sobota, 26 maja 2012

LO - życie codzienne cd.


Jakieś dwa tygodnie po rozpoczęciu roku szkolnego , około 19.30 wracaliśmy po zakończeniu lekcji na drugiej zmianie. W tamtych latach nie było jeszcze zmian czasu na letni i zimowy więc we wrześniu o tej porze panowały już ciemności. Latarni wzdłuż ulicy Armii Czerwonej , która prowadziła do naszej szkoły było tylko kilka. I właśnie pod najjaśniej święcącą latarnia, dokładnie na wprost komendy milicji napadnięto na nas wracających we czworo ze szkoły. A konkretnie to jakiś osiłek zaatakował naszego kolegę W. Rozbił mu nos i wargi , przewrócił na ziemię , kopnął i zwiał. Dwie nasze koleżanki widząc co się dzieje czym prędzej uciekły . Ja zostałam , nie zdążyłam zareagować , bo wszystko działo się w kilka sekund , ale zostałam. Pomogłam się W pozbierać i niczym prawdziwa heroina poratowałam własną chustka do nosa – cenną , bo otrzymaną w prezencie od babci. Dobrze przynajmniej ,że miałam przy sobie nieużywaną . W szkole zostaliśmy bohaterami , bo oczywiście sprawa natychmiast miała ciąg dalszy . W opowiedział rodzicom , ja zaledwie wspomniałam ojcu a za pięć minut już jego i mój ojciec zgodnie szli na milicję zgłosić zajście. Milicja oczywiście następnego dnia zjawiła się w szkole , zaprosili naszą czwórkę na rozmowę do gabinetu dyrekcji, coś tam pytali, spisywali , na koniec dostaliśmy surowy nakaz informowania , gdyby znów się coś działo. Szkoła zatrzęsła się od plotek a jeszcze tego samego dnia dostąpiliśmy zaszczytu przejechania się milicyjną nyską popularnie zwaną przez społeczeństwo „suką” . Jakoś tak około 17.00 zaczęła się kręcić w okolicy szkoły grupka młodych ludzi , dość podejrzanie wyglądających i dość głośnych . Po godzinie , akurat w chwili gdy kończyliśmy lekcje dyrektor sam wezwał milicję . No a dzielni chłopcy w błękitnych kubraczkach z „blondynkami” u boku uznali, że to na nas ,wczorajsze ofiary rozboju się czai ta podejrzana zgraja i zaprosili do „suki „ w celu odstawienia pod eskortą do domu. Skorzystaliśmy , a co? Nie każdy miał okazję pojeździć sobie milicyjną suką , no chyba,ze jakiś przestępca. Zgraja zwiała na sam widok radiowozu. Sensacja w szkole i na osiedlu. Wyobrażam sobie co mogli myśleć sąsiedzi – skoro odwozi nad do domu milicja to musieliśmy nie źle narozrabiać. Sądzę jednak , że w takim małym mieście jak moje wieść o napadzie na kolegę W rozeszła się lotem błyskawicy i każdy zrozumiał sytuację, zwłaszcza, że W był synem znanego w mieście prywaciarza . A wiadomo , prywaciarz to by ktoś. Jeszcze przez kolejne 2 tygodnie wychodził po nas do szkoły albo mój ojciec, albo starszy brat W . Potem spawa ucichła i została zapomniana , incydent się nie powtórzył więc i mój ojciec i brat kumpla też zaprzestali eskortowania nas do domu. W podziękowaniu za to, że nie opuściłam kolegi w potrzasku ,jego rodzice zaprosili mnie do bardzo drogiej i prestiżowej restauracji hotelowej pod miastem, na lody Melba. To było jedyne miejsce w okolicy , gdzie ten rodzaj lodów wówczas serwowano. Tylko,że ja z tego frajdę miałam wątpliwą , bo wszelkich kawiarni i restauracji nie znosiłam , źle i niepewnie się w nich czułam , a poza tym nie wiedząc po co chcą się ze mną widzieć rodzice W ( przyszedł po mnie , bo telefonu my nie mieliśmy , a mieszkał w bloku obok, a o celu wizyty mówić nie chciał , twierdząc ,że mają dla mnie jakąś niespodziankę) wypadłam z domu tak jak stałam , w stroju stosownym do szkoły lub na spacer w gronie rówieśników , a nie na wypad do drogiego lokalu. Cóż było robić , ścierpiałam, nie dając nic po sobie poznać. Od tego czasu moja matka i jego rodzice tym bardziej zaczęli knuć swoje plany wobec nas. Bardzo mi się to nie podobało , aczkolwiek przynajmniej gdy chodzi o ojca W , on jeden był w tym szczery i rzeczywiście mnie lubił. O jego żonie już tego powiedzieć nie mogę , moje „coś mi mówi” podpowiadało mi ostrożność. Niedługo potem , jakoś chyba w październiku opowiedziałam o całej sprawie babci . O tym ,że rodzina snuje plany na przyszłość również i wtedy babcia jak to miała w zwyczaju , bez zbędnych słów i jak to sama określała "owijania w bawełnę " powiedziała mi co o tym myśli potwierdzając tylko moje myśli. „Daj ty sobie dziewczyno z nimi spokój, oni są prywaciarze, mają pieniądze a ty co ? Na początku będzie wszystko ładnie pięknie , a przy jakiejś kłótni ci powiedzą,że cię w jednej koszuli wzięli. Kolegować się możesz, czemu nie , ale w rodzinę nie wchodź. Twoja mama powinna to rozumieć , tata też .”No cóż, moja matka wielu rzeczy nie chciała rozumieć , a ojciec się z tego wyśmiewał. O tym też powiedziałam babci. „Ty też się wyśmiewaj , to najlepsze co możesz zrobić” - takiej rady mi babcia udzieliła . Nie było mi do śmiechu , ale przynajmniej wiedziałam ,że w dobrym kierunki idą moje myśli.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz