Beztroskie , no może dla mnie nie
całkiem , lata szkoły podstawowej dobiegły końca. Wybrałam
ogólniak, profil humanistyczny. Pierwszego września roku 1976 miało
być zupełnie inaczej niż dotąd. Zanim jednak to nastąpiło
czekały mnie bardzo długie wakacje . Bardzo długie, bo w myśl
założeń tego samego eksperymentu, który narzucił wymieszanie
klas , rok szkolny dla klas ósmych kończył się dwa tygodnie
wcześniej. Oczywiście natychmiast z tego skorzystałam i pojechałam
na
wakacje do babci, zaopatrzona w
książki, kilka zeszytów z przeznaczeniem na raplutaż i
opowiadania i jak zwykle moje ukochane radio na baterie o nazwie
„Jowita” . Radio dostałam od ojca na urodziny. Bardzo mnie
cieszyło, bo mogłam bez ograniczeń słuchać muzyki a w wakacje
audycji „Lato z Radiem” , która w latach 70-tych powstała .
Radio miało też możliwość włączenia w gniazdo 220V dlatego
popularne i trudno osiągalne wówczas baterie na dłużej
wystarczały. Lato było deszczowe i smutne. Zaledwie kilka dni
słonecznych . Z nieba lały się niemal nieustająco strumienie wody
a powietrze pachniało oszałamiająco. Deszcz wzmacniał zapachy
daglezji i świerków z pobliskiego lasu a mokra ziemia nie chłonęła
już wody. Podwórko babci tonęło , a piwnicę zalało na metr..
Do kurnika i do wc chodziłyśmy po ułożonych cegłach i
kamieniach. Po namyśle postanowiłyśmy coś z tym zrobić same ,
zamiast czekać do 22 lipca na przyjazd mojego ojca i wujków.
Wykorzystując dwa czy trzy słoneczne dni zasypałyśmy cale
podwórze piachem zwożonym z łąki pod lasem. Zajęło nam to cały
dzień. Ja woziłam taczką piach i wysypywałam przed schodkami do
domu, babcia rozgarniała równymi warstwami . Przywiozłam 27
pełnych taczek. Sytuacja się polepszyła, cegły i kamienie nie
były już potrzebne. Tak poza pracą w obejściu i ogrodzie robiłam
na szydełku poncho – z różnych resztek włóczki , które
zabrałam ze sobą z domu. Wyszło ogromne , miało białe, czerwone
i niebieskie pasy i długie frędzle w trzech kolorach. Dość długo
je potem nosiłam . No i oczywiście pisałam . To wtedy, w to
deszczowe lato powstała książka dla dzieci , której akcja toczyła
się na Dzikim Zachodzie. Zaczęło się od tego, że mój kilku
letni kuzyn zwichnął nogę . Babcia nastawiła mu ją ( to jeszcze
jedna umiejętność babci, która mnie zadziwiała) , kazała moczyć
w wodzie z szarym mydłem i nie biegać . Tylko jak utrzymać
6-ciolatka w pozycji siedzącej? Ten obowiązek przydzielono mnie, a
wujkowie i mój ojciec zajęli się przygotowywaniem drewna na zimę
. W szafunierce na strychu znalazłam pudełko papieru
fotograficznego – był dawno prześwietlony i do wywoływania zdjęć
już się nie nadawał, za to do rysowania na odwrocie jak
najbardziej. Wspólnie kuzynem wymyśliliśmy różne postacie ,
Indian, kowbojów, jakieś dziewczyny kowbojów , żołnierzy i
kilkoro innych, nadaliśmy im imiona i wymyśliliśmy życiorys ,
Rysowałam to wszystko na papierze fotograficznym a potem bawiliśmy
się tymi rysunkami , mówiąc i wykonując za nie różne zadania .
Trwało to dobrych kilka dni, aż kuzyn mógł znów biegać . A
potem wymyślona na potrzeby sześciolatka zabawa zaczęła żyć
własnym życiem . Długi godziny spędzałam w pokoju na strychu i
spisywałam tę historię. A historia zaczęła się rozrastać i
rozwijać . Po dwóch latach nie była jeszcze gotowa a zajmowała
już 5 grubych 96- kartkowych brulionów. Skończyłam ją dopiero
krótko przed maturą .
Tego lata przeżyłam też drugą
potężną burzę , a moja fascynacja żywiołami jeszcze wzrosła.
Pod koniec lipca trafiło się kilka dni upalnych. Wykorzystywaliśmy
je na prace w obejściu , zbieranie malin i jagód – nie wiele było
z tego pożytku, bo wszystko było mokre i szybko się psuło.
Któregoś popołudnia po podwieczorku , jak zwykle wybrałam się po
mleko do pobliskiego PGR-u . Kiedy wracałam nagle zaczęło się
robić ciemno. Jedna strona nieba wciąż jeszcze była zalana
słońcem , choć niebo przybrało barwę białą , a z drugiej ,
znad lasu nadciągnęły chmury granatowe i czarne. Gorące powietrze
zamarło , a ptaki zamilkły. Chwilę po tym jak weszłam z banką
mleka do domu uderzył pierwszy piorun.. Kilka minut później
zapadły ciemności. Nawet babcia stwierdziła ,że takiej burzy nie
widziała od wielu lat. Jakieś pół godziny później pioruny biły
z czterech stron niemal bez przerwy . Nawałnica skupiła się tuż
nad wsią. Nie spadła dotąd ani kropla deszczu . Ulewa rozszalała
się dopiero po dwóch godzinach , a błyskawice i pioruny nie
ustawały. Babcia już na samym początku ustawiła w oknie zapaloną
gromnicę. Miało to chronić domostwo. Kuzynowi nie pozwolono
wyglądać oknem, mnie też próbowano od okna przegonić , ale ja
natychmiast szłam do okna obok i wpatrywałam się w błyskawice
pełna zachwytu nad ich pięknem. W końcu dali mi spokój , ale
wszyscy patrzyli na mnie z przerażeniem , szczególnie po tym jak
burza zerwała linie energetyczną i zgasło światło. Około 21 ,
burza jeszcze zdwoiła siły. Piorun uderzył w lipę rosnącą za
ogrodem babci rozczepiając ją prawie na pół . Potężny konar
odłamał się i spadł do ogrodu niszcząc go prawie całkowicie. To
szaleństwo żywiołów trwało prawie do godziny drugiej nad ranem.
Pamiętam i ja moje pisanie, jeszcze w szkole podstawowej pisałam opowiadanie, które potem czytałam koleżankom z bloku.
OdpowiedzUsuńSkończyłam chyba po zapisaniu 2-3 zeszytów 100 kartkowych.
Witaj ,bardzo mi miło ,że odwiedzasz moje blogi.
OdpowiedzUsuń