poniedziałek, 5 marca 2012

W domu 1


W domu miałam przechlapane. Nic mi nie było wolno ale nie tylko w tym sensie. Teoretycznie nie mogłam wychodzić z domu ( oprócz szkoły i religii oczywiście) kiedy nikogo nie było , ani zapraszać do domu koleżanek i kolegów, bo coś zginie , albo poniszczą ,powiedzą innym jak mamy w domu itp. Nie mogłam nic robić , bo popsuję albo mi się nie uda. Miałam tylko odrabiać lekce i czytać. Jak nie trudno się domyślić łamałam te nakazy i zakazy nagminnie. I tak nikt nie wiedział co robię , kiedy rodzice byli w pracy. No, chyba,że ojcu przyszło do głowy urwać się na chwilę i skontrolować ale to zdarzało się nie tak znów często. Do pracy miał nie zły kawałek , samochodu ani roweru nawet, wtedy nie mieliśmy. Pierwszy rower w rodzinie dostałam ja ale dopiero na I Komunię Św. Właściwie to kupiono mi go za pieniądze, które dostałam w prezencie i chyba coś do tego dołożył tato. To była taka młodzieżowa damka – z nieco mniejszymi kołami i niższą kierownicą niż normalnych rozmiarów rowery. Służył mi ładnych kilka lat. Tak sobie myślę ,że paradoksalnie punktualności nauczyło mnie właśnie życie z kluczem na szyi i łamanie zasad ustanowionych przez rodziców. Musiałam pilnować zegarka, żeby być w domu nim wrócą. To znaczy nim wróci ojciec, bo matka przyjeżdżała z pracy o najdziwniejszych porach. Zdarzało jej się wrócić około 16.30 , ale najczęściej były to znacznie późniejsze godziny. Nawet w soboty , bo wtedy na początku lat 70-tych pracowało się i chodziło do szkoły również w soboty. Krócej , bo do 13.00 ale jednak.. O 14.00 zamykano też wszystkie sklepy. Po takich późnych powrotach matka zwykle od razu kładła się spać , o ile nie stwierdziła,że coś jest nie po jej myśli i nie urządziła z tego powodu awantury. Bałam się tych awantur – które zresztą dziecko się nie boi kiedy rodzice się kłócą, a u mnie te kłótnie były bardzo głośne i rodzice nie przebierali w słowach. Podkreślam , w słowach – nie były to wulgaryzmy , ale może właśnie dlatego brzmiały bardzo dosadnie i boleśnie. Rozumiałam je wszystkie. Te wymierzone w ojca i w jego matkę a moją ukochaną babcie , u której spędziłam dzieciństwo i te we mnie. Ojciec odcinał się często i równie ostro. Kończyło się zwykle tak, że awantura skupiała się na mnie – nie pamiętam już z jakich powodów – źle odrobiłam lekcje, coś powiedziałam , ubrudziłam się na podwórku , nie zjadłam , cokolwiek , nawrzeszczeli na mnie oboje , ja zaczynałam płakać , zamykałam się w pokoju i płakałam tak parę godzin. To się powtarzało niemal codziennie. Nic dziwnego ,że urywałam się z domu kiedy tylko mogłam. Moi znajomi mieli normalne domy, gdzie czekał obiad, rodzeństwo i jakiś ustalony porządek, gdzie był czas na odrabianie zadań, pomoc w domu, wspólne oglądanie telewizji i czas na bieganie po podwórku. U mnie były nakazy i zakazy z jednej i brak kontroli z drugiej strony, puste cztery ściany , niekończące się awantury i osamotnienie. To poczucie osamotnienia wpisało się w moje życie już w dzieciństwie i towarzyszy mi do dziś dnia , choć przecież mam świadomość, że wiele się w moim życiu zmieniło na lepsze i tę ,że otaczają mnie kochające mnie osoby.
Nie znosiłam przyjęć urządzanych w domu przez rodziców. Schodzili się ich znajomi , matka szykowała jakieś jedzenie , był alkohol , niby zwyczajnie jak to na takich spotkaniach. Na mnie albo nikt nie zwracał uwagi, albo matka mnie wołała i kazała z jej znajomymi rozmawiać. Zadawali mi jakieś durne pytania , coś tam gadali , pouczającym tonem . Strasznie mnie to wkurzało. Broniłam się jak mogłam ,żeby nie pójść do ich pokoju , czasem udawałam ,że śpię , albo odrabiam lekcje. Najczęściej jednak kończyło się tak, że uciekałam z ich pokoju z płaczem. To wtedy powzięłam niewyobrażalną wprost niechęć do przyjaciółki matki . Moje „coś mi mówi „ podszepnęło mi ,że to osoba zła, fałszywa i wyrachowana. Nie myliłam się niestety. Późniejsze kontakty z nią potwierdziły moje przeczucia. Szkoda, że matka do dziś patrzy w nią jak w obrazek i nie chce przyjąć do wiadomości ,że powinna się trzymać z daleka od tej zołzy.. Po dłuższym czasie przekonał się o tym i ojciec , choć i on początkowo nie mógł zrozumieć dlaczego jej nie znoszę. Równie mocno nie znosiłam jej męża . Był zdecydowanie sympatyczniejszy od niej i całkowicie przez nią zdominowany , ale chyba jakoś z dobrodziejstwem inwentarza nie polubiłam i jego. A już chorobliwie nie znosiłam jej córki stawianej mi ciągle za wzór i wychwalanej przez moją matkę. Szybko się zorientowałam ,że dla niej wszyscy są „naj” oprócz mnie , ojca i naszej rodziny. Swoją rodzinę też zresztą omijała z daleka. Nie poznałam nikogo oprócz najbliższych kuzynek i jednego kuzyna , dzieci matki sióstr i jednej cioci i wujka , a i to głównie dlatego,że ojciec zaprzyjaźnił się z mężem maminej kuzynki i czasem jeździłam z ojcem do nich do pobliskiego Grabowa Królewskiego. Musiały to być jednak dość rzadkie kontakty , bo prawie ich nie pamiętam.
Buntowałam się mocno przeciw temu co działo się w domu.. Było mi źle i smutno , bałam się i nigdy nie czułam bezpiecznie. Zawsze zostawiana sama sobie. Nawet kiedy zdarzyło się ,że chorowałam – nic szczególnego jakieś przeziębienia czy zapalenia gardła i anginy ( bo tak w ogóle to ja nie chorowałam nawet na choroby dziecięce , z jednym wyjątkiem : odry ) matce zdarzało się wziąć dwa -trzy dni opieki , ale wolała je wykorzystać na jakieś pranie , albo po prostu siedziała w innym pokoju czy w kuchni ,a do mnie zaglądała tylko kiedy czegoś chciałam , albo po to,żeby wcisnąć mi kolejną porcję jedzenia. Najczęściej jednak nawet kiedy już musiałam poleżeć kilka dni w łóżku , zostawałam sama. W tej nieprzyjaznej , przytłaczającej atmosferze w domu stałam się dzieckiem nieśmiałym , małomównym , zamkniętym w sobie i co tu ukrywać nie grzecznym a przy tym jeszcze roznosiła mnie energia i często ponosiła wyobraźnia.. Nigdy nie byłam układną , dobrze wychowaną panienką jaką chciałaby mnie widzieć matka .Ojciec chyba trochę rozumiał, a przynajmniej akceptował, to ,że dziecko może być żywe i mieć bujną wyobraźnię . Desperackie akty niesubordynacji i agresji z mojej strony tępił jednak konsekwentnie i nie mniej brutalnie niż matka. Nie bili mnie. Kilka razy zdarzyło się ,że dostałam za jakieś wybryki , szczególnie niebezpieczne lub po prostu głupie. Wystarczyło to, co i jak mówili. Potrafili mnie tak zdołować , że nachodziły mnie myśli samobójcze.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz