W domu miałam przechlapane. Nic mi nie
było wolno ale nie tylko w tym sensie. Teoretycznie nie mogłam
wychodzić z domu ( oprócz szkoły i religii oczywiście) kiedy
nikogo nie było , ani zapraszać do domu koleżanek i kolegów, bo
coś zginie , albo poniszczą ,powiedzą innym jak mamy w domu itp.
Nie mogłam nic robić , bo popsuję albo mi się nie uda. Miałam
tylko odrabiać lekce i czytać. Jak nie trudno się domyślić
łamałam te nakazy i zakazy nagminnie. I tak nikt nie wiedział co
robię , kiedy rodzice byli w pracy. No, chyba,że ojcu przyszło do
głowy urwać się na chwilę i skontrolować ale to zdarzało się
nie tak znów często. Do pracy miał nie zły kawałek , samochodu
ani roweru nawet, wtedy nie mieliśmy. Pierwszy rower w rodzinie
dostałam ja ale dopiero na I Komunię Św. Właściwie to kupiono
mi go za pieniądze, które dostałam w prezencie i chyba coś do
tego dołożył tato. To była taka młodzieżowa damka – z nieco
mniejszymi kołami i niższą kierownicą niż normalnych rozmiarów
rowery. Służył mi ładnych kilka lat. Tak sobie myślę ,że
paradoksalnie punktualności nauczyło mnie właśnie życie z
kluczem na szyi i łamanie zasad ustanowionych przez rodziców.
Musiałam pilnować zegarka, żeby być w domu nim wrócą. To znaczy
nim wróci ojciec, bo matka przyjeżdżała z pracy o
najdziwniejszych porach. Zdarzało jej się wrócić około 16.30 ,
ale najczęściej były to znacznie późniejsze godziny. Nawet w
soboty , bo wtedy na początku lat 70-tych pracowało się i chodziło
do szkoły również w soboty. Krócej , bo do 13.00 ale jednak.. O
14.00 zamykano też wszystkie sklepy. Po takich późnych powrotach
matka zwykle od razu kładła się spać , o ile nie stwierdziła,że
coś jest nie po jej myśli i nie urządziła z tego powodu awantury.
Bałam się tych awantur – które zresztą dziecko się nie boi
kiedy rodzice się kłócą, a u mnie te kłótnie były bardzo
głośne i rodzice nie przebierali w słowach. Podkreślam , w
słowach – nie były to wulgaryzmy , ale może właśnie dlatego
brzmiały bardzo dosadnie i boleśnie. Rozumiałam je wszystkie. Te
wymierzone w ojca i w jego matkę a moją ukochaną babcie , u której
spędziłam dzieciństwo i te we mnie. Ojciec odcinał się często i
równie ostro. Kończyło się zwykle tak, że awantura skupiała się
na mnie – nie pamiętam już z jakich powodów – źle odrobiłam
lekcje, coś powiedziałam , ubrudziłam się na podwórku , nie
zjadłam , cokolwiek , nawrzeszczeli na mnie oboje , ja zaczynałam
płakać , zamykałam się w pokoju i płakałam tak parę godzin. To
się powtarzało niemal codziennie. Nic dziwnego ,że urywałam się
z domu kiedy tylko mogłam. Moi znajomi mieli normalne domy, gdzie
czekał obiad, rodzeństwo i jakiś ustalony porządek, gdzie był
czas na odrabianie zadań, pomoc w domu, wspólne oglądanie
telewizji i czas na bieganie po podwórku. U mnie były nakazy i
zakazy z jednej i brak kontroli z drugiej strony, puste cztery ściany
, niekończące się awantury i osamotnienie. To poczucie
osamotnienia wpisało się w moje życie już w dzieciństwie i
towarzyszy mi do dziś dnia , choć przecież mam świadomość, że
wiele się w moim życiu zmieniło na lepsze i tę ,że otaczają
mnie kochające mnie osoby.
Nie znosiłam przyjęć
urządzanych w domu przez rodziców. Schodzili się ich znajomi ,
matka szykowała jakieś jedzenie , był alkohol , niby zwyczajnie
jak to na takich spotkaniach. Na mnie albo nikt nie zwracał uwagi,
albo matka mnie wołała i kazała z jej znajomymi rozmawiać.
Zadawali mi jakieś durne pytania , coś tam gadali , pouczającym
tonem . Strasznie mnie to wkurzało. Broniłam się jak mogłam ,żeby
nie pójść do ich pokoju , czasem udawałam ,że śpię , albo
odrabiam lekcje. Najczęściej jednak kończyło się tak, że
uciekałam z ich pokoju z płaczem. To wtedy powzięłam
niewyobrażalną wprost niechęć do przyjaciółki matki . Moje „coś
mi mówi „ podszepnęło mi ,że to osoba zła, fałszywa i
wyrachowana. Nie myliłam się niestety. Późniejsze kontakty z nią
potwierdziły moje przeczucia. Szkoda, że matka do dziś patrzy w
nią jak w obrazek i nie chce przyjąć do wiadomości ,że powinna
się trzymać z daleka od tej zołzy.. Po dłuższym czasie
przekonał się o tym i ojciec , choć i on początkowo nie mógł
zrozumieć dlaczego jej nie znoszę. Równie mocno nie znosiłam jej
męża . Był zdecydowanie sympatyczniejszy od niej i całkowicie
przez nią zdominowany , ale chyba jakoś z dobrodziejstwem
inwentarza nie polubiłam i jego. A już chorobliwie nie znosiłam
jej córki stawianej mi ciągle za wzór i wychwalanej przez moją
matkę. Szybko się zorientowałam ,że dla niej wszyscy są „naj”
oprócz mnie , ojca i naszej rodziny. Swoją rodzinę też zresztą
omijała z daleka. Nie poznałam nikogo oprócz najbliższych kuzynek
i jednego kuzyna , dzieci matki sióstr i jednej cioci i wujka , a i
to głównie dlatego,że ojciec zaprzyjaźnił się z mężem maminej
kuzynki i czasem jeździłam z ojcem do nich do pobliskiego Grabowa
Królewskiego. Musiały to być jednak dość rzadkie kontakty , bo
prawie ich nie pamiętam.
Buntowałam się mocno przeciw temu co
działo się w domu.. Było mi źle i smutno , bałam się i nigdy
nie czułam bezpiecznie. Zawsze zostawiana sama sobie. Nawet kiedy
zdarzyło się ,że chorowałam – nic szczególnego jakieś
przeziębienia czy zapalenia gardła i anginy ( bo tak w ogóle to
ja nie chorowałam nawet na choroby dziecięce , z jednym wyjątkiem
: odry ) matce zdarzało się wziąć dwa -trzy dni opieki , ale
wolała je wykorzystać na jakieś pranie , albo po prostu siedziała
w innym pokoju czy w kuchni ,a do mnie zaglądała tylko kiedy czegoś
chciałam , albo po to,żeby wcisnąć mi kolejną porcję jedzenia.
Najczęściej jednak nawet kiedy już musiałam poleżeć kilka dni w
łóżku , zostawałam sama. W tej nieprzyjaznej , przytłaczającej
atmosferze w domu stałam się dzieckiem nieśmiałym , małomównym
, zamkniętym w sobie i co tu ukrywać nie grzecznym a przy tym
jeszcze roznosiła mnie energia i często ponosiła wyobraźnia..
Nigdy nie byłam układną , dobrze wychowaną panienką jaką
chciałaby mnie widzieć matka .Ojciec chyba trochę rozumiał, a
przynajmniej akceptował, to ,że dziecko może być żywe i mieć
bujną wyobraźnię . Desperackie akty niesubordynacji i agresji z
mojej strony tępił jednak konsekwentnie i nie mniej brutalnie niż
matka. Nie bili mnie. Kilka razy zdarzyło się ,że dostałam za
jakieś wybryki , szczególnie niebezpieczne lub po prostu głupie.
Wystarczyło to, co i jak mówili. Potrafili mnie tak zdołować , że
nachodziły mnie myśli samobójcze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz