sobota, 31 marca 2012

Babcia i ciocia


Babcia ,mimo swojego wieku była osobą bardzo postępową i nowoczesną . Czasami mnie tym zaskakiwała. Interesowała się wieloma sprawami, czytała książki , gazety i czasopisma , nie bała się nowinek technicznych – jak choćby zainstalowania gazu czy bojlera , o czym już pisałam. Rozumiała,ze musi następować postęp, i że nie należy się temu sprzeciwiać , a wręcz odwrotnie; korzystać z dobrodziejstw rozwoju. Nie poddawała się wiekowi i słabościom ciała . Zwykle mawiała, że starzeją się i chorują ludzie, którzy nie mają nic do roboty , po czym wymieniała całą ,długą listę zajęć , które ona ma w planach na najbliższe dni tygodnia, miesiące, kolejny rok. I miała. Nie wyszukiwała sobie roboty, ona ją po prostu miała. Zawsze . Dniem wolnym od pracy była niedziela. Dzień święty należało święcić. Czynności w niedziele sprowadzały się do włożenia odświętnego stroju, przygotowania posiłków dla ludzi i póki jeszcze był ,domowego zwierzyńca , ewentualnie latem podlania ogrodu jeśli były upały. Poza tym czas był przeznaczony na modlitwę lub wyjazd do kościoła , czytanie i przechadzki lub posiedzenie na ogrodowej ławeczce wśród kwiatów a także wypicia prawdziwej kawy do upieczonego w sobotnie popołudnie ciasta . U babci dużo się modliłam. Tak jakoś było, że wśród zajęć na modlitwę zawsze czas znaleźć się musiał. Rano i wieczorem obowiązkowo należało odmówić pacierze ,w ciągu dnia przystanąć przed figurą Matki Boskiej lub przydrożnym Krzyżem , który mijało się przechodząc ,klęknąć na cokole figury i odmówić Apel Jasnogórski w sobotę po zakończeniu prac porządkowych i ułożeniu kwiatów wokół figury , pójść na Majowe czy Różaniec , w niedzielę wybrać się do kościoła , a jeśli nie ( pod koniec życia , babcia już zrezygnowała z pieszych wypraw do kościoła – 6 km w jedną stronę to jednak było dla niej zbyt daleko, czasami zamawiała wyjazd samochodem u jednego z sąsiadów) , to w południe odmówić Anioł Pański i przeczytać jakąś litanię. W lecie zmawiałyśmy się z koleżankami ze wsi i razem chodziłyśmy na niedzielną Mszę do Szubina, potem zwykle do pobliskiej budki na lody , które były fantastyczne. Co ciekawe nadal takie są – w tej samej budce ; a przynajmniej były takie jeszcze 2 lata temu , kiedy zatrzymaliśmy się tam w drodze na wakacje. Wówczas modlitwa bardzo dużo w moim życiu znaczyła , choć nie mogę powiedzieć,że odczułam kiedykolwiek jej działanie i moc, ale może nie była mi dana ta łaska albo byłam zbyt małej wiary ,a może były w oczach Boga tamte moje modlitwy błahe i nie warte Jego uwagi . Modlitwę mam wpisaną w naturę . Nadal modlę się często, niemal nieustająco , choć nie często bywam teraz w kościele . Wymodliłam jednak pomoc - i w to wierzę głęboko- dla mojej synowej , poprosiłam o wsparcie Św. Faustynę i naszego Ojca Św i w niedługim czasie stało się . Synowa dostała nową nerkę i nową szansę na życie. Teraz więc modlę się do Św. Faustyny i Bł. Jana Pawła w podzięce i w przekonaniu, że nie opuszczą mnie w potrzebie.
Kiedy jeszcze byłam całkiem mała i mieszkałam u babci na stałe , wspierała ją siostra ,ciocia Jadwiga. Jak wspomniałam zmarła jednak po długiej i ciężkiej chorobie w 1973 roku . Ciocia była tak samo pracowita i wiecznie zajęta jak babcia. Dbała o ogród , karmiła kury i kaczki, pomagała w domowych pracach i opiece nade mną . Pamiętam , niejasno już i bardzo mgliście, że lubiła siadać oparta o piec w pokoju i czytać. Czasami siedząc tak ,czytała coś na głos, czasem podśpiewywały obie z babcią jakieś kościelne pieśni , babcia zajęta zwykle drutami i włóczką. Potem ciocia zachorowała. Miała częściowo sparaliżowaną jedną stronę ciała, ograniczone ruchy i trzęsącą się prawą rękę. Było jej coraz trudniej się poruszać , mówić , jeść . Choroba postępowała z roku na rok, ale ona dopóki mogła próbowała być przydatna aż przyszedł moment kiedy nie mogła już zrobić nic o własnych siłach , zdana całkowicie i do końca na pomoc babci.
Babcia odejście młodszej siostry przyjęła bardzo spokojnie i chyba nawet trochę z ulgą , że nic ją już nie boli , nie wymaga opieki i dla niej samej skończył się trudny i wymagający ciężkiej pracy i poświecenia obowiązek. Tak mi się wydaje, bo wówczas zaledwie o tym wspomniała . Długo nie mogłam się ze śmiercią cioci pogodzić. Wiedziałam ,że umarła – nikt w tamtych czasach nie próbował dzieciom tłumaczyć tego w inny sposób , czy jakoś ich chronić przed tak trudnymi doświadczeniami. Bardziej nawet bolał mnie fakt,że się z nią nie pożegnałam , nie zabrano mnie na pogrzeb i dowiedziałam się o wszystkim wiele dni po jej odejściu., niż sam fakt ,że umarła. Rozumiałam to i wierzyłam ,że jest w niebie .Z ciocią byłam zżyta równie mocno jak z babcią. .

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz