Poczucie obowiązku wyrażające się
jednym krótkim słowem „muszę „ przyniosłam chyba na świat
zakodowane w genach. Mimo tej ciężkiej atmosfery w domu ciągle je
miałam w głowie i ciągle coś „musiałam”. Może właśnie
dlatego nie zawaliłam nauki, nie spóźniałam się do szkoły ; no
z jednym wyjątkiem kiedy spóźnienie sobie zaplanowałam , chyba
gdzieś w klasie VII , żeby się przekonać jak to jest się
spóźnić do szkoły, czym nie małą sensacje wywołałam w klasie
i co nie zmieniło faktu, że oberwałam od nauczyciela tak samo jak
każdy, kto się spóźniał. Przykładnie wywiązywałam się z
każdej sprawy , której się podjęłam choć bywało,że nie
pomyśli rodziców , a często nawet wbrew temu czego by oczekiwali .
Pamiętałam o terminach zbiórek, kółek, scholi, odniesieniu
książek do biblioteki, zapłaceniu składek szkolnych , pójściu
na religię i rekolekcje i odrobieniu wszystkich zadań . Jeśli
zdarzyło mi się zachorować i nie mogłam się przez to wywiązać
, czułam się jeszcze bardziej chora. Nie chodziłam też na żadne
wagary – nawet jeśli urywała się z lekcji cała klasa ;
traktowałam to jako dziecinadę , coś głupiego , niepoważnego i
kłócącego się z uczciwością ; szczeniacki wybryk niegodny
ucznia. Nie przysparzało mi to sympatii wśród koleżanek i
kolegów. Tylko największe kujony zostawały w szkole , kiedy klasa
szła na wagary. A ja kujonem przecież nie byłam. Wszelkie wybryki
wybijał mi też z głowy ojciec. Matkę nie specjalnie interesowało
co robię . Jej wystarczyło ,żebym przynosiła piątki i jadła .
Jeśli zdarzały mi się piątki minus lub czwórki to traciłam w
jej oczach na wartości. Ojciec cierpliwie objaśniał mi matematykę
i fizykę , sprawdzał czy odrobiłam lekcje i darł zeszyty jeśli
jego zdaniem nabazgrałam . A zdarzało mi się nie tyle nabazgrać ,
co narobić kleksów z atramentu, albo porozmazywać to co napisałam
nawet wtedy gdy pisaliśmy już piórami wiecznymi. Efekt był taki,
że często płakałam , ale przepisywałam zadania od nowa.
Skutkowało. Do dziś piszę ładnie i czysto. Z czasem ojciec zaczął
również czytać i moje książki i interesować się historią. Nie
raz chodząc na spacery dyskutowaliśmy o różnych historycznych
zdarzeniach i przeczytanych książkach. Z matką nie było o czym
rozmawiać. Nie interesowało ją nic poza jej pracą i imprezami.
Jakoś tak chyba w wieku lat 11 odkryłam ,że przyczyną jej późnych
powrotów jest rozrywkowy tryb życia. Nie wiedziałam wtedy
dokładnie o co chodzi ale z wiekiem wiele mi się przejaśniło.
Rodzicom jednak wydawało się ciągle,że ja nic nie rozumiem. Po
każdej domowej awanturze matka kupowała mi nowy ciuch , granatowy
lub czerwony a jakże i uważała ,że należycie wypełniła swoje
obowiązki. Wtedy jeszcze ojciec o nią dbał , kupował jej drogie
prezenty , zabierał do kawiarni , czasem na jakieś dancingi ,
wychodził z nią do znajomych. Z biegiem lat jednak zaczęło się
to zmieniać. Kiedy byłam w klasie VI matka zapisała się do liceum
wieczorowego. Ukończyła je wraz ze swoją przyjaciółką , jej
mężem i jeszcze chyba z dwiema koleżankami . Ojciec często
tłumaczył im jakieś zadania z matematyki , fizyki i chemii.
Spotykali się u nas co drugi dzień na wspólnej nauce. Miałam ich
dość. Zajmowali mi miejsce przy stole i strasznie głośno gadali,
co przeszkadzało mi w czytaniu. Zwykle po takiej „sesji” matka
urządzała ojcu lub mnie kolejną awanturę , bo „coś tam”: nie
wystarczająco głośno powiedziałam dzień dobry, nie założyłam
czystej bluzki , albo ojciec nie był zbyt uprzejmy czy też za długo
tłumaczył. Zawsze się jakiś powód znalazł. Matury żadne nie
zdało. Chyba nawet do niej nie przystąpili.
Osobną sprawą był zakaz
przyprowadzania do domu pod nieobecność rodziców, koleżanek czy
kolegów. Łamałam go ciągle. Co miałam robić? Nie chciałam być
cały dzień sama . Pilnowałam ,żeby wyszli zanim ojciec wróci do
domu. Zwykle nic się nie działo, albo odrabialiśmy lekcje , albo
w coś się bawiliśmy, ale dla rodziców to byłą straszna zbrodnia
, bo przecież może coś zginąć ( jakby miało u mnie co ginąć –
chyba koszmarkowate kryształy matki) albo ktoś się dowie co mamy w
domu – tego już zupełnie nie mogłam pojąć, bo jakież to miało
znaczenie ? Dla mnie było to zupełnie irracjonalne , podobnie jak
przekonanie że wszyscy są z założenia źli i doszukiwanie się
złych zamiarów i zagrożenia wszędzie, nawet w najbardziej
niewinnych i prozaicznych sytuacjach. Tę nieufność do całego
świata mieli oboje ; ja tego nie rozumiałam. Była kiedyś
sytuacja, kiedy jako 8-9 letnie dziewczynki bawiłyśmy się z moją
przyjaciółką B w szkołę. Uczniami były lalki, a my
odpowiadałyśmy za nie . Rodzice strasznie nakrzyczeli na mnie, że
mam się tak nie bawić , bo odpowiadam na pytania a B. się przecież
przy mnie uczy. Cóż w tym było złego? Nie mogłam pojąć . Nie
przejęłam tej cechy od rodziców i nigdy z góry nie zakładam
złych zamiarów ludzi z którymi przyszło mi się w życiu
zetknąć. Bywało różnie. Zdarzało się,że się zawiodłam, ale
to nie są takie znów częste przypadki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz