wtorek, 6 marca 2012

W domu 2


Poczucie obowiązku wyrażające się jednym krótkim słowem „muszę „ przyniosłam chyba na świat zakodowane w genach. Mimo tej ciężkiej atmosfery w domu ciągle je miałam w głowie i ciągle coś „musiałam”. Może właśnie dlatego nie zawaliłam nauki, nie spóźniałam się do szkoły ; no z jednym wyjątkiem kiedy spóźnienie sobie zaplanowałam , chyba gdzieś w klasie VII , żeby się przekonać jak to jest się spóźnić do szkoły, czym nie małą sensacje wywołałam w klasie i co nie zmieniło faktu, że oberwałam od nauczyciela tak samo jak każdy, kto się spóźniał. Przykładnie wywiązywałam się z każdej sprawy , której się podjęłam choć bywało,że nie pomyśli rodziców , a często nawet wbrew temu czego by oczekiwali . Pamiętałam o terminach zbiórek, kółek, scholi, odniesieniu książek do biblioteki, zapłaceniu składek szkolnych , pójściu na religię i rekolekcje i odrobieniu wszystkich zadań . Jeśli zdarzyło mi się zachorować i nie mogłam się przez to wywiązać , czułam się jeszcze bardziej chora. Nie chodziłam też na żadne wagary – nawet jeśli urywała się z lekcji cała klasa ; traktowałam to jako dziecinadę , coś głupiego , niepoważnego i kłócącego się z uczciwością ; szczeniacki wybryk niegodny ucznia. Nie przysparzało mi to sympatii wśród koleżanek i kolegów. Tylko największe kujony zostawały w szkole , kiedy klasa szła na wagary. A ja kujonem przecież nie byłam. Wszelkie wybryki wybijał mi też z głowy ojciec. Matkę nie specjalnie interesowało co robię . Jej wystarczyło ,żebym przynosiła piątki i jadła . Jeśli zdarzały mi się piątki minus lub czwórki to traciłam w jej oczach na wartości. Ojciec cierpliwie objaśniał mi matematykę i fizykę , sprawdzał czy odrobiłam lekcje i darł zeszyty jeśli jego zdaniem nabazgrałam . A zdarzało mi się nie tyle nabazgrać , co narobić kleksów z atramentu, albo porozmazywać to co napisałam nawet wtedy gdy pisaliśmy już piórami wiecznymi. Efekt był taki, że często płakałam , ale przepisywałam zadania od nowa. Skutkowało. Do dziś piszę ładnie i czysto. Z czasem ojciec zaczął również czytać i moje książki i interesować się historią. Nie raz chodząc na spacery dyskutowaliśmy o różnych historycznych zdarzeniach i przeczytanych książkach. Z matką nie było o czym rozmawiać. Nie interesowało ją nic poza jej pracą i imprezami. Jakoś tak chyba w wieku lat 11 odkryłam ,że przyczyną jej późnych powrotów jest rozrywkowy tryb życia. Nie wiedziałam wtedy dokładnie o co chodzi ale z wiekiem wiele mi się przejaśniło. Rodzicom jednak wydawało się ciągle,że ja nic nie rozumiem. Po każdej domowej awanturze matka kupowała mi nowy ciuch , granatowy lub czerwony a jakże i uważała ,że należycie wypełniła swoje obowiązki. Wtedy jeszcze ojciec o nią dbał , kupował jej drogie prezenty , zabierał do kawiarni , czasem na jakieś dancingi , wychodził z nią do znajomych. Z biegiem lat jednak zaczęło się to zmieniać. Kiedy byłam w klasie VI matka zapisała się do liceum wieczorowego. Ukończyła je wraz ze swoją przyjaciółką , jej mężem i jeszcze chyba z dwiema koleżankami . Ojciec często tłumaczył im jakieś zadania z matematyki , fizyki i chemii. Spotykali się u nas co drugi dzień na wspólnej nauce. Miałam ich dość. Zajmowali mi miejsce przy stole i strasznie głośno gadali, co przeszkadzało mi w czytaniu. Zwykle po takiej „sesji” matka urządzała ojcu lub mnie kolejną awanturę , bo „coś tam”: nie wystarczająco głośno powiedziałam dzień dobry, nie założyłam czystej bluzki , albo ojciec nie był zbyt uprzejmy czy też za długo tłumaczył. Zawsze się jakiś powód znalazł. Matury żadne nie zdało. Chyba nawet do niej nie przystąpili.
Osobną sprawą był zakaz przyprowadzania do domu pod nieobecność rodziców, koleżanek czy kolegów. Łamałam go ciągle. Co miałam robić? Nie chciałam być cały dzień sama . Pilnowałam ,żeby wyszli zanim ojciec wróci do domu. Zwykle nic się nie działo, albo odrabialiśmy lekcje , albo w coś się bawiliśmy, ale dla rodziców to byłą straszna zbrodnia , bo przecież może coś zginąć ( jakby miało u mnie co ginąć – chyba koszmarkowate kryształy matki) albo ktoś się dowie co mamy w domu – tego już zupełnie nie mogłam pojąć, bo jakież to miało znaczenie ? Dla mnie było to zupełnie irracjonalne , podobnie jak przekonanie że wszyscy są z założenia źli i doszukiwanie się złych zamiarów i zagrożenia wszędzie, nawet w najbardziej niewinnych i prozaicznych sytuacjach. Tę nieufność do całego świata mieli oboje ; ja tego nie rozumiałam. Była kiedyś sytuacja, kiedy jako 8-9 letnie dziewczynki bawiłyśmy się z moją przyjaciółką B w szkołę. Uczniami były lalki, a my odpowiadałyśmy za nie . Rodzice strasznie nakrzyczeli na mnie, że mam się tak nie bawić , bo odpowiadam na pytania a B. się przecież przy mnie uczy. Cóż w tym było złego? Nie mogłam pojąć . Nie przejęłam tej cechy od rodziców i nigdy z góry nie zakładam złych zamiarów ludzi z którymi przyszło mi się w życiu zetknąć. Bywało różnie. Zdarzało się,że się zawiodłam, ale to nie są takie znów częste przypadki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz