piątek, 2 marca 2012

Po lekcjach


W V klasie, kiedy zaczęliśmy się uczyć języka rosyjskiego, namawiano nas byśmy korespondowali z kolegami i koleżankami z bratniego ZSRR . Czasopisma ówczesne drukowały nawet adresy . Kazali ,to korespondowaliśmy , w języku rosyjskim oczywiście. Miałam kilku takich listownych znajomych za wschodnią granicą. Najsympatyczniej wspominam dziewczynę z Błagowieszczeńska. Miała na imię Tatiana , długi , gruby , czarny warkocz i trenowała szermierkę. Z nią wymieniałam listy najdłużej . Tyle tylko,że list do Błagowieszczeńska szedł ponad miesiąc w jedną stronę. Listy i widokówki cieszyły się wówczas dużym zainteresowaniem. I nic dziwnego , nie istniała globalna wioska , telefony komórkowe były w stadium badań w Laboratoriach Bella, w Stanach Zjednoczonych o czym my tutaj, za żelazną kurtyną nawet nie wiedzieliśmy , internet , fax czy inne środki komunikacji międzyludzkiej dopiero miały powstać . Wśród dzieci dużym powodzeniem cieszyła się „Międzynarodowa Gra Dziecięca „ - tak to się nazywało. Rzecz polegała na tym , żeby wysłać określoną ilość widokówek przepisując w jakimś ustalonym porządku adresy i dopisując własny i wybrany przez siebie. Po chyba dwóch miesiącach miało do gracza przyjść 200 pocztówek. Niektóre moje koleżanki dostały po kilka , inne nie otrzymały wcale . Do mnie przyszła jedna . Od młodszej ode mnie o 2 lata Jolki z Torunia. Odpisałam. Wysłałam do niej list z propozycją korespondencji , podpisałam się pierwszym imieniem „Maria” ( przez nikogo , nigdy nie używanym ) ; Jolka odpowiedziała po kilku dniach i od tego momentu datuje się nasza przyjaźń. Pisałyśmy do siebie długie lata i odwiedzałyśmy się nawzajem . Teraz w erze telefonów i internetu dzwonimy do siebie co jakiś czas, żeby sobie po staremu poplotkować. Jola jest jedyną osobą ,która nazywa mnie imieniem Maria, mimo,że wie o tym ,że ja sama wolę Hannę.
Resztę pozalekcyjnego czasu spędzałam w swoim- nie swoim pokoju czytając książki. Czytanie było moją pasją właściwie od zawsze , odkąd poznałam literki i nauczyłam się je składać. Książek nikt mi nie wybierał i nie kontrolował tego co czytam. Jakoś to rodzicom do głowy nie przyszło. Ojciec lubił sobie poczytać i w domu książek było całkiem sporo. Większość jednak dla dorosłych. Jakoś większego znaczenia to nie miało. Czytałam co było .Po prostu brałam z półki kolejną pozycję. Tym sposobem uświadomiłam siebie samą . W wieku lat 12 przeczytałam książkę o fizjologii i życiu płciowym człowieka . Niby nic takiego , ale dowiedziałam się znacznie więcej niż dziecko w tym wieku powinno się dowiedzieć. Było i o najdziwniejszych zboczeniach i o dość prymitywnych sposobach zabezpieczania się i powikłaniach po ciążowych a nawet aborcji i gwałtach. Nie mogę powiedzieć żeby jakieś szczególne wrażenie na mnie to wywarło. Może dlatego, że było to napisane suchym , niemal podręcznikowym stylem medycznym , bez zbędnych komentarzy i upiększających wstawek. Tak czy inaczej nic już mnie nie zaskakiwało, nic nie było w stanie przestraszyć , nawet pierwsza miesiączka. Wiedziałam ,że będzie i jakie będą objawy i kiedy się stało przyjęłam to jako rzecz oczywistą. Ta samodzielnie i przedwcześnie zdobyta wiedza wyszła mi w końcu na dobre. Kiedy już dorosłam , nie miałam w kontaktach damsko – męskich żadnych zahamowań , czy choćby obaw. O tym jeszcze napiszę we właściwym czasie.
Ojciec widząc ,że długie godziny spędzam z książkami w rękach ,zaczął mi je kupować . Co drugi dzień przynosiłam też 1 lub 2 ze szkolnej biblioteki. Byłam chyba najaktywniejszą jej czytelniczką . Bibliotekarki z początku mnie sprawdzały , po jakimś czasie dały sobie z tym spokój , za to zaczęły mi podsuwać co ciekawsze pozycje. Dużo o tematyce związanej z II wojną światową . Tych jednak nie polubiłam i nie lubię do dziś .
Czasami ojciec zabierał mnie na zawody strzeleckie albo na swoje strzeleckie treningi. Uczył mnie strzelać z wiatrówki. Ledwo mogłam ją utrzymać , często broń opierał mi na swoim ramieniu, ja miałam tylko wycelować i strzelić. Nie źle mi to wychodziło i zaczęłam strzelanie lubić. Po roku , może niecałych dwóch zaczęłam chodzić z ojcem na każde zawody i każdy trening. Brałam udział w zawodach na festynach organizowanych w zakładzie pracy ojca. Z czasem nauczyłam się strzelać z KBS a później z „Wostoka „ ( karabinki sportowe) i pistoletu pneumatycznego i brałam udział w zawodach oficjalnych organizowanych przez zakład ojca . Raz nawet takie zawody wygrałam . Dostałam w nagrodę cepeliowske lalki w strojach wielkopolskich. Nagrody zawsze na tych zawodach były rzeczowe. Ojciec zrobił uprawnienia sędziowskie i na zmianę raz startował jako zawodnik innym razem razem sędziował. W szkole też brałam udział w zawodach, choć tu akurat bardzo rzadko je organizowano i startował ten kto się zgłosił. Z wynikami mieściłam się zwykle w pierwszej piątce.  

1 komentarz:

  1. Popatrz - zupełnie jak ja! Też byłam zawsze najlepszą czytelniczką w szkole i także wszystkiego dowiedziałam się kiedyś z książek rodziców (dodam, że fachowych, bo Tata był lekarzem). Na dodatek także strzelałam (z kbks) i brałam udział we wszelkich turniejach strzeleckich.

    OdpowiedzUsuń