Jak dotąd nie wspomniałam jeszcze o
moich dwóch przyjaciółkach z Pińska. Były siostrami . Obie
młodsze ode mnie , jedna o dwa , druga o trzy lata . Od zawsze
trzymałyśmy się razem . E i D miały mnóstwo rodzeństwa . Kiedy
przyjeżdżałam na kolejne wakacje wołały mnie do siebie ,żebym
zobaczyła nową siostrę , albo brata. W sumie razem było ich
piętnaścioro . Najstarsza E. Młodsza ode mnie o dwa lata ,
najmłodszy brat ( o tym dowiedziałam się już jako mężatka od
wujka) o tydzień starszy od mojego starszego syna . W czasie moich
pobytów u babci , jako dzieci bawiłyśmy się wspólnie ,
chodziłyśmy na pokrzywy i do parku na smrodziny oraz do
„Grochowskiego” na wiśnie. Grochowski mieszkał samotnie w
chylącym się ku upadkowi,zrujnowanym gospodarstwie ( od lat już
nie istniejącym) dwa kilometry od naszej wsi. Tak do końca , to nie
wiem czy to faktycznie był właściciel gospodarstwa czy ktoś po
prostu zamieszkał w tym miejscu i czym się właściwie trudnił .
Nigdy też tego człowieka nie widziałam a jak było z innymi
mieszkańcami wsi nie wiem . Obok tego gospodarstwa rosła wiśnia ,
owocowała co roku drobnymi ale bardzo aromatycznymi i pełnymi smaku
owocami . Jako dzieciaki często zakradaliśmy się na te wiśnie .
Jak każdy owoc zakazany smakowały niebywale. Po drodze zbieraliśmy
też ulęgałki . Takie , malutkie , cierpkie gruszki. Za jedno i
drugie babcia mnie goniła . Za wiśnie , bo to przecież kradzież ,
a za ulęgałki, bo mogę się rozchorować po takich niedojrzałych
gruszkach. Jako podlotki , razem z moimi przyjaciółkami
spacerowałyśmy po parku i mostach, chodziłyśmy do lasu na jagody
i grzyby i dużo czasu spędzałyśmy w mniejszym z dwóch ogródków
mojej babci siedząc na klatkach dla królików i rozmawiając ,
podśpiewując różne piosenki , albo wymyślając przedziwne
historie. Czasem chodziłyśmy nad Smolnias , albo staw w parku
popływać. Kiedy miałam 13 – 14 lat babcia już mi tego nie
zabraniała, wiedząc ,że umiem pływać . Bywało,że siadywałyśmy
na konarze lipy rosnącej tuż za płotem w parku , która kiedyś
służyła nam do zabawy i opowiadałyśmy sobie przeczytane
książki.. Jednym z naszych ulubionych zajęć było splatanie z
liści czeremchy , owoców jarzębin albo głogu czy żołędzi
biżuterii. Udawałyśmy ,że nosimy kamienie szlachetne :szmaragdy,
rubiny diamenty , topazy . Ja oczywiście zaczęłam się tym
interesować bardziej i temat kamieni zgłębiać i stąd chyba moja
dzisiejsza pasja. Po śmierci babci straciłam kontakt z
dziewczynami, jedna z nich zresztą wyjechała po ślubie daleko na
Śląsk. Z młodszą znalazlyśmy się niedawno na N-K , ale jakoś
kontakt się nie odnowił. Pewnie jest tak samo zagoniona jak ja .
Jak w każde wakacje , tak i w te
kilka dni spędziłam u kuzynostwa w pobliskim Żninie. Mieszkał tam
najmłodszy z barci mojego dziadka , wujek Piotr z rodziną . Ciocia
z wujkiem prowadzili dom otwarty. Zawsze było w nim gromadnie i
wesoło , zawsze znalazło się miejsce do spania i placek drożdżowy
dla niespodziewanych gości . Przyjmowano z radością każdego , kto
tam wpadał. Z wujkiem i ciocią mieszkała ich córka z mężem i
dziećmi, młodszym ode mnie o trzy lata kuzynem i o pięć lat
młodszą kuzynką. Bardzo lubiłam tam jeździć i kontakty z tą
rodziną utrzymuję do dziś , choć już rzadkie. Tamtego lata
byłyśmy tam obie z babcią . Wujek Piotr był z zawodu wziętym
piekarzem , jeszcze przed wojną miał własną piekarnię ,
wybudował ogromny dom w pięknie położonym ogromnym ogrodzie. Dom
leżał na wzgórzu , a ogród schodził w dół prawie do jeziora. Z
okien na piętrze rozciągał się wspaniały widok na jezioro. Na
tyłach domu była piekarnia z wysokim kominem , niegdyś własność
wujka , a za czasów stalinowskich uwłaszczona jak i cała prywatna
własność. Komin od piekarni mnie fascynował. Ile razy nań
popatrzyłam , korciło mnie żeby się tam wspiąć i obejrzeć
sobie okolicę z tej wysokości . Nie tylko mnie jak się okazało,
bo i kuzyn i kuzynka mieli podobne zapędy. Wyczekaliśmy więc kiedy
cała rodzina opuściła dom , a moja babcia zatopiła się w
lekturze i stało się . Weszliśmy na dach garażu , stamtąd na
dach piekarni i na komin . Byłam od nich starsza więc miałam na
uwadze bezpieczeństwo. Sama wspięłam się na sam czubek ale
młodszemu kuzynostwu zabroniłam w obawie,że coś się może stać.
Kuzynowi pozwoliłam wejść do połowy , siedmioletniej kuzynce na
jakieś trzy czy cztery stopnie. Szczęście nam nie dopisało.
Babcia zeszła do kuchni zrobić sobie herbatę i zobaczyła nas na
tym kominie. Dostało nam się . Mnie podwójnie, bo od cioci i wujka
i drugi raz od babci . Szlaban na oglądanie filmów zaliczyliśmy
wszyscy , ale nie specjalnie nas to ruszyło, bo z pokoju dzieciaków
wchodziło się na strych , a strych jak wiadomo to najlepsze miejsce
do zabawy więc szaleliśmy na całego wśród rupieci.
Wakacje jak zwykle minęły mi szybciej
niż bym chciała. Przyszła pora wracać do domu rodziców i zacząć
przygotowania do nauki w liceum.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz