W V klasie, kiedy zaczęliśmy się
uczyć języka rosyjskiego, namawiano nas byśmy korespondowali z
kolegami i koleżankami z bratniego ZSRR . Czasopisma ówczesne
drukowały nawet adresy . Kazali ,to korespondowaliśmy , w języku
rosyjskim oczywiście. Miałam kilku takich listownych znajomych za
wschodnią granicą. Najsympatyczniej wspominam dziewczynę z
Błagowieszczeńska. Miała na imię Tatiana , długi , gruby ,
czarny warkocz i trenowała szermierkę. Z nią wymieniałam listy
najdłużej . Tyle tylko,że list do Błagowieszczeńska szedł ponad
miesiąc w jedną stronę. Listy i widokówki cieszyły się wówczas
dużym zainteresowaniem. I nic dziwnego , nie istniała globalna
wioska , telefony komórkowe były w stadium badań w Laboratoriach
Bella, w Stanach Zjednoczonych o czym my tutaj, za żelazną kurtyną
nawet nie wiedzieliśmy , internet , fax czy inne środki komunikacji
międzyludzkiej dopiero miały powstać . Wśród dzieci dużym
powodzeniem cieszyła się „Międzynarodowa Gra Dziecięca „ -
tak to się nazywało. Rzecz polegała na tym , żeby wysłać
określoną ilość widokówek przepisując w jakimś ustalonym
porządku adresy i dopisując własny i wybrany przez siebie. Po
chyba dwóch miesiącach miało do gracza przyjść 200 pocztówek.
Niektóre moje koleżanki dostały po kilka , inne nie otrzymały
wcale . Do mnie przyszła jedna . Od młodszej ode mnie o 2 lata
Jolki z Torunia. Odpisałam. Wysłałam do niej list z propozycją
korespondencji , podpisałam się pierwszym imieniem „Maria” (
przez nikogo , nigdy nie używanym ) ; Jolka odpowiedziała po kilku
dniach i od tego momentu datuje się nasza przyjaźń. Pisałyśmy do
siebie długie lata i odwiedzałyśmy się nawzajem . Teraz w erze
telefonów i internetu dzwonimy do siebie co jakiś czas, żeby sobie
po staremu poplotkować. Jola jest jedyną osobą ,która nazywa
mnie imieniem Maria, mimo,że wie o tym ,że ja sama wolę Hannę.
Resztę pozalekcyjnego czasu
spędzałam w swoim- nie swoim pokoju czytając książki. Czytanie
było moją pasją właściwie od zawsze , odkąd poznałam literki i
nauczyłam się je składać. Książek nikt mi nie wybierał i nie
kontrolował tego co czytam. Jakoś to rodzicom do głowy nie
przyszło. Ojciec lubił sobie poczytać i w domu książek było
całkiem sporo. Większość jednak dla dorosłych. Jakoś większego
znaczenia to nie miało. Czytałam co było .Po prostu brałam z
półki kolejną pozycję. Tym sposobem uświadomiłam siebie samą .
W wieku lat 12 przeczytałam książkę o fizjologii i życiu
płciowym człowieka . Niby nic takiego , ale dowiedziałam się
znacznie więcej niż dziecko w tym wieku powinno się dowiedzieć.
Było i o najdziwniejszych zboczeniach i o dość prymitywnych
sposobach zabezpieczania się i powikłaniach po ciążowych a nawet
aborcji i gwałtach. Nie mogę powiedzieć żeby jakieś szczególne
wrażenie na mnie to wywarło. Może dlatego, że było to napisane
suchym , niemal podręcznikowym stylem medycznym , bez zbędnych
komentarzy i upiększających wstawek. Tak czy inaczej nic już mnie
nie zaskakiwało, nic nie było w stanie przestraszyć , nawet
pierwsza miesiączka. Wiedziałam ,że będzie i jakie będą objawy
i kiedy się stało przyjęłam to jako rzecz oczywistą. Ta
samodzielnie i przedwcześnie zdobyta wiedza wyszła mi w końcu na
dobre. Kiedy już dorosłam , nie miałam w kontaktach damsko –
męskich żadnych zahamowań , czy choćby obaw. O tym jeszcze
napiszę we właściwym czasie.
Ojciec widząc ,że długie godziny
spędzam z książkami w rękach ,zaczął mi je kupować . Co drugi
dzień przynosiłam też 1 lub 2 ze szkolnej biblioteki. Byłam chyba
najaktywniejszą jej czytelniczką . Bibliotekarki z początku mnie
sprawdzały , po jakimś czasie dały sobie z tym spokój , za to
zaczęły mi podsuwać co ciekawsze pozycje. Dużo o tematyce
związanej z II wojną światową . Tych jednak nie polubiłam i nie
lubię do dziś .
Czasami ojciec zabierał mnie na
zawody strzeleckie albo na swoje strzeleckie treningi. Uczył mnie
strzelać z wiatrówki. Ledwo mogłam ją utrzymać , często broń
opierał mi na swoim ramieniu, ja miałam tylko wycelować i
strzelić. Nie źle mi to wychodziło i zaczęłam strzelanie lubić.
Po roku , może niecałych dwóch zaczęłam chodzić z ojcem na
każde zawody i każdy trening. Brałam udział w zawodach na
festynach organizowanych w zakładzie pracy ojca. Z czasem nauczyłam
się strzelać z KBS a później z „Wostoka „ ( karabinki
sportowe) i pistoletu pneumatycznego i brałam udział w zawodach
oficjalnych organizowanych przez zakład ojca . Raz nawet takie
zawody wygrałam . Dostałam w nagrodę cepeliowske lalki w strojach
wielkopolskich. Nagrody zawsze na tych zawodach były rzeczowe.
Ojciec zrobił uprawnienia sędziowskie i na zmianę raz startował
jako zawodnik innym razem razem sędziował. W szkole też brałam
udział w zawodach, choć tu akurat bardzo rzadko je organizowano i
startował ten kto się zgłosił. Z wynikami mieściłam się zwykle
w pierwszej piątce.
Popatrz - zupełnie jak ja! Też byłam zawsze najlepszą czytelniczką w szkole i także wszystkiego dowiedziałam się kiedyś z książek rodziców (dodam, że fachowych, bo Tata był lekarzem). Na dodatek także strzelałam (z kbks) i brałam udział we wszelkich turniejach strzeleckich.
OdpowiedzUsuń