wtorek, 21 sierpnia 2012

Nowe szło już całkiem wielkimi krokami


Zbliżała się zima 1979/80 , jedna z najcięższych jakie przeżywało dotąd moje pokolenie . Nie ze względu na temperatury albo ilości śniegu - warunki atmosferyczne większego wrażenia na ludziach w tamtym czasie nie robiły ale kryzys stał się faktem , choć propaganda pezetpeerowska wciąż z uporem maniaka twierdziła ,że jest inaczej i wciąż , uparcie wmawiała nam ,że to przejściowe trudności w myśl gebelsowskiej zasady,że 100 razy powtórzone kłamstwo staje się prawdą . Teraz już zaczęło brakować wszystkiego od mebli po pastę do zębów . Za niemal każdym artykułem ustawiały się kolejki. Może tylko z wyjątkiem chleba. Tego w naszym mieście nie brakowało, choć świeży bywał tylko wczesnym rankiem w soboty . Zwykle był „z nocy” albo z poprzedniego dnia , często z zakalcem.
Ciężko się ludziom żyło w tych dniach , ciężko zdobywało podstawowe dobra konsumpcyjne. O luksusach nikt już nie myślał. Moi rodzice radzili sobie całkiem dobrze . Nie mogę powiedzieć ,żeby kiedyś czegoś nam zabrakło. Owszem zdarzało się ,że do chleba przez tydzień – dwa była tylko kiełbasa zwyczajna albo biały ser a na obiad gotowało się jakieś zupy, bo mięso pochodzące z jakiegoś wiekowego zwierzęcia nie nadawało się na żadną potrawę inną od zupy ale głodni nie chodziliśmy . Nie staliśmy też co dzień w żadnych kolejkach . Zakłady rodziców , w których pracowali zorganizowały sobie handel wymienny z innymi , często szefowie - dobrze ustawieni w partyjnych układach - załatwili też dostawy do swoich zakładowych sklepików , gdzie pracownicy mogli zrobić jakieś zakupy, jak herbata, kawa czy papier toaletowy a zdarzały się też czasem i wyroby czekoladopodobne. Gorzej było z artykułami przemysłowymi , typu żyletki, mydło, szampon, rajstopy czy powszechnie wtedy jeszcze noszone stilonowe pończochy, wata itp.. Na to trzeba było „polować” . Albo miałam szczęście , albo z zaopatrzeniem było w naszej okolicy lepiej niż gdzie indziej , bo jakoś zwykle udawało mi się coś trafić nie wystając w kolejkach po kilka godzin. Szaleństwo kupowania na zapas ogarnęło też moją matkę. Znosiła do domu różne dziwne rzeczy w rodzaju wazonów, stilonowych fartuchów, chustek jakich używało się w zakładach przemysłowych jako odzież roboczą , jakieś kawałki chodników i wykładzin . Leżało to po wszystkich szafach i schowkach zbierając kurz. Skąd to brała ? Nie mam pojęcia. Zwykle twierdziła,że dostała , albo szef załatwił... W tej stercie śmieci zdarzało jej się przynieść i coś przydatnego jak np. resztki tkanin z produkcji ze „Zjednoczonych „ zakładów , z którymi się wymieniali , czasem jakiś nie zły ciuch z odrzutów z produkcji , którą w całości wysyłano do innych krajów Układu Warszawskiego , a bywało ,ze i na Zachód. Nasza krawcowa nadal szyła więc i pod tym względem miałam się dobrze, aczkolwiek nieco szarawo , bo tkaniny pochodziły głównie z resztek od garniturów i mundurów. Preferowałam od zawsze ciemną paletę barw więc mi ta szarawość na co dzień nie przeszkadzała.
W domu nic się u mnie nie zmieniło, przynajmniej jeśli chodzi o atmosferę
Zakazałam sobie przeszkadzać pod hasłem ,że uczę się do matury.
Jasne ,że ten zakaz nie obowiązywał Ka .Co sobie o tym myśleli
rodzice nie wnikałam. Matka zresztą przyjeżdżała codziennie po 21 i zaraz zasypiała, najczęściej pod wpływem alkoholu. Ojciec zaczął wchodzić w fazę obojętnienia , na to co się dzieje, a przynajmniej tak twierdził ; „mam to głęboko gdzieś , głę-bo - ko, tam gdzie plecy tracą swoją szlachetną nazwę „ zwykł był mawiać . Nie do końca mu wierzyłam , zwłaszcza, że i moje „coś mi mówi” podszeptywało mi co innego , ale przyjmowałam to do wiadomości.
Znalazł sobie zajęcia , którymi się pasjonował i zaczął im poświęcać dużo czasu. Zajął się się renowacją starej broni, którą od lat zbieraliśmy i szlifowaniem hiszpańskiego. Od czasu do czasu wdawał się w dyskusję
z Ka o elektronice.
Z zawodu był elektrykiem , elektroniki nauczył się sam. Zaczął akceptować Ka.
I sądzę ,że nie mały na to wpływ miał fakt, że mój chłopak brał udział w olimpiadzie wiedzy technicznej o czym kiedyś ojcu wspomniałam.
Ze mną kłócił się nieco mniej .Dlaczego , dowiem się już po jego śmierci , z listów znalezionych w jego papierach. Siostra Ka dalej coś do mnie miała i
kiedy tylko trafiła jej się okazja wbijała różne drobne   „ szpilki” , ale tolerowała . Spotykaliśmy się na prywatkach i zabawie sylwestrowej , którą urządzili wspólnie z Ka. Ja nic do niej nie miałam, trudno ją było polubić , ale przynajmniej miałam dobre chęci , choć teraz mam wątpliwości czy potrafiłam je wówczas okazać . Do wylewnych osób przecież nie należałam .
Raz po raz zdarzało nam się mieć dla siebie jedno lub drugie mieszkanie . Sytuacje bywały zabawne. Któregoś mroźnego , zimowego wieczoru jestesmy sami w pokoju Ka. Wiadomo co się dzieje, chata wolna ,nastrojowa muzyka, mocno przyćmione światło jak nie skorzystać z takiej okazji ? Pieścimy się i całujemy, i... niespodzianka . Zgrzyt klucza w zamku. W kilka sekund wciągam rajstopy, spódnicę i golf, Ka spodnie i sweter, przyciskam przycisk ściemniacza , a Ka resztę ciuchów upycha pod narzutą. Na szczęście w zamku od środka został klucz i uniemożliwił otwarcie drzwi z zewnątrz. Ka poszedł otworzyć. Mama Ka zwróciła mu tylko uwagę, że nie powinien zostawiać klucza w zamku , siostra robi to samo tylko w znacznie mniej delikatnej formie sugerując co my tu mogliśmy robić. W sumie nie myliła się … Później wspólna kolacja
i nie ma okazji żeby się z powrotem ubrać jak należy. Ostatecznie przed wyjściem , bieliznę upchnęłam w torebce , Ka swoją wrzucił do kanapy. Marzniemy w drodze do mojego domu, ale kto by się tym przejmował.
Miłość ogrzewa i jak Red Bull : dodaje skrzydeł.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz