Studium medyczne witało
nas codziennie ponurym gmachem z bardzo wysokimi schodami, burym
napisem na szaro - burej ścianie –„mens sana in corpore sano”
i niezliczoną ilością zajęć. Razem z obowiązkowym basenem i
pracownią metodyczną przedmiotów było aż 17. Basen bardzo mi
odpowiadał, lubiłam i nadal lubię pływać, perspektywa siłowni ,
co też mieliśmy w programie już trochę mniej , zwłaszcza,ze nie
bardzo wiedziałam czego się spodziewać. Kojarzyła mi się wtedy
wyłącznie z podnoszeniem ciężarów. Nie było podręczników ,
należało robić notatki, nie było i odpytywania. Raz na miesiąc
zaliczenia, raz na kwartał kolokwia i zaliczenia z wszystkich
przedmiotów aktualnie przerabianych. W niektóre dni zajęcia trwały
9-10 godzin. Dwa miesiące później zaczęły się praktyki
zawodowe : w szkołach , w przychodni dziecięcej, w poradni
chirurgicznej , w szpitalu, w ferie zimowe na zimowiskach. Zajęcia
zaczynały się o 7.10. Na tę godzinę być w Poznaniu i w szkole
musiałam . I tu już nie miało nic do rzeczy moje przekonanie ,że
muszę i maniakalna punktualność jaką zdążyłam u siebie
wypracować w ciągu 12 lat nauki i samoczynnego wychowywania z
kluczem na szyi. Na szczęście z dworca głównego do mojej szkoły
było dość blisko, co i tak nie zmieniało faktu ,że do 7.10
brakowało słownie 2 minut .Jak się szybko okazało owe 2 minuty
były znaczące, przynajmniej w niektóre dni , na niektórych
przedmiotach. Dojeżdżałam pociągiem o 6.02. Żeby zdążyć na
dyżury szpitalne zaczynające się o 6.00 musiałam wyjeżdżać z
mojego miasta pociągiem o 4.50 a potem dotrzeć jeszcze do szpitala.
Tramwaje i autobusy jeździły ale jak to bywało w tamtych
historycznych czasach zdarzały się opóźnienia i odwołane z
powodu awarii kursy . Nikogo z naszych przełożonych to jednak nie
interesowało. Dobrze było, jeśli pozwalali nam tych straconych na
dojazdach minut nie odrabiać. Zazwyczaj jednak kazali odrabiać , co
miało nas uczyć obowiązkowości. To nie było łatwe, szczególnie
w zimie. Dlatego jeśli ktoś mi mówi jak to dziś ciężko uczącej
się młodzieży , mam ochotę się śmiać.
Częściej się teraz
widywałam z Ka ,pociągi jeździły o określonych godzinach więc
kilka razy w tygodniu wypadały nam wspólne powroty.
A w studium zaskakująco
szybko jak dla mnie przekonanej o swojej niskiej wartości,
odniosłam pierwsze niewielkie sukcesy. Okazało się,że jest wiele
osób bardziej w tym novum zagubionych ode mnie i jakoś tak się
stało, że moje kompleksy przestały być widoczne a ja w
towarzystwie mam rolę wiodącą . Znów nie dowierzałam ,że to
chodzi o mnie. Dowartościowali mnie też dwaj wykładowcy .Jeden z
nich , sława w świecie medycyny ,aktywny działacz PCK, ekspert do
spraw dzieci w WHO i jeszcze
kilku innych organizacjach
światowych miał swoje zasady. Już na pierwszych zajęciach wypytał
nas po kolei , skąd pochodzimy, co robią nasi rodzice, dlaczego
wybraliśmy tę szkołę , gdzie kończyliśmy poprzednią itd.
Okazało się ,że moje LO było mu doskonale znane , a studenci na
medycynie cieszyli się jego uznaniem. Wjechał nam nie źle na
ambicję, bo podkreślał to , że jesteśmy z dobrej szkoły przy
każdej okazji. Cóż było robić? Nie pozostało nic innego jak
czuć się dumnymi i starać. Zyskałam z góry, punkt na czterech
przedmiotach , bo tylu nas uczył. Wraz ze mną zapunktowały trzy
inne dziewczyny z mojego miasta i szkoły. Jeszcze lepiej mi poszło
na farmakologii. Jako jedyna w grupie znałam łacinę – klasyczną
ale i tak się liczyło w oczach doktora – farmakologa, nie miałam
problemu z pisaniem i przetłumaczeniem łacińskich nazw ,a na
dodatek jeszcze wiedziałam kim była i czym się zajmowała Lukrecja
Borgia. Tą wiedzą historyczną niewątpliwie zaimponowałam
wykładowcy, którego hobby była historia medycyny.
Paradoksalnie: moje dwie
największe zmory z liceum: chemia i biologia oszczędziły mi
mnóstwa nauki i pisania notatek. To co na większości przedmiotów
moje koleżanki i koledzy byli zmuszeni notować , a potem wkuwać na
kolokwia i zaliczenia ja już wiedziałam. Moje trzy koleżanki z
miasta również , miałyśmy przecież te same profesorki . One były
z klas ogólnych , ale biologii i chemii uczyły tylko po dwie
profesorki więc i w klasach ogólnych. Po raz pierwszy doceniłam
solidne podstawy wiedzy ogólnej wyniesione z liceum. Pisanie notatek
niestety nikogo z nas nie ominęło. Pierwszy miesiąc bolały nas
nadgarstki , a po zamknięciu oczu widzieliśmy rządki zapisanych
liter .To wszystko ze zmęczenia. Podobno istniały podręczniki do
nauki fizjologii przeznaczone dla przyszłych pielęgniarek , z
których i my przyszłe higienistki szkolne mogłybyśmy korzystać ,
ale w całym naszym roczniku miało je tylko kilka osób. Zabrakło
nawet w bibliotece , która i tak wypożyczyła je w pierwszej
kolejności adeptkom pielęgniarstwa i położnictwa. W naszej grupie
były zaledwie dwie sztuki. Nie było więc innego wyjścia jak
pisanie.
O tym ,żeby kupić
podręcznik w księgarniach można było tylko pomarzyć , nie było
nawet w medycznej.
Nikt nie mówił ,że
będzie łatwo i bezproblemowo. Problemem była też godzina
rozpoczęcia zajęć . Z dworca głównego do naszej szkoły było
zaledwie 12 minut drogi. Zajęcia zaczynały się aż 4 razy w
tygodniu o 7.10 , w pozostałe dni o 8.00. O ile doktor fizjolog i
opiekunka praktyk tolerowali nasze 2-3minutowe spóźnienia , o tyle
nasza wymagająca medyczna sława doktor B już nie i to absolutnie.
Jeśli ktoś wszedł do sali kiedy już zdążył zamknąć drzwi ,
natychmiast zostawał wyproszony i musiał na kolejną lekcję czekać
do przerwy. Nie ważne ,że było to czasem kilkanaście sekund. Na
szczęście na mnie i pozostałe dojeżdżające z Słupcy , Gniezna
i mojego miasta dziewczyny wypadały te wczesne z nim zajęcia tylko
raz w tygodniu więc przynajmniej nie było za wiele notatek do
uzupełniania. Maniakalnie też przestrzegał czasu prowadzenia zajęć
. Kiedy my słuchacze studium już próbowaliśmy się pakować lub
choćby zamykać zeszyty z notatkami wtrącał spoglądając na
zegarek , „to nie koniec drodzy państwo jeszcze 25 sekund”. Tak
poza tym odnosił się do nas zawsze z szacunkiem , nawet jeśli nie
był z czegoś zadowolony , albo coś nie poszło. Pamiętam kiedyś
nie szło mi na zaliczeniu . Grzecznie zapytał co się stało,że
tak kiepsko mi idzie, przecież on wie,że ja jestem zawsze dobrze
przygotowana. Odpowiedziałam ,że kiepsko się czuję , przemarzłam
w pociągu i coś tam. Wysłał mnie do bufetu na herbatę i
zapowiedział ,że zapyta mnie na najbliższych zajęciach .
Następnego dnia oczywiście zapytał i choć tym razem odpowiadałam
już jak zwykle , zaliczył mi miesiąc na czwórkę. Tak miał ,
trzymał się zasad bezwzględnie, ale młodzież lubił i to się
czuło.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz