środa, 14 marca 2012

U babci


 Z babcią zawsze dużo rozmawiałyśmy . Opowiadała różne ciekawe historie ze swojego życia , o pracy w majątku dziedziców Załuskich, wyjeździe do Berlina , poznaniu dziadka , o tym jak uciekali na wieść, że zbliżają się wojska niemieckie , o bliższej i dalszej rodzinie, sąsiadach , znajomych . Najczęściej jednak o życiu. Babcia żarliwie wierzyła i wiara dodawała jej sił by znosić wszelkie przeciwności . Często się modliła, pod ręką zawsze miała książeczkę do nabożeństwa i gdy tylko mogła czytała sobie jakieś modlitwy. Już w wieku trzech lat umiałam odmówić wiele modlitw , bo mnie tego uczyła. Części z nich już nawet nie pamiętam , choć wiem ,ze powinnam . I powtarzała mi wciąż,że to co robię powinnam robić najlepiej jak potrafię, nie zrażać się przeciwnościami , i zawsze z myślą o Bogu wtedy na pewno zrobię wszystko jak należy. Tylko, że moje życie nie było aż tak proste i uładzone jak by chciała je widzieć babcia. Rodzice dzień po dniu odbierali mi wiarę we własne siły , podważali moją wartość, odebrali mi poczucie bezpieczeństwa i żadne modlitwy nie mogły temu przeciwdziałać. Do dziś mam niską samoocenę , źle znoszę krytykę a niepowodzenia odbierają mi chęć do działania.
Najczęściej te rozmowy prowadziłyśmy w kuchni , przy dużym stole nakrytym błękitną ceratą w kremowe kwiatki. Babcia siadała na czymś w rodzaju ławeczki – taboretu , który nazywała szymel , ja na niebieskim krześle z oparciem , w kąciku pomiędzy stołem a stolikiem , na którym stała kuchenka gazowa. Bo babcia postanowiła iść z postępem i kiedy tylko padła ze strony kierownictwa PGR propozycja zakupienia butli gazowych i kuchenek oraz dowożenia gazu mieszkańcom, pierwsza we wsi kazała sobie gaz zainstalować, mimo,że ludzie odradzali bojąc się tego wymysłu. A babcia nie . Nachwalić się tego wynalazku nie mogła .Dotąd , nawet w najbardziej upalne letnie dni żeby przyrządzić posiłki czy choćby zagotować wodę na herbatę, trzeba było rozpalać w piecu węglowym. W babcinej kuchni piec nazywany „kotliną” był kaflowy i służył jednocześnie do gotowania i ogrzewania kuchni. Nie trudno sobie wyobrazić jakie temperatury tam panowały , gdy na dworze było plus 28-30 stopni . Przy tych naszych rozmowach zwykle miałyśmy zajęte ręce. Na wsi zawsze znalazło się coś do roboty, a to przebranie nasion i sadzonek kwiatów, a to sałatę trzeba było umyć i porwać na obiad , a to coś pocerować , podszyć , połatać worek na zielsko , poobrywać i przebrać kwiat lipowy na anty przeziębieniową herbatkę , przygotować zapasy na zimę . Nie było dnia ,żebyśmy nie miały jakiejś pracy. Ja opowiadałam babci o szkole , o drużynie harcerskiej, o przeczytanych książkach i oczywiście o tym co dzieje się w domu. Babcia powtarzała mi wciąż ,że to pewnie przez to,że rodzice dużo pracują , są zmęczeni, żeby nie zwracać na to uwagi, znieść wszystko cierpliwie i tylko robić wszystko, żeby byli zadowoleni . O żadnym nastawianiu przeciw jak przy każdej kłótni sugerowała matka nie było mowy. Nigdy! Starałam się , starałam się długo i robiłam co mogłam na miarę swoich dziecięcych sił ,żeby w domu zapanowała zgoda . Nie zapanowała nigdy , a z czasem było coraz gorzej.
U babci było spokojnie, bezpiecznie i ciepło. Tak jak powinno być w domu. Ktoś czekał a jeśli akurat nie mógł , to wiadomo było, że klucz leży na belce pod okapem, był smaczny obiad , kot i kwiaty na stole, a w sobotnie popołudnie pachniało świeżym ciastem . W domu babci zawsze był ład i porządek. Ona sama stwarzała takie samo wrażenie ładu, wszędzie, gdzie tylko się znalazła . Emanowała chyba jakąś pozytywną energią . I nie chodzi mi o taki ład , który można zaprowadzić za pomocą szczotki do zamiatania , choć i tego pilnowała bardzo systematycznie. Obowiązkowe poranne czynności , to było słanie łóżek, wietrzenie , zamiatanie podłogi i wynoszenie nieczystości. Kuchnia babci zawsze czymś pachniała. Najbardziej zapamiętałam zapach zupy grzybowej , pieczonych jabłuszek i kwiatu lipowego. Zupa grzybowa była częstym daniem a jesienią i zimą nie było pyszniejszego deseru niż pieczone w piekarniku , u nas zwanym framugą jabłuszka. Kwiat lipowy w sezonie kwitnienia drzew leżał na rozłożonych na strychu gazetach do wyschnięcia. Zimą nie było skuteczniejszego środka na przeziębienia. Babcia wiodła spokojne, poukładane życie – przynajmniej wtedy , gdy ja zaczęłam u niej bywać już nie pod opieką ale jako ktoś , kto wesprze i w razie potrzeby potrafi pomóc .



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz