wtorek, 16 października 2012

Ten najważniejszy dzień cd .


Mały chyba wiedział ,że to ważny dla rodziców dzień , bo grzecznie sobie spał schowany za bukietem . Wcześniej potrafił mi już nie źle przyłożyć piąstką albo stópką. Wychodziliśmy przy dźwiękach organów. Świeciło słońce – a ja uznałam ,że to dobry dla nas znak na przyszłość. Przed kościołem witały nas dosłownie tłumy. Wielu osób nawet nie znaliśmy. Jednak oboje jesteśmy rodowitymi mieszkańcami miasta i okolic - nasze korzenie sięgają tu kilkunastu pokoleń , znane są nasze rodziny i wtedy mogliśmy się o tym przekonać. Sypnął się na nas deszcz drobnych pieniążków i bukietów. W bukietach przeważnie goździki na drucie i gerbery , ale było też kilka całkiem oryginalnych . Od kolegów ze studium Ka wielka wiązanka złożona po części z kwiatów ogrodowych , po części ze szklarniowych róż . I jeden , który budził podziw i przyciągał spojrzenia wszystkich. Od ciotki kwiaciarki i jej męża dostaliśmy wspaniały bukiet złożony z siedmiu , jeszcze dziś bardzo rzadko występujących ,czarnych róż. Był przepiękny. Tak naprawdę , te róże nie są całkiem czarne. Są ciemnobordowe , z drobniutką siateczką czarnych "żyłek" na płatkach – co wizualnie daje efekt czerni. Wcześniej w życiu widziałam takie kwiaty tylko raz, a i to pojedynczy egzemplarz. Ojciec Ka nie przyjechał a życzenia przysłał nam kilka tygodni później , a właściwie tylko dla Ka. Przyjęcie jak przyjęcie. Nie wiem jak się to rodzinie udało , ale nie brakowało niczego, mimo pustek w sklepach. Jak pisałam wcześniej , w pewnym momencie daliśmy sobie spokój z wtykaniem nosków w przygotowania. Nie pamiętam dokładnie co było, kojarzę tylko pstrągi i drób podane na kilka sposobów, nie brakowało alkoholu , był tort i nawet deser lodowy . Gościom się to podobało , ja nie jadłam ryb bo nie lubię. Do tańca grał znajomy ojca na akordeonie. Robił to z taka werwą i zapałem ,że chyba nie było człowieka , który by nie zatańczył i tylko z jedną przerwą na jedzenie skończył o 5 rano.
Zdjęcia ślubne mamy aż trzy. Jedyne czego nie udało się zdobyć to filmów do aparatu. Mamy więc bardzo tradycyjne 3 ujęcia u fotografa. Na stojąco , portret i w towarzystwie świadków. Zakład fotograficzny sąsiadował z knajpką w której odbywało się przyjęcie. Zakład, taki w starym stylu , z przesuwanymi tłami , pozami układanymi przez fotografa i starymi meblami. Dziś już nie istnieje .
W nocy wyszliśmy sobie na zewnątrz pospacerować i zaczerpnąć świeżego powietrza. Ka wciąż poważny spytał czy wytrwamy. Wytrwamy i wszystko nam się dobrze ułoży ,obiecałam . Przecież się kochamy więc musi nam się ułożyć. Przytulamy się do siebie i ta obietnica, złożona sobie samym jest dla nas ważniejsza od tej oficjalnej . Ułożyło się , dziś mogę spokojnie tak powiedzieć , choć układanie zajęło wiele lat i kosztowało nas wiele trudu , pracy i wyrzeczeń . Życie szybko weryfikowało nasze plany i marzenia i dawało nam „po łapach” ale przynosiło też radość i satysfakcję.
I tu właściwie można by skończyć, napisać " i żyli długo i szczęśliwie " ale to przecież nie koniec tej bajki .


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz