razu zapytała czy musimy i zaakceptowała ten fakt bez żadnych zastrzeżeń . Mnie również. W rozmowie wspomnieliśmy ,że planujemy przyjechać tu znowu następnego dnia , bo w sklepie obok dworca widzieliśmy materiał , który nada się na suknię ślubną, a nie mam ze sobą odpowiednio dużo pieniędzy. Ciotka bez namysłu wyciągnęła po prostu z kieszeni kuchennego fartucha plik banknotów , wcisnęła mi w rękę chyba z 600 zł i kazała nam jechać tam od razu , kupić ten materiał i co mi tam jeszcze potrzebne , jeśli coś akurat będzie w sklepach , bo następnego dnia może nie być i tego. Okropnie głupio się czułam, ale ona nic sobie z tego nie robiła.” Bierz , oddasz mi w niedziele , będziemy u szwagra” powiedziała tylko. Tak się też stało. Kupiłam „aż „ 2,5m materiału. Więcej nie chcieli mi sprzedać. , nie pomogły żadne prośby ani tłumaczenie ,że to na suknię ślubną.
Sprzedawczyni dzieliła po tyle i koniec, żadnego odwołania od tej zasady nie było. Udało mi się za to kupić rajstopy. Nie białe ale zwykły , delikatny beż. Sukienkę do cywilnego i buty kupiłam już za swoje pieniądze kilka dni później w miejscu gdzie się zatrudniłam , w jakichś prywatnych sklepikach nazywanych wtedy światowo butikami . Nic specjalnego , sukienka z beżowego bucle , prościutki krój jaki wtedy się nosiło i zwykle białe sandałki na średnio wysokim obcasie , który i tak musiał mi szewc obciąć. Byłabym wyższa od Ka , gdybym tego nie zrobiła. Następny problem to obrączki. Złoto również zniknęło ze sklepów. Odszukałam obrączki po mojej babci. Niestety jedna z nich okazała się zbyt delikatna ,żeby ją przystosować do moich wymiarów. Mama Ka zdecydowała się dać obrączkę swojego ojca. Jubiler dla Ka dopasował obrączkę po jego dziadku , dla mnie po moim. Niestety zatarł się przy tym grawerunek z inicjałami babci i dziadka.
W mieście były dwie pracownie modniarskie gdzie teoretycznie można było kupić kapelusze , czapki , stroiki ślubne i inne dodatki .
W obydwu jednak jedyne co zostało to kilka zakurzonych stroików ,kilka pożółkłych welonów i aż jeden duży , wciąż jeszcze biały.
Po namyśle kupiłyśmy go wspólnie z R i podzieliłyśmy na pół. Modystka upięła go mnie do stroika uszytego z resztki od sukni , R do wianka z żywego mirtu. Dla R welon coś znaczył , dla mnie był tylko rekwizytem , niezbędnym uzupełnieniem ślubnego stroju. Marzył mi się kapelusik z woalką , ale na zdobycie czegoś takiego nie było wtedy szans nawet na zamówienie a materiału na suknię miałam zbyt mało ,żeby część przeznaczyć na zrobienie kapelusza. No cóż … jak się nie miało co się lubiło , to trzeba było lubić to co udało się wystać w kolejkach. Kilka miesięcy później , alkohol w ilości potrzebnej na wesele i obrączki można będzie nabyć jedynie na zaświadczenie z Urzędu Stanu Cywilnego. To oczywiście nie był jeszcze koniec naszych perypetii związanych z organizacją ślubu . 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz