poniedziałek, 12 marca 2012

W domu 3


Od dziecka byłam bardzo samodzielna . Jakoś tak szybko wszystkiego się uczyłam i zapamiętywałam więc wydawało mi się ,ze wiele rzeczy mogę robić sama. I w dużej mierze tak było. W wieku 10 lat babcia zaczęła uczyć mnie gotować a ja po powrocie z wakacji już swoje umiejętności zaczęłam wprowadzać w życie wbrew rodzicom ale z nie złym skutkiem . Naleśniki i jajecznicę smażyłam dużo lepsze niż matka , a gotowanie zup nie stanowiło żadnego problemu. Potrafiłam sobie poradzić nawet kiedy nie było prądu i kończył się gaz. Rozpalałam po prostu ogień w angielce , w którą były wyposażone wszystkie kuchnie na naszym osiedlu , u nas zwykle nie używanej i obiad był dokładnie na 15.20 kiedy ojciec wracał z pracy . Dostawało mi się za to od matki , bo przecież spalę mieszkanie a ojciec tylko z niedowierzaniem otwierał oczy a wyraz twarzy mówił „ jak to ? Takie dziecko ? „ ale nie zabraniał , zwłaszcza, że moje obiady przypominały mu te babcine.
Do szkoły chodziłam sama już od drugiego dnia , na religię do salki parafialnej przy kościele farnym również . Do kościoła nie było daleko , ale drogę przecinały dwie ruchliwe ulice w tym stara trasa przelotowa z Warszawy do Poznania , którą później zastąpiła obwodnica E8 dziś krajowa 92-ka , a w drugiej połowie lat 90-tych A2 . Mnie to jednak nie przeszkadzało – ruch zresztą nie był na nich zbyt duży – jeśli porównać to z dzisiejszym. Wtedy w latach 70-tych nikomu z rodziców a już tym bardziej z władz czy instytucji opiekuńczo – wychowawczych do głowy nawet nie przyszło, że dziecko należy gdzieś odprowadzać , albo nie wypuszczać z domu bez opieki. Dziecko należało nauczyć samodzielności. Ja uczyłam się jej sama. A nauka formy przybierała różne . Pomijając obowiązki związane ze szkołą i zajęciami poza lekcyjnymi czasu mieliśmy mnóstwo toteż nosiło nas po całym mieście . Szczególnym naszym wzięciem cieszył się Lasek Sokołowski, stadion miejski , drewniany wiadukt nad Wrześnicą po którym jeździła kolejka wąskotorowa i cmentarze . Nie trudno się domyślić,że za te łazęgi groziły sankcje rodzicielskie nie tylko mnie. Bo droga do Lasku prowadziła przez nie strzeżony przejazd i tory kolejowe , na stadion w ogóle nie wolno było wchodzić jeśli nie było miejskiej imprezy , a poza tym groziło ewentualnym połamaniem się przy upadku z urządzeń sportowych i kontaktem z milicją ( rzecz w owym czasie nie do pomyślenia) , a jeśli chodzi o wiadukt to wiadomo ; można było wpaść pod pociąg ; nie ważne ,że jeździł rano z Pyzdr do Wrześni a wieczorem z Wrześni do Pyzdr, ale przecież jeździł , zsunąć się z nasypu do rzeki , spaść z przęseł i się połamać , ubrudzić , mógł na nas ktoś napaść , bo to przecież odludzie , podobnie jak i Lasek Sokołowski. Właściwie o tych wszystkich niebezpieczeństwach wiedzieliśmy , ale gdzie był lepszy plac zabaw niż właśnie tam ? Zdarzało nam się nie raz spaść z przęseł, zjechać z nasypu do Wrześnicy i zamoczyć nogi – skąpać się – jak wtedy mówiliśmy , albo na stadionie poobijać sobie kolana i łokcie skacząc z trybun, albo też skręcić nogę przełażąc przez tory w drodze do lasku. Nikt z nas jednak za żadne skarby świata nie przyznał by się do tego rodzicom . Skończyłoby się laniem , albo zakazem wychodzenia przez miesiąc z domu. Metody wychowawcze w tamtym czasie były proste a skuteczne . Czasem rodziców w wychowywaniu wyręczał sąsiad lub przypadkowy przechodzień jak to kiedyś miało miejsce w moim przypadku. W IV klasie chłopaki strasznie nam dokuczali ; ciągnęli za włosy , bili , podkładali nogi i tp. Ja nie byłam wyjątkiem . Kiedyś jeden z nich wyjątkowo złośliwy i uciążliwy uderzył mnie w czasie przerwy linijką rozcinając mi przy tym wargę . Goniłam go przez pół boiska , ale zanim zdążyłam się odciąć zadzwonił dzwonek i trzeba było wracać do klasy. Powzięłam zemstę . Przypilnowałam go po lekcjach i spuściłam potężne lanie. Tak go tłukłam ,że wyrwałam mu kołnierzyk i rękaw od bluzy szkolnej. Dostał by pewnie mocniej , ale przechodziła jakaś kobieta i nas rozdzieliła wymierzając jemu i mnie po solidnym „ strzale „ mnie w plecy jemu w ucho. Na dodatek zebrał jeszcze od niej za to że bije dziewczynki. Do dziś chłopak czuje przede mną respekt. W domu chyba się nie przyznał , bo afery w szkole nie było czego bardzo się obawiałam i na wszelki wypadek powiedziałam o sprawie ojcu. Strasznie na mnie nakrzyczał. A jeśli nawet się przyznał , to kto wie jaka była reakcja jego rodziców – mogli mu poprawić a do szkoły nie poszli ze wstydu, że dostał manto od dziewczyny. W tamtych czasach zresztą mało kto do szkoły chodził z powodu bójek między dziećmi. Rodzice uważali, że powinniśmy swoje sprawy sami między sobą załatwiać i jeśli się krew nie polała i nikt w szpitalu nie wylądował nie było powodu sobie głowy zawracać .
Czasami chodziliśmy na cmentarze. Wówczas były w mieście dwa , jeden parafialny , a drugi poniemiecki ,pamiętający zabór pruski . Cmentarze bardzo nas fascynowały . Biegaliśmy po alejkach, czytaliśmy epitafia , oglądaliśmy porcelanowe portrety i próbowaliśmy zgadywać kto kim był , jaki wykonywał zawód , dlaczego zmarł, przystawaliśmy przy grobach Powstańców Wielkopolskich i żołnierzy poległych w różnych wojnach, usuwaliśmy z nagrobków opadłe liście i śmieci . Rodzice uczyli nas ,że ludziom którzy walczyli o nasz Kraj należy się szacunek wyrażaliśmy go więc jak umieliśmy. Czasem nas ponosiło i wymyślaliśmy sobie próby odwagi. Należało samotnie przejść od jednej cmentarnej bramy do drugiej po zapadnięciu zmroku. Oświetlenia wówczas na cmentarzu nie było więc wyobraźnia działała i przysłowiowy włos na głowie nam się jeżył. Przechodziliśmy . Czasem koledzy lub koleżanki chowali się za grobowcem i znienacka wyskakiwali z dzikim wrzaskiem więc tym bardziej było ciekawie.
Cmentarz po pruski leżał w drugim końcu miasta . Dziś mieści się tam budynek telekomunikacji. Za czasów naszego dzieciństwa cmentarz był już nieczynny i prawie całkiem zrujnowany . Było jeszcze kilka poprzewracanych nagrobków z gotyckimi napisami , kilka zrujnowanych grobowców z wyrwanymi drzwiami i zapadniętymi dachami. Z tablic wynikało,że ostanie pochówki miały miejsce na przełomie wieku XIX i XX . Teren cmentarza porastały krzewy , kilka drzew i las zielska i pokrzyw. Nigdzie nie rosły takie fiołki jak tam . Często wiosną chodziliśmy je zrywać. Oczywiście w domu nie należało się chwalić skąd pochodzą , bo generalnie na pruski cmentarz chodzić nam nie było wolno. Rodzice obawiali się wypadku. O tym ,że i tym zmarłym należy się szacunek mowy nie było. Zbyt świeża była pamięć zbrodni niemieckich na mieszkańcach , żyli jeszcze uczestnicy Powstania Wielkopolskiego i strajków szkolnych . To wszystko sprawiało, że to co niemieckie czy też pruskie było złe i wrogie. Dewastację po pruskiego cmentarza traktowano trochę jak słuszny odwet. Chaszcze i ruiny grobowców były świetnym miejscem do zabawy w chowanego, w wojnę albo Indian lub rycerzy. Zdarzały nam się dodatkowe atrakcje w postaci wystającej z ziemi czaszki lub piszczela. O tym ,że kiedyś w tym miejscu zamieszkam nawet mi się nie śniło; A potem cmentarz zlikwidowano i zaczęto na tym miejscu stawiać gmach urzędu telekomunikacyjnego . Szybko zyskał miano budynku widma.
Wszelkie budowy także służyły nam za place zabaw. Szczególnie ciekawe były trzy : budynek telekomunikacji, spółdzielni rzemieślniczej ( dziś mieści się tam urząd skarbowy) i technikum elektronicznego – z biegiem lat przemianowane na Zespół Szkół Politechnicznych.. Na tej ostatniej budowie bawili się jeszcze nasi synowie a przed nimi i po nich jeszcze kilkanaście roczników . Trwała wyjątkowo długo, bo zakończono ją dopiero na przełomie XX i XXI wieku .

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz