czwartek, 1 marca 2012

Po lekcjach


Oprócz nauki ,w szkole należało brać udział w zajęciach pozalekcyjnych. Działały różne kółka przedmiotowe i hobbystyczne , chór , SKS i ZHP przemianowane w połowie lat 70-tych na HSPS (Harcerską Służbę Polsce Socjalistycznej) . Nie specjalnie mi rodzice pozwali na udział w zajęciach. Tu jednak się uparłam ; zapisałam się na kółko historyczne i fotograficzne .Udział w kółkach nie był obowiązkowy, ale nauczyciele krzywo patrzyli na takich , którzy w niczym nie brali udziału. Ojciec sam podsunął mi drużynę najpierw zuchową , potem harcerską. Sam harcerzem był w młodości zapalonym , zdobył mnóstwo trudnych sprawności i uważał,że i ja powinnam zostać harcerką. Zostałam i nawet to lubiłam. Czekałam na kolejne zuchowe gwiazdki , później już jako harcerka na kolejne sznury. Po roku zostałam zastępową , w klasie ósmej przyboczną . Coś przywódczego w charakterze najwyraźniej miałam od dziecka , bo kolejne szczeble harcerskiej kariery wprawiały mnie w dumę .Zmieniając sznur z szarego na brązowy , a potem zielony czułam się ważna. Chodziłam przykładnie na wszystkie zbiórki, wykonywałam zadania , uczyłam śpiewać harcerskich pieśni , jeździłam na obozy i nosiłam mundur kiedy tylko nadarzyła się po temu okazja. Marzył mi się granatowy sznur drużynowej. Karierę w harcerstwie zakończyłam jednak na stopniu przybocznej . Jak wspomniałam Związek Harcerstwa Polskiego przemianowano na Harcerską Służbę Polsce Socjalistycznej. Zmieniono treść przyrzeczenia – od teraz brzmiało „ przyrzekam całym życiem służyć Tobie Ojczyzno , być wiernym sprawie socjalizmu” . Zwłaszcza ten socjalizm do nas nie przemawiał , bo co to miało wspólnego z harcerską przygodą? Z punktu widzenia nas dzieci , nic a nic. Szare mundury dziewcząt i oliwkowe chłopaków zastąpiły beżowe wiatrówki – na wzór mundurów radzieckich Pionierów , miejsce naszych ukochanych czarnych chust zajęła czerwona krajka – coś w rodzaju tych , jakie na radzieckich filmach zakładali do odświętnych rubaszek przodownicy kołchozów. Zostały jeszcze insygnia : krzyż harcerski, lilijka i sznury , ale jakoś do tych rubaszkopodobnych mundurów mi nie pasowały. Z harcerstwa wypisałam się po pierwszym półroczu , w klasie I LO. Przyznać muszę ,że z żalem.
Zajęć na kółku historycznym już za bardzo nie pamiętam . Były jakieś tematy związane z naszym miastem i strajkiem Dzieci Wrzesińskich , chyba coś poszerzającego tematy szkolne i chyba nie wiele więcej. Kółko fotograficzne prowadził matematyk, nasz wychowawca od klasy czwartej. Uczyliśmy się dobierać czułość filmu i natężenie światła, obiekty do fotografowania rodzaje papieru do odbitek. Królował aparat Druch . Ja miałam aparat ojca – dość skomplikowany i drogi jak na tamte czasy ;Altiksa – produkcji chyba NRD. Cyfrowe , cacka , które same robią wszystko za fotografa nikomu jeszcze nawet się nie śniły. Częściej jednak niż fotografią zajmowaliśmy się grą w szachy. Wychowawca był ich pasjonatem . Oprócz mnie umiały grać jeszcze dwie czy trzy osoby więc często rozgrywaliśmy mini turnieje. Dwukrotnie udało mi się wygrać z wychowawcą , z kolegami i koleżanką wygrywałam zawsze . Wychowawca był mocniejszym przeciwnikiem . Zwykle remisowaliśmy. Gry w szachy nauczył mnie ojciec , słusznie zakładając ,że uczy myślenia. Chyba trochę zaimponowałam panu od matematyki tymi szachami.
Spora cześć moich koleżanek i kolegów uczęszczała na zajęcia dodatkowe do osiedlowych i miejskich świetlic , na lekcje gry do ogniska muzycznego , na zajęcia plastyczne , naukę języka. Ja nie, bo zdaniem moich rodziców , matki w szczególności się do tego nie nadaję. W okolicy mojego osiedla działało kilka takich ośrodków. Łożyło na to państwo – chyba po to ,żeby ludziom zorganizować czas , nie dać okazji do refleksji i przemyśleń na temat działania władz – teraz tak myślę – wówczas było to dla mnie i wielu innych pewną atrakcją . Kilkaset metrów od mojego domu , na ulicy Sądowej PSS organizował kursy gotowania i szycia. Zapisała się na nie moja matka. Ciągała mnie na te zajęcia ze sobą,że niby tak się mną opiekuje. Efekt był taki,że nie nauczyła się ani szyć , ani gotować . Ja skorzystałam . Kilka przepisów zapamiętałam i do dziś mi służą. .
Kilka lat śpiewałam w przykościelnej scholi.. Nie wiadomo dlaczego , tego mi akurat nie zabraniali. Scholę dziecięcą prowadziła siostra Janina ze zgromadzenia Sióstr Miłosierdzia..Śpiewała pięknym ćwiczonym altem i grała na kilku instrumentach. Chyba nam nie źle te śpiewy wychodziły, bo zostałyśmy poproszone przez Proboszcza Fary o występ na jubileuszu kapłaństwa , jego , biskupa Diecezji Gnieźnieńskiej i kilku innych duchownych . Muzyka i śpiew fascynowały mnie od dziecka. Pan Bóg nie obdarzył mnie jakimiś szczególnymi zdolnościami w tym kierunku , jedynie słuch mam nie zły ( głos donośny ale dość kiepski niestety- choć siostra przyjmując mnie do chórku chyba jednak uważała inaczej) , uwielbiałam słuchać muzyki, szczególnie takiej nastrojowej, w tonacjach molowych i marzyłam ,żeby nauczyć się grać. Nawet ośmieliłam się powiedzieć o tym rodzicom , ale odpowiedzi nie trudno się było domyślić: nie , bo się do tego nie nadaję i nikt przecież w naszej rodzinie na niczym nie grał. To był ostatni raz kiedy poprosiłam o coś rodziców. Coś wybrzdąkać ( bo grą tego nazwać nie można) nauczyłam się sama. Nuty i podstawowe zasady poznałam na wychowaniu muzycznym , kilka chwytów na gitarę od kolegów, zasady prowadzenia linii melodycznych na scholi Jeśli tylko udało dorwać się do jakiegoś instrumentu próbowałam grać. Coś tam mi wychodziło. Z pomocą efekty byłyby zapewne lepsze. Kiedy trochę podrosłam zaczęłam namiętnie słuchać, ballad Okudżawy i Wysockiego , muzyki klasycznej , potem również rockowej . Muzykę kocham do dziś . Przyszedł w moim młodzieńczym życiu taki czas ,że muzyka oprócz książek i pamiętników sprawiła,że przetrwałam.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz