środa, 26 września 2012

Rok w studium



Studium medyczne witało nas codziennie ponurym gmachem z bardzo wysokimi schodami, burym napisem na szaro - burej ścianie –„mens sana in corpore sano” i niezliczoną ilością zajęć. Razem z obowiązkowym basenem i pracownią metodyczną przedmiotów było aż 17. Basen bardzo mi odpowiadał, lubiłam i nadal lubię pływać, perspektywa siłowni , co też mieliśmy w programie już trochę mniej , zwłaszcza,ze nie bardzo wiedziałam czego się spodziewać. Kojarzyła mi się wtedy wyłącznie z podnoszeniem ciężarów. Nie było podręczników , należało robić notatki, nie było i odpytywania. Raz na miesiąc zaliczenia, raz na kwartał kolokwia i zaliczenia z wszystkich przedmiotów aktualnie przerabianych. W niektóre dni zajęcia trwały 9-10 godzin. Dwa miesiące później zaczęły się praktyki zawodowe : w szkołach , w przychodni dziecięcej, w poradni chirurgicznej , w szpitalu, w ferie zimowe na zimowiskach. Zajęcia zaczynały się o 7.10. Na tę godzinę być w Poznaniu i w szkole musiałam . I tu już nie miało nic do rzeczy moje przekonanie ,że muszę i maniakalna punktualność jaką zdążyłam u siebie wypracować w ciągu 12 lat nauki i samoczynnego wychowywania z kluczem na szyi. Na szczęście z dworca głównego do mojej szkoły było dość blisko, co i tak nie zmieniało faktu ,że do 7.10 brakowało słownie 2 minut .Jak się szybko okazało owe 2 minuty były znaczące, przynajmniej w niektóre dni , na niektórych przedmiotach. Dojeżdżałam pociągiem o 6.02. Żeby zdążyć na dyżury szpitalne zaczynające się o 6.00 musiałam wyjeżdżać z mojego miasta pociągiem o 4.50 a potem dotrzeć jeszcze do szpitala. Tramwaje i autobusy jeździły ale jak to bywało w tamtych historycznych czasach zdarzały się opóźnienia i odwołane z powodu awarii kursy . Nikogo z naszych przełożonych to jednak nie interesowało. Dobrze było, jeśli pozwalali nam tych straconych na dojazdach minut nie odrabiać. Zazwyczaj jednak kazali odrabiać , co miało nas uczyć obowiązkowości. To nie było łatwe, szczególnie w zimie. Dlatego jeśli ktoś mi mówi jak to dziś ciężko uczącej się młodzieży , mam ochotę się śmiać.
Częściej się teraz widywałam z Ka ,pociągi jeździły o określonych godzinach więc kilka razy w tygodniu wypadały nam wspólne powroty.
A w studium zaskakująco szybko jak dla mnie przekonanej o swojej niskiej wartości, odniosłam pierwsze niewielkie sukcesy. Okazało się,że jest wiele osób bardziej w tym novum zagubionych ode mnie i jakoś tak się stało, że moje kompleksy przestały być widoczne a ja w towarzystwie mam rolę wiodącą . Znów nie dowierzałam ,że to chodzi o mnie. Dowartościowali mnie też dwaj wykładowcy .Jeden z nich , sława w świecie medycyny ,aktywny działacz PCK, ekspert do spraw dzieci w WHO i jeszcze
kilku innych organizacjach światowych miał swoje zasady. Już na pierwszych zajęciach wypytał nas po kolei , skąd pochodzimy, co robią nasi rodzice, dlaczego wybraliśmy tę szkołę , gdzie kończyliśmy poprzednią itd. Okazało się ,że moje LO było mu doskonale znane , a studenci na medycynie cieszyli się jego uznaniem. Wjechał nam nie źle na ambicję, bo podkreślał to , że jesteśmy z dobrej szkoły przy każdej okazji. Cóż było robić? Nie pozostało nic innego jak czuć się dumnymi i starać. Zyskałam z góry, punkt na czterech przedmiotach , bo tylu nas uczył. Wraz ze mną zapunktowały trzy inne dziewczyny z mojego miasta i szkoły. Jeszcze lepiej mi poszło na farmakologii. Jako jedyna w grupie znałam łacinę – klasyczną ale i tak się liczyło w oczach doktora – farmakologa, nie miałam problemu z pisaniem i przetłumaczeniem łacińskich nazw ,a na dodatek jeszcze wiedziałam kim była i czym się zajmowała Lukrecja Borgia. Tą wiedzą historyczną niewątpliwie zaimponowałam wykładowcy, którego hobby była historia medycyny.
Paradoksalnie: moje dwie największe zmory z liceum: chemia i biologia oszczędziły mi mnóstwa nauki i pisania notatek. To co na większości przedmiotów moje koleżanki i koledzy byli zmuszeni notować , a potem wkuwać na kolokwia i zaliczenia ja już wiedziałam. Moje trzy koleżanki z miasta również , miałyśmy przecież te same profesorki . One były z klas ogólnych , ale biologii i chemii uczyły tylko po dwie profesorki więc i w klasach ogólnych. Po raz pierwszy doceniłam solidne podstawy wiedzy ogólnej wyniesione z liceum. Pisanie notatek niestety nikogo z nas nie ominęło. Pierwszy miesiąc bolały nas nadgarstki , a po zamknięciu oczu widzieliśmy rządki zapisanych liter .To wszystko ze zmęczenia. Podobno istniały podręczniki do nauki fizjologii przeznaczone dla przyszłych pielęgniarek , z których i my przyszłe higienistki szkolne mogłybyśmy korzystać , ale w całym naszym roczniku miało je tylko kilka osób. Zabrakło nawet w bibliotece , która i tak wypożyczyła je w pierwszej kolejności adeptkom pielęgniarstwa i położnictwa. W naszej grupie były zaledwie dwie sztuki. Nie było więc innego wyjścia jak pisanie.
O tym ,żeby kupić podręcznik w księgarniach można było tylko pomarzyć , nie było nawet w medycznej.
Nikt nie mówił ,że będzie łatwo i bezproblemowo. Problemem była też godzina rozpoczęcia zajęć . Z dworca głównego do naszej szkoły było zaledwie 12 minut drogi. Zajęcia zaczynały się aż 4 razy w tygodniu o 7.10 , w pozostałe dni o 8.00. O ile doktor fizjolog i opiekunka praktyk tolerowali nasze 2-3minutowe spóźnienia , o tyle nasza wymagająca medyczna sława doktor B już nie i to absolutnie. Jeśli ktoś wszedł do sali kiedy już zdążył zamknąć drzwi , natychmiast zostawał wyproszony i musiał na kolejną lekcję czekać do przerwy. Nie ważne ,że było to czasem kilkanaście sekund. Na szczęście na mnie i pozostałe dojeżdżające z Słupcy , Gniezna i mojego miasta dziewczyny wypadały te wczesne z nim zajęcia tylko raz w tygodniu więc przynajmniej nie było za wiele notatek do uzupełniania. Maniakalnie też przestrzegał czasu prowadzenia zajęć . Kiedy my słuchacze studium już próbowaliśmy się pakować lub choćby zamykać zeszyty z notatkami wtrącał spoglądając na zegarek , „to nie koniec drodzy państwo jeszcze 25 sekund”. Tak poza tym odnosił się do nas zawsze z szacunkiem , nawet jeśli nie był z czegoś zadowolony , albo coś nie poszło. Pamiętam kiedyś nie szło mi na zaliczeniu . Grzecznie zapytał co się stało,że tak kiepsko mi idzie, przecież on wie,że ja jestem zawsze dobrze przygotowana. Odpowiedziałam ,że kiepsko się czuję , przemarzłam w pociągu i coś tam. Wysłał mnie do bufetu na herbatę i zapowiedział ,że zapyta mnie na najbliższych zajęciach . Następnego dnia oczywiście zapytał i choć tym razem odpowiadałam już jak zwykle , zaliczył mi miesiąc na czwórkę. Tak miał , trzymał się zasad bezwzględnie, ale młodzież lubił i to się czuło. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz