czwartek, 15 marca 2012

U babci


Odkąd pamiętam rytm dnia na wsi był zawsze taki sam; wczesna pobudka 6,30 – 7.00 rano , obrządek , bo przecież hodowała kiedyś kaczki , kury i króliki a to wymagało pracy , potem około pół godziny w ogrodzie , bo przecież trzeba było rośliny podlać i usunąć chwasty, które przez noc wyrosły nie tam gdzie było dla nich miejsce. Potem skromne śniadanie , po śniadaniu jakieś szycie, przepierki , jakieś prace w obejściu , o 12.45 był obiad , zawsze dwudaniowy i do tego jakiś deser lub kompot . Tę porę obiadu zapamiętałam , bo w tzw. głośniku łapiącym tylko pierwszy program Polskiego radia zaczynał się zawsze Rolniczy Kwadrans. Po obiedzie znów jakaś praca , czasem krótki odpoczynek z gazetą lub książką w ręce, mycie naczyń , przygotowanie żarcia dla kur i kaczek, zakupy w pobliskim sklepiku zwanym spółdzielnią . O 16.00 zawsze był podwieczorek na który składały się kubek kawy zbożowej z mlekiem – takiej prawdziwej , gotowanej na ogniu i jakaś bułka lub świeży chleb z miodem lub galaretką jeżynową . Robiliśmy tego mnóstwo co roku, bo jeżyn rosły w okolicy ilości nieprzeciętne , no i była pyszna. Po podwieczorku około 17.00 zwykle szło się po mleko z wieczornego udoju do obór PGR , gdzie oborowy nalewał każdemu do kanki tyle ile sobie wykupił , a pracownikom kombinatu za darmo – tyle ile im się należało zależnie od wielkości rodziny a potem po odniesieniu do domu kanki z mlekiem trzeba było nazrywać pokrzyw dla kurczaków i młodych kaczek i znów zająć się ogrodem .Zbieranie pokrzyw to zawsze był obowiązek dzieci. Zmawialiśmy się na pokrzywy w swoich zaprzyjaźnionych paczkach i zawsze wtedy było mnóstwo zabawy i szaleństw. A gdy już słońce zachodziło należało ogród dokładnie podlać. Kolację zwykle jedliśmy dość późno . Około 19.30 , dopiero , gdy zakończyliśmy wszystkie prace i przygotowaliśmy się do nocy . W ramach tych przygotowań należało koniecznie napełnić oba wiadra wodą . To na wypadek pożaru . Nigdy nic takiego nie miało miejsca , ale babcia pożarów się obawiała i bardzo tego przynoszenia wody przestrzegała. Wodę nosiło się z pompy, która mieściła się kilkaset metrów od domu babci – i tak miałyśmy blisko , bo we wsi były wówczas pompy tylko trzy , w środku i na każdym końcu wsi po jednej . Dopiero w drugiej połowie lat 70-tych założono hydrant przed każdym budynkiem we wsi. Ułatwiło to ludziom życie. Po kilku latach hydrant się uszkodził i przy okazji prac naprawczych ojciec i wujkowie wyprowadzili przez piwnicę kawałek rury do babcinej kuchni , po czym zainstalowali kran i 5 -litrowy bojler. Nie było możliwości założenia odpływu na ścieki więc pod kranem stała miska , do której lało się wodę , a brudną wylewało się do przeznaczonego na ten cel wiadra a potem wynosiło, ale wody nie trzeba już było podgrzewać na piecu lub kuchence , ani po nią wychodzić nawet za próg – no chyba,że potrzeba jej było dużo żeby urządzić wielkie pranie. O takim luksusie jak ciepła woda w domu, wieś mogła najwyżej pomarzyć. A babcia chwaliła się wszędzie jakie to na stare lata ma wygody i jak to u niej nowocześnie. Co nie zmienia faktu, że za potrzebami i tak trzeba było chodzić do wychodka na podwórko. Jakoś wówczas mi to nie przeszkadzało, nawet w zimie.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz