środa, 24 października 2012

W cieniu 13 grudnia


Stan wojenny paradoksalnie zastał nas w łóżku. Była niedziela , mąż miał w planach nockę w pracy a ja cieszyłam się,że matki nie będzie , bo wybierała się tego dnia do Poznania w odwiedziny do znajomej, która leżała w szpitalu , a to zapowiadało dłuższą część niedzieli bez awantur. A nasz 6-cio tygodniowy synek spał sobie smacznie w łóżeczku z błękitnymi firaneczkami całkowicie nieświadom tego,że wokół szaleje wiatr historii i dzieją się rzeczy ważne. Jako ranny ptaszek obudziłam się wcześnie , około 7,00 . Mąż spał w najlepsze. Próbowałam uruchomić radio , ale nie zadziałało . Kręciłam chwilę gałkami - bez skutku. Pomyślałam, że się popsuło . Za chwilę spróbowałam włączyć telewizor. Na ekranie pojawił się „śnieg” . To moje kręcenie obudziło męża. Spróbował i on z tym samym skutkiem. . Po chwili do naszego pokoju zaglądnął mój ojciec z pytaniem czy może u nas pooglądać telewizję ( nie pamiętam co , ale miał jakiś swój ulubiony niedzielny program) , bo ich telewizor wysiadł . Trochę nas to zdziwiło , bo i u nas nie działał. Ojciec i mąż orzekli, zgodnie, że to pewnie coś z anteną . W tym czasie matka wyszła z domu ,żeby zdążyć na pociąg do Poznania o 8.10.. Kilka minut później „ożyły „ oba telewizory. Na ekranie pojawił się Wojciech Jaruzelski i usłyszeliśmy słynne przemówienie. Staliśmy we troje obok drzwi gapiąc się z niedowierzaniem na czarno - biały ekran , z którego płynęły informacje o... wojnie domowej ? Jakoś nie mieściło się nam to w świadomości. Nie rozumieliśmy. Informacji wysłuchaliśmy tego ranka jeszcze kilka razy . Po jakiejś godzinie wróciła matka z jeszcze dziwniejszymi nowinami: pociągi odwołane , na ulicach i dworcu wojsko , kontrolują i legitymują wszystkich . Ją i jej dwie koleżanki zawrócili z dworca. Na szczęście mąż jednej z nich nie zdążył jeszcze odjechać maluchem i miała czym wrócić do sąsiedniej miejscowości gdzie mieszkała ( przepustki zaczęły obowiązywać od następnego dnia) , dzieje się coś złego. Nie baliśmy się . Na razie był szok i niedowierzanie i jakieś wrażenie absurdalnej groteski . Tego dnia największe wrażenie zrobiła na mnie cisza panująca w mieście. Jak zwykle w niedzielę wybraliśmy się z mężem do kościoła na 11.30 . Przysypane grubą warstwą śniegu miasto sprawiało wrażenie martwego. Nikt nie odśnieżał ulic, znikąd nie dobiegała żadna muzyka, żadna rozmowa, , żaden śmiech , nie przejechał samochód, nie zaszczekał nawet pies nie zapachniał niedzielny obiad. Wydawało mi się, że nawet wrony, których w mieście było pełno i zwykle darły się bez opamiętania , tego dnia ucichły ( realnie rzecz biorąc pochowały się z powodu siarczystego mrozu, a nie stanu wojennego) . Ludzie w ciszy przemykali się do Fary na Mszę Św. Proboszcz ani słowem nie nawiązał do tego co się stało , jedynie po Credo odmówił modlitwę za Ojczyznę i na koniec zaintonował „Boże Coś Polskę” .Głośny zwykle śpiew , potęgowany wspaniałą akustyką zabytkowego kościoła tym razem brzmiał jakoś cicho i bez werwy. Ludzie wychodząc pozdrawiali się skinieniem głowy i szli w swoją stronę nie przystając i nie zagadując się nawzajem. Po drugiej stronie ulicy , naprzeciw kościoła od budynku sądu aż prawie do rynku stały uzbrojone patrole . Nie zaczepiali nikogo , po prostu stali. Taka psychologiczna demonstracja siły. Tego dnia atrakcji czekało nas więcej. Mąż pracował wówczas w urzędzie telekomunikacyjnym . Była to jednostka paramilitarna. Tego dnia miał nockę , która u nich zaczynała się o 17.30. Tuż po 15.00 usłyszeliśmy dzwonek do drzwi . Poszłam otworzyć . Za drzwiami stał uzbrojony w kałasznikowy patrol żołnierzy. Na moment ugięły mi się nogi.. Zapytali o męża , który w tym akurat momencie wyszedł z pokoju. Okazało się ,że ma się natychmiast stawić w pracy . Czekali aż się ubierze i razem z nim wyszli , odprowadzili go do samego zakładu.. Na portierni wartę pełnił inny uzbrojony patrol. I tak już zostało na długie miesiące. Mąż powinien wrócić z dyżuru następnego dnia po 7 .00 rano . Nie wrócił . I to był jedyny moment kiedy się bałam.. .Przyszedł dopiero około 18.00. Nocą , kiedy wstałam żeby nakarmić Małego usłyszałam dobiegający zza okna jakiś hałas. Sąsiednią ulicą , 50m od naszego bloku jechała kolumna czołgów . Mój ojciec także nie spał . Stał w oknie i liczył. Naliczył ich 236. Następnego dnia , kiedy mąż wrócił już do domu i siedzieliśmy razem przy kolacji , to co się stało podsumował krótko:” trzydzieści lat pracowałem na to ,żeby dostać w pysk” , matka histeryzowała od rana,że jak to , do pracy nie można jechać , tylko trzeba załatwiać przepustki i co to będzie jak do ludzi zaczną strzelać , ja milczałam , bo już tak mam,że jak mnie coś mocno ruszy to nim sprawę sobie przemyślę milczę jak zaklęta. A mój mąż jak zwykle trzeźwy i umiejący wszystko natychmiast zanalizować i wyciągnąć wnioski stwierdził,że zbyt długo to nie potrwa ; rok może dwa i nic nadzwyczajnego się nie stanie a ludzie niedługo się przyzwyczają , szkoda tylko Kraju jako takiego , bo nas to cofnie w rozwoju. Trafniej ująć tego nie mógł. I stało się jak przewidział. Po części rację miała i moja matka : strzelali , choć nie u nas , a inne represje też jakoś nasze miasto ominęły. Internowali zaledwie jedną osobę – takiego wiecznego pieniacza , który po zapisaniu się do Solidarności psuł wszystko do czego dotknął a potem przypisał sobie zasługi,których nie położył. w żadnej sprawie. Informacja o jego internowaniu dotarła do nas po świętach.
A potem przyszedł dzień jak co dzień i trzeba się było zająć przyziemną walką o byt . Zbliżały się Święta i wszystkich pochłonęły przygotowania . Karpie załatwiła matka przez swój zakład pracy , drogą handlu wymiennego . Gospodarstwo rybackie karpie – zakład odzieżowy resztki tkanin z produkcji mundurów. Kapustę, fasolę , warzywa , jabłka, susz owocowy jakoś dawało się kupić w dwu istniejących prywatnych sklepikach warzywnych - obrotni badylarze nawet w stanie wojennym potrafili zapewnić towar swoim klientom – nic dziwnego,że w gospodarce rynkowej szybko wyrosły im fortuny. Grzybów mieliśmy jeszcze spory zapas z czasów kiedy zbieraliśmy je co roku w wakacje u babci. Gorzej było z cukrem , margaryną , mąką i kawą czy herbatą ale i to udało się kupić bez jakiegoś długiego wystawania w kolejkach. - sklep mieliśmy na wprost okien. Kiedy podjeżdżali z dostawą , należało tylko odpowiednio szybko zbiec ze schodów i przebiec ulicę – zanim ustawiła się kolejka. Nie pamiętam sytuacji,żeby odmówiono komuś sprzedaży , albo odkładano ją na później. Jaja załatwiał ojciec od kolegi z pracy, który pochodził z gospodarstwa. Mięso , również zorganizowała matka, tą samą drogą co ryby . Pierniki w sławnej czekoladopodobnej polewie dostarczyła teściowa – z okazji świąt NBP – gdzie pracowała załatwił jakiś ekstra – przydział dla swoich pracowników. Chleba nie brakowało nigdy, bywało jednak,że często był nie świeży albo zakalcowaty , a w soboty trzeba było iść po niego wcześnie rano ..
Przygód związanych z tamtym czasem było wiele. Z zaopatrzeniem w artykuły żywnościowe kłopotów większych nie mieliśmy. Ludzie u nas obrotni ,szybko nauczyli się sobie radzić. Były kolejki , a jakże, największe przy sklepie firmowym, gdzie od czasu do czasu pojawiały się kolumny . Raz po raz musiała interweniować milicja . Ciężko było o kartkowy alkohol a żyletki, rajstopy, papier toaletowy i szampon familijny kioskarka wydzielała po sztuce na osobę. Wszystkie produkty z tamtych czasów kojarzą mi się jako popularne ale temu poświęciłam już cały rozdział. Nauczyliśmy się robić coś z niczego . Robiło się kotlety z konserw turystycznych , blok z mleka w proszku , zbierało skrzętnie resztki mydła , wkładało do plastikowych siateczek po warzywach , taką siateczkę wypełnioną mydłem moczyło w gorącej wodzie , ugniatało w zwartą bryłkę , a potem wiązało siateczkę na zlewie i używało mydła aż do wyczerpania., przerabiało ubrania, dziergało swetry i czapki... Kombinowanie i załatwianie stało się naszą rzeczywistością . Kraj pogrążył się w szarościach . Miało się wrażenie,że wokół snuje się szary , lepki opar . Ciężar codziennej egzystencji pozbawił życie wszelkich barw w sensie niemal dosłownym i w przenośni.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz