Mały chyba wiedział ,że
to ważny dla rodziców dzień , bo grzecznie sobie spał schowany za
bukietem . Wcześniej potrafił mi już nie źle przyłożyć piąstką
albo stópką. Wychodziliśmy przy dźwiękach organów. Świeciło
słońce – a ja uznałam ,że to dobry dla nas znak na przyszłość.
Przed kościołem witały nas dosłownie tłumy. Wielu osób nawet
nie znaliśmy. Jednak oboje jesteśmy rodowitymi mieszkańcami miasta
i okolic - nasze korzenie sięgają tu kilkunastu pokoleń , znane są
nasze rodziny i wtedy mogliśmy się o tym przekonać. Sypnął się
na nas deszcz drobnych pieniążków i bukietów. W bukietach
przeważnie goździki na drucie i gerbery , ale było też kilka
całkiem oryginalnych . Od kolegów ze studium Ka wielka wiązanka
złożona po części z kwiatów ogrodowych , po części ze
szklarniowych róż . I jeden , który budził podziw i przyciągał
spojrzenia wszystkich. Od ciotki kwiaciarki i jej męża dostaliśmy
wspaniały bukiet złożony z siedmiu , jeszcze dziś bardzo rzadko
występujących ,czarnych róż. Był przepiękny. Tak naprawdę , te
róże nie są całkiem czarne. Są ciemnobordowe , z drobniutką
siateczką czarnych "żyłek" na płatkach – co wizualnie
daje efekt czerni. Wcześniej w życiu widziałam takie kwiaty tylko
raz, a i to pojedynczy egzemplarz. Ojciec Ka nie przyjechał a
życzenia przysłał nam kilka tygodni później , a właściwie
tylko dla Ka. Przyjęcie jak przyjęcie. Nie wiem jak się to
rodzinie udało , ale nie brakowało niczego, mimo pustek w sklepach.
Jak pisałam wcześniej , w pewnym momencie daliśmy sobie spokój z
wtykaniem nosków w przygotowania. Nie pamiętam dokładnie co było,
kojarzę tylko pstrągi i drób podane na kilka sposobów, nie
brakowało alkoholu , był tort i nawet deser lodowy . Gościom się
to podobało , ja nie jadłam ryb bo nie lubię. Do tańca grał
znajomy ojca na akordeonie. Robił to z taka werwą i zapałem ,że
chyba nie było człowieka , który by nie zatańczył i tylko z
jedną przerwą na jedzenie skończył o 5 rano.
Zdjęcia ślubne mamy aż
trzy. Jedyne czego nie udało się zdobyć to filmów do aparatu.
Mamy więc bardzo tradycyjne 3 ujęcia u fotografa. Na stojąco ,
portret i w towarzystwie świadków. Zakład fotograficzny sąsiadował
z knajpką w której odbywało się przyjęcie. Zakład, taki w
starym stylu , z przesuwanymi tłami , pozami układanymi przez
fotografa i starymi meblami. Dziś już nie istnieje .
W nocy wyszliśmy sobie na
zewnątrz pospacerować i zaczerpnąć świeżego powietrza. Ka wciąż
poważny spytał czy wytrwamy. Wytrwamy i wszystko nam się dobrze
ułoży ,obiecałam . Przecież się kochamy więc musi nam się
ułożyć. Przytulamy się do siebie i ta obietnica, złożona sobie
samym jest dla nas ważniejsza od tej oficjalnej . Ułożyło się ,
dziś mogę spokojnie tak powiedzieć , choć układanie zajęło
wiele lat i kosztowało nas wiele trudu , pracy i wyrzeczeń . Życie
szybko weryfikowało nasze plany i marzenia i dawało nam „po
łapach” ale przynosiło też radość i satysfakcję.
I tu właściwie można by
skończyć, napisać " i żyli długo i szczęśliwie " ale
to przecież nie koniec tej bajki .
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz