czwartek, 10 maja 2012

Początek zmian


Rok 1976. Zmiany czaiły się dookoła. Na razie mało czytelne i z daleka . Historia . Na naszych oczach działa się historia. Tamtego lata po raz pierwszy sobie to uświadomiłam . Na przełomie czerwca i lipca dotarła do nas wiadomość o wydarzeniach w Radomiu i Ursusie. Ówczesne media przedstawiały je jako coś na kształt chuligańskich wybryków. Prawdy dowiedziałyśmy się (babcia i ja) dopiero kiedy przyjechał wujek, młodszy brat ojca – zawodowy wojskowy w randze podoficerskiej. A poszło o drastyczne podwyżki planowane przez przewodnią siłę narodu czyli PZPR i ówczesny rząd. Jakoś krótko po tym pojawiły się pierwsze kartki żywnościowe, Od tamtych wydarzeń zaczęto reglamentować cukier. Cena i tak poszła w górę rzecz jasna. Na osobę wypadło po dwa kilogramy na miesiąc. Nie było to wcale mało ; wystarczało do codziennego użytku, pieczenia i zapraw. Niby nic , ale „ziemia zadrżała” . Oczywiście były wcześniej wydarzenia w Poznaniu w 1956 i Gdańsku w 1970 , ale o tym milczano , a ja dowiedziałam się o nich dopiero w liceum.
Historia, historią a mnie zaprzątnęły niebawem inne sprawy , a mianowicie nowa szkoła . Nie było to łatwe doświadczenie . Dla mnie szczególnie. Byłam nieśmiała, zakompleksiona, pozbawiona wiary we własne siły , nie radziłam sobie z nawiązywaniem kontaktów z rówieśnikami i nie tylko. Na wsparcie rodziców liczyć nie mogłam , to wiedziałam już od dawna. Z pierwszego dnia pamiętam tylko straszny harmider na szkolnym boisku i czytanie list uczniów klas pierwszych z podziałem na profile . Starsze klasy zaraz po części oficjalnej poszły do swoich pracowni . Nas pierwszoklasistów najpierw „posegregowano”. Trafiłam na wymarzony profil humanistyczny , do klasy I a . Naszym wychowawcą został polonista – maniak literatury . O pisarzach nigdy nie mówił inaczej niż „pan Mickiewicz, pani Orzeszkowa” i dopuszczał posługiwanie się językiem potocznym i gwarowym , Pamiętam do dziś jego słynne : każdy może mówić jak mu dziób urósł – w mowie potocznej możecie mówić :”jo mom” i antrejka , ale na j. Polskim macie mówić i pisać „ja mam i przedpokój”. Oprócz profilu humanistycznego był jeszcze matematyczno-fizyczny ( tu lądowali najlepsi z najlepszych ) , biologiczno-chemiczny , nieco mniej prestiżowy ogólny z niemieckim i dwie klasy ogólne z francuskim , w tym jedna w 100% żeńska –w hierarchii prestiżu na szarym końcu. Wtedy jeszcze nie wiedziałam do końca co mnie czeka. Oczywiście wiedzieliśmy ,ze na naszym profilu będzie więcej polskiego, historii i języków oraz wychowanie muzyczne i plastyczne
, ale jak to będzie wyglądało w praktyce dowiedzieliśmy się dopiero w dniu rozpoczęcia roku szkolnego. Muszę wspomnieć,że nasze liceum uchodziło wówczas w całym województwie poznańskim i okolicach za bardzo prestiżowe i na wysokim poziomie. Niemal wszyscy absolwenci zdający na studia wyższe dostawali się na wybrane kierunki, a startowało co roku mniej- więcej 80% z nich. Jeśli ktoś się nie dostał , to raczej z braku miejsc lub zbyt małej ilości punktów ( co to takiego owe punkty wyjaśnię nieco później) niż z powodu nie zdanych egzaminów. Po krótkim zapoznaniu się , sprawdzeniu listy obecności , wychowawca podyktował nam spis przedmiotów , ilość godzin każdego z nich , nazwiska przydzielonych nam profesorów i plan lekcji: 8 godzin języka polskiego , po 4 historii, j. Francuskiego, j. Rosyjskiego , po 2 łaciny , i propedeutyki nauki o społeczeństwie, biologii, chemii ,fizyki wychowania muzycznego i plastycznego ( plastyczne miało być tylko 2 lata) i do kompletu 5 godzin matematyki a było jeszcze Po i WF. Klasy mat-fiz, biol-chem i ogólne z niemieckim miały zamiast muzycznego technikę ( nie pamiętam dokładnie jak się ten przedmiot nazywał ) czyli ni mniej , ni więcej tylko prace ręczne. Większa ilość godzin jako taka to był drobiazg w porównaniu z ich treścią . Trzeba pamiętać ,że wszystkie przedmioty humanistyczne wymagają opanowania pamięciowego , czytania i pisania . Stanęło przed nami nie lada zadanie.
Nasz rocznik był bardzo liczny . Powstało aż 6 klas około 30- osobowych.. Wcześniej bywało najwyżej po 5 . Klasy profilowane jak zwykle dostały najlepszych , ale też najbardziej wymagających profesorów. Już w pierwszym tygodniu sprawdzono naszą wiedzę z j. Polskiego i matematyki wyniesioną z podstawówki. Nie wypadłam źle ; 4 z matematyki i 4+ z polskiego. Kazali nam napisać charakterystykę naszego ulubionego bohatera z naszej ulubionej książki. Koleżanki i koledzy pisali o klasycznych postaciach z lektur, ja o pewnej dziewczynie
z powieści historycznej , której akcja toczyła się w czasie wojny w Meksyku w XIXw. Wtedy, gdy dowiedziałam się co wybrali moi koledzy i koleżanki , wydawało mi się,że strasznie się wygłupiłam , ale po latach doszłam do wniosku ,że dobrze zrobiłam wybierając taką postać , bo zyskałam sobie punkt za oryginalność. Dostałabym pewnie 5 , ale zrobiłam głupi błąd literowy, który zdarza mi się do dziś popełniać , mianowicie zamiast litery „t” piszę „j” i chyba zabrakło mi jakiegoś przecinka, czy kropki. Na pierwszej lekcji wychowawca postawił sprawę jasno: gramatyki i ortografii mieliśmy się nauczyć w podstawówce . W LO uczymy się literatury . Błąd ortograficzny, interpunkcyjny czy stylistyczny natychmiast obniża ocenę . Można nie wiem jak dobrze napisać , ale za brak przecinka, „u” zamiast „ó” , zły styl itd. , ocena będzie niższa. I była. O dysleksjach i innych „dys...” nikomu się nie śniło. Ortografię albo się znało , albo nie . Poza tym , przyznanie się do czegoś takiego w tamtych czasach było nie do pomyślenia. Zasłanianie się jakimiś brakami czy niedoskonałościami nie wchodziło w ogóle w rachubę , ludzie swoje obowiązki traktowali bardzo poważnie i niczego sobie nie ułatwiali.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz