poniedziałek, 26 marca 2012

U babci - dom


U babci w domu najbardziej lubiłam strych. Składał się z dwóch schowków , w tym jednego z drzwiami , platformy nad którą wisiały sznury do rozwieszania prania ; żeby się tam dostać trzeba było przejść po grubej i szerokiej desce przerzuconej w tym celu nad schodami – oraz pokoju . W pokoju stała stara szafunierka, w której kiedyś przechowywano ubrania, a w czasie kiedy tam mieszkałam i bywałam na wakacjach leżały w niej książki i stare gazety oraz wisiało kilka zużytych mundurów wujka , które zakładało się do prac w obejściu albo kiedy wybieraliśmy się na grzyby. Był też piec kaflowy i nie byle co , bo ręczna magiel. Po środku pokoju stał stół z ruchomym blatem i dwa równie stare jak szafunierka drewniane krzesła. Całości dopełniało składane łóżko z kutego żelaza z prawdziwym siennikiem wypchanym słomą i ogromną pierzyną ubraną w kraciastą powłokę , stojące pod pochyłą częścią sufitu. Na ścianie wisiał portret królowej Jadwigi i jakieś rysunki starszego z braci ojca, wujka Bronisława . Pachniało kwiatem lipowym i dymem z papierosów. Przy tym stole powstało mnóstwo moich opowiadań ( niestety prawie wszystkie zniszczyłam) napisałam przy nim mnóstwo listów i przeczytałam niezliczone ilości książek , w tym także wszystkie , które leżały w szafunierce oraz wszystkie czasopisma , które babcia przechowywała w schowku przez wiele lat- niektóre pamiętały nawet czasy przedwojenne. Wiele też godzin spędziłam w tym pokoju siedząc przy północnym oknie , podziwiając przyrodę, puszczając wodze wyobraźni i snując marzenia. To miejsce miało jakąś bardzo przyjazną energię , przyciągało swoim ciepłem i jakimś swoistym klimatem.
Numerem dwa na liście moich ulubionych miejsc była komórka. Takie pomieszczenie w sieni pod schodami na strych. Ciemne i właściwie nic w niej ciekawego nie było, ale mnie urzekło. Nie wiem dlaczego, może przez to,że wpadające przez szpary w schodach światło słoneczne dodawało mu tajemniczości? W komórce stała pralka Frania , babcia przechowywała tam blachy do placków ,koszyki z ziemniakami ,które wybierało się co tydzień z kopca lub w sezonie kopało na polu , stał kocioł używany do gotowania bielizny , kamienne garnki z kiszoną kapustą i ogórkami , na belkach wisiały worki z suszonymi ziołami i grzybami , mniejsze woreczki z nasionami zbieranymi w ogrodzie oraz związane sznurkiem foremki do pierników, które nie wiedzieć czemu bardzo lubiłam i nie mogłam się doczekać, kiedy babcia je zdejmie i będziemy ich używać. Kiedy byłam mała i szłam za babcią do komórki zdejmowała je i pozwalała się nimi pobawić. Dzisiaj nie umiem sobie tej fascynacji zwykłymi foremkami do pierników w żaden sposób wyjaśnić ale pierniki piekę i nawet rodzinkę w to wciągnęłam . Czasami babcia zawieszała na belce kilka pęt kiełbasy lub połcie wędzonego boczku albo słoniny . Były też woreczki z kaszą i żytnią mąką na żur ,sierp oraz worek na szmaty . Wszelkie tkaniny eksploatowało się do niemal całkowitego zużycia , a te , które już naprawdę do niczego się nie nadawały , nawet na ścierki do kurzu skrzętnie zbierało do worka. Część z nich babcia darła na paseczki i podwiązywała kurom na skrzydłach – to był taki znak rozpoznawczy . Babcine kury nosiły kolorowe kokardki , wszystkie inne wsiowe kury malowano farbą olejną w różnych kolorach i miejscach. Czasami dostawały mi się jakieś szmatki na ubranka dla lalek. Niby nic takiego – teraz można wszędzie kupić nawet najwymyślniejsze lalczyne stroje , ale wtedy była to wielka frajda dla nas dzieciaków , dostać szmatki i samemu uszyć lalce ubranko. Komórka ekscytowała mnie długo , później , kiedy już wyrosłam z dziecięcych zabaw i tak lubiłam tam chodzić . Zawsze znalazłam powód ,żeby się tam znaleźć ; a to pozamiatać, a to zobaczyć czy nie trzeba zapasów uzupełnić, a to swoje zielone wiaderko tam zostawiłam , a wiadomo ,że bez tego wiaderka nie można było się obyć w ogródku czy w lesie , a to sierp był potrzebny ,żeby pokrzyw dla kur naciąć itd. A to przecież był tylko zwyczajny składzik połączony ze spiżarnią...
Tak poza tym dom babci był przytulny i panował w nim ład. Wszystko miało swój czas i miejsce. Nawet jeśli babcia za coś mnie ukarała ( a zdarzało się, bo naturę mam zadziorną a w głowię lęgły mi się najdziwniejsze pomysły , które bywały nawet niebezpieczne ) , kara jakoś tak naturalnie wpisywała się w sytuację , kiedy minęła nikt do niej nie wracał i nie wspominał incydentu ; uczyła , ale nie niszczyła . To dawało poczucie bezpieczeństwa i spokój, którego brakowało mi w domu rodziców. Ich dom nigdy nie był mój. Tam czułam się jak jakiś gość, którego nie zapraszano , a którego pozbyć się jednak nie można.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz