Z babcią zawsze dużo rozmawiałyśmy
. Opowiadała różne ciekawe historie ze swojego życia , o pracy w
majątku dziedziców Załuskich, wyjeździe do Berlina , poznaniu
dziadka , o tym jak uciekali na wieść, że zbliżają się wojska
niemieckie , o bliższej i dalszej rodzinie, sąsiadach , znajomych .
Najczęściej jednak o życiu. Babcia żarliwie wierzyła i wiara
dodawała jej sił by znosić wszelkie przeciwności . Często się
modliła, pod ręką zawsze miała książeczkę do nabożeństwa i
gdy tylko mogła czytała sobie jakieś modlitwy. Już w wieku trzech
lat umiałam odmówić wiele modlitw , bo mnie tego uczyła. Części
z nich już nawet nie pamiętam , choć wiem ,ze powinnam . I
powtarzała mi wciąż,że to co robię powinnam robić najlepiej jak
potrafię, nie zrażać się przeciwnościami , i zawsze z myślą o
Bogu wtedy na pewno zrobię wszystko jak należy. Tylko, że moje
życie nie było aż tak proste i uładzone jak by chciała je
widzieć babcia. Rodzice dzień po dniu odbierali mi wiarę we
własne siły , podważali moją wartość, odebrali mi poczucie
bezpieczeństwa i żadne modlitwy nie mogły temu przeciwdziałać.
Do dziś mam niską samoocenę , źle znoszę krytykę a
niepowodzenia odbierają mi chęć do działania.
Najczęściej te rozmowy
prowadziłyśmy w kuchni , przy dużym stole nakrytym błękitną
ceratą w kremowe kwiatki. Babcia siadała na czymś w rodzaju
ławeczki – taboretu , który nazywała szymel , ja na niebieskim
krześle z oparciem , w kąciku pomiędzy stołem a stolikiem , na
którym stała kuchenka gazowa. Bo babcia postanowiła iść z
postępem i kiedy tylko padła ze strony kierownictwa PGR propozycja
zakupienia butli gazowych i kuchenek oraz dowożenia gazu
mieszkańcom, pierwsza we wsi kazała sobie gaz zainstalować,
mimo,że ludzie odradzali bojąc się tego wymysłu. A babcia nie .
Nachwalić się tego wynalazku nie mogła .Dotąd , nawet w
najbardziej upalne letnie dni żeby przyrządzić posiłki czy choćby
zagotować wodę na herbatę, trzeba było rozpalać w piecu
węglowym. W babcinej kuchni piec nazywany „kotliną” był
kaflowy i służył jednocześnie do gotowania i ogrzewania kuchni.
Nie trudno sobie wyobrazić jakie temperatury tam panowały , gdy na
dworze było plus 28-30 stopni . Przy tych naszych rozmowach zwykle
miałyśmy zajęte ręce. Na wsi zawsze znalazło się coś do
roboty, a to przebranie nasion i sadzonek kwiatów, a to sałatę
trzeba było umyć i porwać na obiad , a to coś pocerować ,
podszyć , połatać worek na zielsko , poobrywać i przebrać kwiat
lipowy na anty przeziębieniową herbatkę , przygotować zapasy na
zimę . Nie było dnia ,żebyśmy nie miały jakiejś pracy. Ja
opowiadałam babci o szkole , o drużynie harcerskiej, o
przeczytanych książkach i oczywiście o tym co dzieje się w domu.
Babcia powtarzała mi wciąż ,że to pewnie przez to,że rodzice
dużo pracują , są zmęczeni, żeby nie zwracać na to uwagi,
znieść wszystko cierpliwie i tylko robić wszystko, żeby byli
zadowoleni . O żadnym nastawianiu przeciw jak przy każdej kłótni
sugerowała matka nie było mowy. Nigdy! Starałam się , starałam
się długo i robiłam co mogłam na miarę swoich dziecięcych sił
,żeby w domu zapanowała zgoda . Nie zapanowała nigdy , a z czasem
było coraz gorzej.
U babci było spokojnie, bezpiecznie i
ciepło. Tak jak powinno być w domu. Ktoś czekał a jeśli akurat
nie mógł , to wiadomo było, że klucz leży na belce pod okapem,
był smaczny obiad , kot i kwiaty na stole, a w sobotnie popołudnie
pachniało świeżym ciastem . W domu babci zawsze był ład i
porządek. Ona sama stwarzała takie samo wrażenie ładu, wszędzie,
gdzie tylko się znalazła . Emanowała chyba jakąś pozytywną
energią . I nie chodzi mi o taki ład , który można zaprowadzić
za pomocą szczotki do zamiatania , choć i tego pilnowała bardzo
systematycznie. Obowiązkowe poranne czynności , to było słanie
łóżek, wietrzenie , zamiatanie podłogi i wynoszenie nieczystości.
Kuchnia babci zawsze czymś pachniała. Najbardziej zapamiętałam
zapach zupy grzybowej , pieczonych jabłuszek i kwiatu lipowego. Zupa
grzybowa była częstym daniem a jesienią i zimą nie było
pyszniejszego deseru niż pieczone w piekarniku , u nas zwanym
framugą jabłuszka. Kwiat lipowy w sezonie kwitnienia drzew leżał
na rozłożonych na strychu gazetach do wyschnięcia. Zimą nie było
skuteczniejszego środka na przeziębienia. Babcia wiodła
spokojne, poukładane życie – przynajmniej wtedy , gdy ja zaczęłam
u niej bywać już nie pod opieką ale jako ktoś , kto wesprze i w
razie potrzeby potrafi pomóc .
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz