U babci w domu najbardziej lubiłam
strych. Składał się z dwóch schowków , w tym jednego z drzwiami
, platformy nad którą wisiały sznury do rozwieszania prania ; żeby
się tam dostać trzeba było przejść po grubej i szerokiej desce
przerzuconej w tym celu nad schodami – oraz pokoju . W pokoju
stała stara szafunierka, w której kiedyś przechowywano ubrania, a
w czasie kiedy tam mieszkałam i bywałam na wakacjach leżały w
niej książki i stare gazety oraz wisiało kilka zużytych mundurów
wujka , które zakładało się do prac w obejściu albo kiedy
wybieraliśmy się na grzyby. Był też piec kaflowy i nie byle co ,
bo ręczna magiel. Po środku pokoju stał stół z ruchomym blatem
i dwa równie stare jak szafunierka drewniane krzesła. Całości
dopełniało składane łóżko z kutego żelaza z prawdziwym
siennikiem wypchanym słomą i ogromną pierzyną ubraną w kraciastą
powłokę , stojące pod pochyłą częścią sufitu. Na ścianie
wisiał portret królowej Jadwigi i jakieś rysunki starszego z braci
ojca, wujka Bronisława . Pachniało kwiatem lipowym i dymem z
papierosów. Przy tym stole powstało mnóstwo moich opowiadań (
niestety prawie wszystkie zniszczyłam) napisałam przy nim mnóstwo
listów i przeczytałam niezliczone ilości książek , w tym także
wszystkie , które leżały w szafunierce oraz wszystkie czasopisma ,
które babcia przechowywała w schowku przez wiele lat- niektóre
pamiętały nawet czasy przedwojenne. Wiele też godzin spędziłam w
tym pokoju siedząc przy północnym oknie , podziwiając przyrodę,
puszczając wodze wyobraźni i snując marzenia. To miejsce miało
jakąś bardzo przyjazną energię , przyciągało swoim ciepłem i
jakimś swoistym klimatem.
Numerem dwa na liście moich ulubionych
miejsc była komórka. Takie pomieszczenie w sieni pod schodami na
strych. Ciemne i właściwie nic w niej ciekawego nie było, ale mnie
urzekło. Nie wiem dlaczego, może przez to,że wpadające przez
szpary w schodach światło słoneczne dodawało mu tajemniczości?
W komórce stała pralka Frania , babcia przechowywała tam blachy
do placków ,koszyki z ziemniakami ,które wybierało się co tydzień
z kopca lub w sezonie kopało na polu , stał kocioł używany do
gotowania bielizny , kamienne garnki z kiszoną kapustą i ogórkami
, na belkach wisiały worki z suszonymi ziołami i grzybami ,
mniejsze woreczki z nasionami zbieranymi w ogrodzie oraz związane
sznurkiem foremki do pierników, które nie wiedzieć czemu bardzo
lubiłam i nie mogłam się doczekać, kiedy babcia je zdejmie i
będziemy ich używać. Kiedy byłam mała i szłam za babcią do
komórki zdejmowała je i pozwalała się nimi pobawić. Dzisiaj nie
umiem sobie tej fascynacji zwykłymi foremkami do pierników w żaden
sposób wyjaśnić ale pierniki piekę i nawet rodzinkę w to
wciągnęłam . Czasami babcia zawieszała na belce kilka pęt
kiełbasy lub połcie wędzonego boczku albo słoniny . Były też
woreczki z kaszą i żytnią mąką na żur ,sierp oraz worek na
szmaty . Wszelkie tkaniny eksploatowało się do niemal całkowitego
zużycia , a te , które już naprawdę do niczego się nie nadawały
, nawet na ścierki do kurzu skrzętnie zbierało do worka. Część
z nich babcia darła na paseczki i podwiązywała kurom na skrzydłach
– to był taki znak rozpoznawczy . Babcine kury nosiły kolorowe
kokardki , wszystkie inne wsiowe kury malowano farbą olejną w
różnych kolorach i miejscach. Czasami dostawały mi się jakieś
szmatki na ubranka dla lalek. Niby nic takiego – teraz można
wszędzie kupić nawet najwymyślniejsze lalczyne stroje , ale wtedy
była to wielka frajda dla nas dzieciaków , dostać szmatki i samemu
uszyć lalce ubranko. Komórka ekscytowała mnie długo , później ,
kiedy już wyrosłam z dziecięcych zabaw i tak lubiłam tam chodzić
. Zawsze znalazłam powód ,żeby się tam znaleźć ; a to
pozamiatać, a to zobaczyć czy nie trzeba zapasów uzupełnić, a to
swoje zielone wiaderko tam zostawiłam , a wiadomo ,że bez tego
wiaderka nie można było się obyć w ogródku czy w lesie , a to
sierp był potrzebny ,żeby pokrzyw dla kur naciąć itd. A to
przecież był tylko zwyczajny składzik połączony ze spiżarnią...
Tak poza tym dom babci był przytulny i
panował w nim ład. Wszystko miało swój czas i miejsce. Nawet
jeśli babcia za coś mnie ukarała ( a zdarzało się, bo naturę
mam zadziorną a w głowię lęgły mi się najdziwniejsze pomysły ,
które bywały nawet niebezpieczne ) , kara jakoś tak naturalnie
wpisywała się w sytuację , kiedy minęła nikt do niej nie wracał
i nie wspominał incydentu ; uczyła , ale nie niszczyła . To dawało
poczucie bezpieczeństwa i spokój, którego brakowało mi w domu
rodziców. Ich dom nigdy nie był mój. Tam czułam się jak jakiś
gość, którego nie zapraszano , a którego pozbyć się jednak nie
można.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz