wtorek, 15 maja 2012

LO


Największym oryginałem wśród naszego grona profesorskiego był historyk , nazywany przez nas pieszczotliwie Uszatkiem. Skąd to przezwisko ? Nie mam pojęcia. Byliśmy kolejnym rocznikiem , który tej wdzięcznej ksywki używał. Mogę się tylko domyślać. Uszatek miał ogromną rozczochraną głowę , nie pasująca do całości , którą ( prawdopodobnie z powodu jakiegoś schorzenia , albo tiku ) nosił zwieszoną na lewą stronę . Podśmiewaliśmy się ,że nadmiar wiedzy mu ciąży stąd to pochylenie. Był chudy , i miał wielkie , nieproporcjonalne dłonie , którymi podkreślał wygłaszane kwestie wyrzucając je do przodu na wysokości głowy. Już samo to czyniło go oryginałem. Sposób ubierania się jeszcze tę oryginalność podkreślał. Zawsze chodził w marynarce w tzw. pepitkę , koszuli z niedopiętym pod szyją kołnierzykiem , szarych lub bordowych spodniach z opadającymi na buty nogawkami , z nieodłączną ogromną , skórzaną teczką pełną książek i czarnym parasolem na długiej drewnianej rączce, a jeśli było chłodno zakładał na to beżowy prochowiec w stylu filmowego porucznika Colombo. Był historykiem pasjonatem. Znał wszystkie wydawane aktualnie książki naukowe i popularno - naukowe, cytował nawet ich fragmenty, przytaczał teksty źródłowe, sypał jak z rękawa historycznymi anegdotami i powtarzał ,przekonując nas do poznawania historii zdaniem „to jest ciekaaaaawe dziateczki kochane ( tu następowało wyrzucenie rąk do przodu ) , to się czyta lepiej niż najlepszy krymiiinaaał!” Mnie namawiać nie musiał. Pierwszy raz spojrzał na mnie swoim „łaskawszym” , profesorskim okiem na drugiej czy trzeciej lekcji . Przy okazji wyczytywania listy obecności , jeśli trafił na nazwisko związane z jakąś postacią historyczną pytał delikwenta czy wie jaka to postać mogła być jego przodkiem. Były w klasie ze 3-4 historyczne nazwiska – czy coś miały z przodkami wspólnego tego nie wiem. Ja nie mam ; pochodzimy z całkiem innej linii genealogicznej i innych rejonów kraju, ale jak mogłabym nie znać mojego potencjalnego protoplasty o tym samym nazwisku ? Wymieniłam , szlachcica i dowódcę kondotierów – jedynych zresztą w historii naszego Kraju , postać nie szczególnie świetlaną , powiedziałam czym się zajmował , jakimi zasadami rządził on i jego wojsko , opowiedziałam o uzbrojeniu , kampaniach i grabieżach , a na koniec dodałam ,że takiego wojownika można zobaczyć na obrazie Rembrandta . Uszatkowi głowa coraz niżej opadała z wrażenia , mało na katedrę nie opadła , a kiedy skończyłam , długo milczał , a na koniec powiedział tylko „ no tak, tak” , „bardzo dobrze, bardzo dobrze”... Po czym zaczął czytać dalej listę obecności. Na następnej lekcji wywołał mnie do odpowiedzi . Potem zdarzyło się tak,ze kilka razy wdałam się w dyskusję z profesorem na tematy historyczne. Ciężko było, bo znał wszystkie opracowania i niemal potrafił powiedzieć na której stronie mieści się stosowny fragment ale dawałam sobie jakoś radę. Klasa oczywiście stwierdziła,że na tym skorzysta. Jak chcieli uniknąć pytania podkręcali mnie na tzw. „dyskusję” . Dwa razy mi powtarzać nie było trzeba , bo historia mnie pasjonowała więc mnie to bawiło. Ale na półrocze oceny bardzo dobrej nie dostałam. Kiedy Uszatek ogłosił to w klasie , moim koleżankom i kolegom szczęki z lekka opadły . Solidarnie i zgodnie zaprotestowali „ jak to , ona nie ma piątki , przecież się interesuje , książki czyta !” Po każdym takim okrzyku profesor cierpliwie odpowiadał „ciiichooo, wieeem” ale piątki mi nie postawił. Uznał,że ode mnie może wymagać więcej i na tę piątkę będę sobie musiała więcej popracować. Opanowanie tematu na poziomie podręcznika nie wystarczy. Odpuścił dopiero kiedy na lekcję przyniosłam pewną książkę . Jakieś opasłe tomisko o średniowieczu , położyłam je na ławce , na podręczniku i zeszycie , bo profesor wymagał, żeby zeszyt i książka do historii leżały w górnym, prawym rogu ławki , a przybory do pisania w otwartym piórniku na wprost. Ot taka profesorska fanaberia, której nikt nie śmiał zakwestionować . Siedziałam w pierwszej ławce tuż przy wejściu więc kiedy profesor wchodził do klasy z głową opadającą w dół , pierwszą rzeczą , którą zobaczył musiała być owa książka . Zobaczył , a jakże. Nie dał po sobie niczego poznać , odczytał listę , kazał zapisać temat lekcji i dopiero potem podszedł do mnie i grzecznie zapytał czy może zobaczyć moją książkę . Oczywiście zaraz ją mu podałam. Przeczytał autora i tytuł , po czym notki na obwolutach, przerzucił kilka kartek i zagłębił się w lekturze stojąc obok naszej ławki. Trwało to dobrych kilka minut , po czym zamknął książkę odłożył mi na ławkę i stwierdził jak zwykle „to jest cieeeekaaawe dziateczki kochane , to się czyta jak najlepszy kryyyymiiiinał „. Po czym spytał : czyatałaś ? Czytam , zostały mi dwa ostatnie rozdziały – grzecznie odpowiedziałam profesorowi . „ To dobrze, to dobrze; tej nie czytałem , ale mam tego samego autora coś tam”– już nie pamiętam co wymienił. Za jakiś czas przyuważyłam kiedy otwierał teczke tę samą książę , którą przyniosłam na lekcję . Odtąd z historii miałam u niego piątki. Wyglądało na to,ze uczennica przerosła profesora , przynajmniej jeśli chodzi o jedno przeczytane opracowanie , bo poza tym nie było takiego , który by mu dorównał w okolicy. W połowie klasy drugiej z żalem żegnaliśmy profesora Uszatka, który opuszczał naszą budę i obejmował stanowisko kustosza w naszym miejscowym muzeum.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz