Druga
połowa kwietnia przyniosła mi nowe, najcięższe jak dotąd
doświadczenie. Wydawało mi się ,że jestem na coś takiego gotowa.
Nie byłam. Któregoś popołudnia przyszedł telegram . Sąsiadka
zawiadamiała, że babcia ma wylew. Ojciec odnawiał właśnie prawo
jazdy , nie było go w domu. Matka wróciła tego dnia wcześniej.
Gdy tylko ojciec wrócił z lekcji jazdy natychmiast wyruszyliśmy
do Pińska . Tym razem wszyscy. Matka , ojciec i ja. Trudno
powiedzieć dlaczego matka wybrała się tam z nami. Może dlatego,że
akurat była w domu wcześnie - trzeźwa, może resztki sumienia
przemówiły , a może tylko na pokaz.
Nienawidziła
babci i wcześniej nie chciała utrzymywać z nią żadnych
kontaktów. W roku 1980 pokonanie 90km nie było takie proste jak
teraz. W niektóre miejsca jechało się kilka godzin z przesiadkami.
Samochodu nie mieliśmy a ostatnie pociągi i autobusy w tamtym
kierunku dawno już odjechały. Złapaliśmy tzw. okazję. Trafił
się jakiś ciężarowy kamaz czy tatra . Dopisało nam szczęście.
Jechał do Bydgoszczy. Po drodze musieliśmy wysiąść ale zostanie
nam już tylko 6km. Resztę trasy pokonaliśmy zwyczajnie taksówką
Ze względów bezpieczeństwa na razie nie przewieziono babci do
szpitala. Na miejscu był już młodszy brat ojca z żoną. Z tego
czasu w pamięci mam jedynie dwa krótkie obrazki. Jeden to taki ,
gdy siedzę obok babci na łóżku, trzymam ją za ręce a ona bardzo
chce mi coś powiedzieć i nie może. Wylew sparaliżował ośrodki
mowy . I drugi ,że w babcinej kuchni szykuję z ciotką jakieś
kanapki z żółtym serem. Reszta , aż do dnia babci śmierci jawi
mi się jako wielka , nieprzenikniona czarna dziura. Ilekroć
myślałam o tym wszystkim później, było dokładnie tak samo. Do
dziś nie pamiętam nawet jak i kiedy wróciliśmy do domu. Dlaczego
??? Nigdy nie powiedziałam o tym rodzicom , jeszcze byliby gotowi
zrobić ze mnie jakąś wariatkę.
To
wciąż jeszcze są czasy kiedy 1maja obchodzony jest hucznie i
uroczyście, z pochodami i festynami dla klasy pracującej .
Po
pochodzie rodzice gdzieś wyjechali , obiecali wrócić około
18.00. Spodziewałam się ,że 18.00 to raczej nie będzie . Trochę
powtarzałam do matury , potem przyszedł Ka. Zamierzaliśmy pójść
na spacer. Zanim wyszliśmy do drzwi zadzwoniła sąsiadka i
poprosiła na mnie na górę do telefonu. Tak to funkcjonowało ;
w naszym bloku telefon był jeden. W ważnych sprawach sąsiadka
użyczała go sąsiadom . Tak było i tym razem.
Dzwonił
brat ojca z wiadomością,że Babcia nie żyje. W jednej chwili
jedyny element mojego świata dający mi jako takie poczucie
bezpieczeństwa i oparcia przestał istnieć. Zbiegłam na dół ,
Ka o nic nie pytał , domyślił się co się stało. Przytulał mnie
tylko i po prostu był .Rodzice nie wrócili o 18 jak obiecali.
Wyszliśmy na ten spacer , bo w domu trudno mi było wytrzymać .
Łatwiej było w przestrzeni . Kiedy wróciliśmy po 20.00 jeszcze
ich nie było. Ka został ze mną aż do ich powrotu – prawie do
północy.
Na
pogrzebie nie płakałam ale i nie odezwałam sie nawet jednym słowem
. To już pamiętam . Kiedy oglądam zdjęcia z pogrzebu patrzy z
nich na mnie bardzo stara twarz - moja. Nie rozumiem , po co ludzie
robią zdjęcia na pogrzebach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz