niedziela, 30 września 2012

Rok w studium - zaręczyny


Z bliżej nieokreślonych powodów mosty kolejowe , których w mieście i okolicy było i jest nadal pięć , cieszyły się tamtych latach jakimś szczególnym wzięciem. Jeździły po nich i pod nimi pociągi w ilości znacznie większej niż dziś , a mimo to mieszkańcy po nich chodzili ignorując wszelkie zakazy . Zakochane pary urządzały sobie schadzki, dzieciom służyły do zabaw , idący do pracy skracali sobie drogę a w cieniu przęseł chowały się różne indywidua . Byli tacy co urządzali tam sobie salony gier , albo szli z kumplami na wódkę. Można tez było niejedno z nich wyczytać: nastroje kibiców , historie miłosne, wzajemne sympatie , manifesty polityczne ,przeróżne hasła i uczone maksymy. Jednym słowem życie w okół nich się toczyło, choć to niebezpieczne , bo szlak kolejowy był eksploatowany intensywnie a poza tym groziło zatrzymaniem przez straż ochrony kolei i mandatem lub sprawą na kolegium.
Pewnej pochmurnej, wrześniowej niedzieli zaniosło i nas na most kolejowy nad zalewem. Chodziliśmy po nim w tę i z powrotem , minęły nas dwa czy trzy pociągi , przemieściliśmy się na drugi brzeg zalewu i znów z powrotem. ..Pora popołudniowa , akurat przerwa w rozkładzie jazdy. Ka zatrzymał się po środku torów , przytulił mnie i najzwyczajniej w świecie , bez żadnych teatralnych gestów i wielkich słów , tak jakby to była zwykła rozmowa o czymkolwiek powiedział: "chciałbym żebyś była moją żoną . Będziesz" ? Tak samo zwyczajnie i po prostu odpowiedziałam bez namysłu :"będę". Ka przytulił mnie tylko mocniej i tak objęci i milczący spacerowaliśmy jeszcze długo po zapadnięciu zmroku , już nie po torach ale po parku i po ulicach naszego miasta. Może to i mało romantyczne takie oświadczyny bez pierścionka , bukietu róż i płonących świec w dodatku po środku kolejowego wiaduktu ale ja nie wyobrażam sobie ze Ka mógłby oświadczyć mi się w inny sposób, robiąc wokół tego jakieś zamieszanie .na przykład klękać przede mną z bukietem kwiatów , albo wygłaszać jakąś wzniosłą przemowę. To by do niego nie pasowało. Ja zresztą też nie umiałabym zachować się inaczej, obca mi była i jest kokieteria i babskie „trzepotanie rzęsami „ .Następnego dnia rano kiedy wychodziłam o 4.30 na pociąg spadła mi pod nogi kartka od Ka :  „ po zajęciach przyjedź pod hotel Merkury. Czekam przy wyjściu z podziemnego przejścia”. Tylko tyle , krótki na pozór nic nie znaczący liścik .Wiedząc , że wychodzę z domu pierwsza i na pewno go znajdę, Ka włożył mi go w drzwi ..Nie mogłam się doczekać końca zajęć. Wreszcie o 16.30 koniec. Biegłam do przystanku tramwajowego , potem tak samo szybko przejściem podziemnym i wybiegłam przed wejściem do hotelu. W pierwszej chwili nie zauważyłam go w tłoku , ale był , czekał za barierką , po drugiej stronie schodów. Czekał z piękną ,ciemno - różową różą, która na płatkach miała jeszcze kropelki rosy i skromną ,srebrną broszką z osadzonym bursztynem z pracowni Wojciecha Kruka . Zamiast pierścionka , na nasze zaręczyny dostałam broszkę. Kocham Ka, kocham srebro i bursztyny.!!! Do dziś , spora część mojej biżuterii to właśnie srebro i bursztyny. Biżuteria z pracowni Kruka była wtedy ręcznie robiona , unikalna w formie i bardzo elegancka. Prawie zaniemówiłam z wrażenia . Płatki róży oczywiście zasuszyłam i pewnie leżą do dziś w jakiejś zapomnianej książce , broszka zaginęła w mrokach dziejów i przeprowadzkach.
Kupno zaręczynowego pierścionka wtedy byłoby trudne. Złoto miało niebotyczne ceny , a poza tym był rok 1980 , czas kiedy ze sklepów znikało wszystko niemal z godziny na godzinę , z tych jubilerskich również. Pracownia Kruka wciąż jednak funkcjonowała i miała całkiem okazałą ofertę wyrobów ze srebra .
Na razie postanowiliśmy o tych naszych zaręczynach nikomu nie mówić , nie ustalaliśmy też żadnych szczegółów co do ślubu. Było nam dobrze i tylko to się teraz liczyło . Przed ślubem mieliśmy jeszcze wiele do zrobienia ; ukończenie nauki , egzaminy dyplomowe, znalezienie pracy … byliśmy rozsądni i pragmatyczni . Cechy dwóch zodiakalnych „ nudziarzy”Panny i Koziorożca skumulowały się w naszym związku i choć nie braliśmy tego nigdy pod uwagę i nie myśleliśmy o tym na co dzień , zdeterminowały nasze podejście do życia. Ani przez chwilę nie zastanawiałam się czy Ka to dobry wybór, ja to wiedziałam właściwie od chwili gdy zaczęliśmy się spotykać na seansach filmowych . Kolejne miesiące upewniły nas tylko w podjętych decyzjach . Czułam ,że „moje coś mi mówi” śmieje się teraz radośnie i trochę złośliwie – mogło mi przecież coś szepnąć i oszczędzić tej długiej niepewności ale w tej sprawie wolało milczeć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz