środa, 1 sierpnia 2012

W dobrą stronę


Chwilowo na nasze najbliższe plany składa się wybór dalszej nauki . Dla Ka jest oczywiste,że zdaje na politechnikę , żeby studiować swoją ukochaną dziedzinę wiedzy czyli elektronikę. Ja wciąż jeszcze żyję marzeniem o studiach historycznych , pracy w muzeum lub na uczelni i pisaniu. Mama Ka wspierała go w jego planach , moi rodzice dzień po dniu , godzina po godzinie wybijali mi to z głowy. Koronny argument to nie dasz sobie rady , wylecisz ze studiów, przyniesiesz nam wstyd i od niedawna nowość : „przecież nie możesz sama mieszkać w Poznaniu” . A niby dlaczego nie – skoro inni mogą ? Zadałam to pytanie , ale jak nie trudno się domyślić rozsądnej odpowiedzi nie otrzymałam tylko „ bo jak to wygląda żeby ś sama mieszkała , a akademika nie dostaniesz, bo za dużo zarabiamy „ Pewnie był i ciąg dalszy w rodzaju „ a skąd wiadomo,że nie dostanę „ jednak nie jest to istotne.. Rozumiem jeszcze podejście matki , edukację skończyła na wieczorowym liceum bez matury , ale ojciec chociaż z powodu choroby nie podjął studiów ,skończył jednak szkołę średnią techniczną , pozostał do końca życia otwarty na wiedzę , zgłębiał wszelkie tematy do jakich tylko znalazł dostęp, sam , bez pomocy lektora nauczył się języka hiszpańskiego , dużo czytał...
Jego postawy nie potrafiłam i nie potrafię sobie wytłumaczyć w żaden racjonalny sposób. Wtedy w ogóle nie wiedziałam co o tym myśleć i na czym właściwie stoję tym bardziej ,że po chwilowym spadku nadal miałam średnią 4 i to tylko z powodu biologii, chemi i matematyki. Nawet fizykę ambitnie wyciągnęłam na 4. Nie bez pomocy Ka , ale w końcu nawet do mnie humanistki docierają prawa fizyczne.
Ka pod względem wsparcia ze strony mamy był w porównaniu ze mną w sytuacji komfortowej. Podtrzymywał mnie w moich planach , ale mimo to powoli traciłam wiarę w swoje możliwości i zaczęłam chwiać się w postanowieniach. Nie żebym straciła zapał do nauki czy przestało mnie to interesować. Po prostu dłużej nie dałam rady .

Moje uczucia do Ka rosły z dnia na dzień. Jego do mnie również. Wyczuwałam to , z każdym dniem nabierałam pewności ,że tak jest , a jednak ani on ani ja nie umieliśmy, albo nie śmieliśmy tego nazwać , a tym bardziej powiedzieć sobie głośno, że się kochamy. Szukaliśmy swojej bliskości, ale mówić o tym jakoś nam się nie udawało . Ka, kiedyś nieco później powie mi, że odezwał się do mnie i ośmielił się ze mną umówić tylko dlatego ,że wydałam mu się jeszcze bardziej nieśmiała niż on sam. Nie zauważam nigdy , żeby Ka był nieśmiały , ale kto wie ? Może istotnie on tak
się czuł?
Już po jego studniówce zdarzyło nam się kilka sytuacji , kiedy zauważyłam ,że Ka chce mi coś powiedzieć , jednak w ostatniej chwili rezygnuje .
Ja kocham Ka już od kilku miesięcy i cierpię , bo przecież zgodnie z obowiązującym wtedy nie pisanym prawem to chłopak powinien zrobić pierwszy krok.
Ostatnie 100 dni przed maturą Ka minęło bardzo szybko jak to bywa zazwyczaj przed ważnymi wydarzeniami. Pisemne zdał bez większych problemów. W dniu egzaminu reszta uczniów miała wolne. Tak było w naszym liceum zawsze. Obie z moją przyjaciółką R czekałyśmy rano przed i drugi raz później, po egzaminach przed budynkiem szkoły na naszych mężczyzn. Kilkoro innych podobnie. Licealnych par w naszych rocznikach było więcej. Niektóre koleżanki trochę nam tego zazdrościły.
Rocznik sześćdziesiąty ma fantazję i polot . Na pierwszy egzamin klasa mat-fiz przyjechała z fasonem, żółtą jak jajo syreną kolegi P. Zmieściła się w niej równo połowa klasy czyli 14 osób.
W dwa tygodnie później Ka bronił pracy z fizyki i zajęć praktyczno – technicznych razem. Wykonał jakieś super urządzenie elektroniczne za pomocą którego można było słuchać muzyki , gasić zdalnie światło , używać jako budzika i nie pamiętam co jeszcze. Funkcji miało co najmniej kilka.

I przyszedł dzień kiedy wszystko pojaśniało i nabrało nowego wymiaru. Wyznaliśmy sobie miłość , popierając wyznanie gorącym pocałunkiem , w biały dzień , na środku chodnika, na oczach sąsiadów i przechodniów. Nie wiele nas obchodziło co sobie myślą . Była to zresztą jedna z nielicznych ,naszych publicznych demonstracji uczuć .
Następnego dnia rano , zanim jeszcze wyszłam do szkoły Ka przyniósł mi duży bukiet ogródkowych kwiatów. Wolałam nie pytać skąd je wziął – wiedziałam ,że działki przecież nie uprawia. Mój raplutaż puchnie od nagromadzonych emocji i niezliczonych napisów "Ka", a moje „ coś mi mówi „ w końcu przemówiło i podszeptywało , że to trwałe i mocne uczucie a ja myślałam sobie ,że dla takiej świadomości jestem w stanie zrobić wszystko . Chyba po raz pierwszy w moim niespełna 19-letnim życiu opanował mnie spokój . Małymi kroczkami nadchodziły dobre dni , wielkimi wakacje .  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz