Kiedy
już ostatecznie zrezygnowałam ze studiów , postanowiłam nie
zdawać egzaminu z historii tylko napisać pracę. Sytuacja dla mnie
wymarzona , bo pisanie zawsze wychodziło mi zdecydowanie lepiej .
Wybrałam trudny i rozległy temat polskiej polityki morskiej od X do
XVIII wieku. Profesor historii dał nam , piszącym pracę wolny
wybór co do tematu. Mieliśmy sami wybrać , opracować i obronić.
Przeczytanie jedna po drugiej 6 publikacji naukowych i 3 opracowań
popularno -naukowych oraz zapisanie 107 stron papieru kancelaryjnego
zajęło mi dwa tygodnie ferii zimowych . Przepisanie pracy na czysto
trzy kolejne popołudnia . Profesor historii – wspomniany przeze
mnie Jachu , który przejął teraz naszą klasę poprawił mi jedna
literę - któreś zdanie zaczęłam z małej.
Po
czym z komentarzem jestem pod wrażeniem- zaakceptował . W
maju obrona , ale to już będzie formalność.
Nie
pamiętam jak przebiegły Święta i Nowy Rok . Babcia spędzała
zimę u braci ojca . Wymieniłyśmy się więc tylko kartkami ,
listami i drobnymi upominkami. Mniej więcej na początku roku po raz
pierwszy ogłoszono w kraju sławetny 21 stopień zasilania. Znaczyło
to , ze co kilka dni , w określonych godzinach będą wyłączać
prąd . Ludziom pozostało zaopatrzyć się zapas baterii do latarek
i świec. Towarem pożądanym stały się więc także świece i
baterie. Wyłączano . Nie jedna rodzina powiększyła się dzięki
temu , bo coś wieczorami robić trzeba było . Koniec końców 21
stopień zasilania dobrze wpłynął jedynie na politykę
demograficzną Kraju. Przyrost naturalny rósł.
A
tymczasem … „Jako ,że na 100 dni przed wiktoryją lubo tez
klęską całkowitą brać żakowska bawić się zwykła , przeto
wierzeje naszego przesławnego liceonu przed wami otwieramy i na
jadło , a igry wszelkie radzi prosim” .
Mniej
– więcej tej stylizowanej na staropolską treści zaproszenia
otrzymał każdy żak rocznik 1961. Ale zanim brać żakowska bawić
się zacznie musi się do tego dobrze przygotować. Zgodnie z
tradycją naszej szkoły na czas studniówki sale lekcyjne dostawały
nowy wystrój. Nie było to łatwe zadanie, bo dekoracja musiała
coś obrazować . Klasy rywalizowały ze sobą , która zrobi to
ciekawiej i lepiej , ogłaszano też konkurs na najlepszą
dekorację, za który nagrodą były torty. Ktoś rzucił hasło pod
kątem profilu , reszta podchwyciła i po dwóch dniach ciężkiej
harówki , z pomocą kilku ojców nasza klasa zmieniła się w
chatę z –„Wesela” Wyspiańskiego., z prawdziwą słomianą
strzechą, chochołami i lalkami postaci z –„Wesela”, które
jakimś cudem udało się nam wypożyczyć z teatru. Lalki miały
naturalną wielkość człowieka . Wylosowaliśmy też dekorowanie
pracowni chemicznej , w której zazwyczaj bawiło się grono
profesorskie i rodzice. Pracownię chemiczną przerobiliśmy w
dziedziniec średniowiecznego zamku , a zapach chemikaliów udało
nam się zabić żywymi świerkami , których 6 sztuk dostarczył nam
ojciec D., pracujący w nadleśnictwie. Wszyscy: i nauczyciele i
uczniowie byli zdania ,że nasza –„Chata z Wesela ” wygra
konkurs. Była jeszcze chata rybacka , którą klasa biol -chem
nazwała „Rybakówką” , galeria obrazów , jakaś plaża
,siedziba jaskiniowców i nie pamiętam już co więcej .Jako klasie
w 90% żeńskiej, wolno nam zaprosić kogo chcemy , ale za aprobatą
wychowawcy . Oczywiście zaprosiłam Ka . Jako były uczeń szkoły
został zaakceptowany bez żadnych pytań wychowawcy , co w kilku
innych przypadkach miało miejsce .
Dziewczyny
jak to dziewczyny – prawie od początku roku szkolnego zawzięcie
dyskutowały o kreacjach , bo jakże mogło być inaczej. Rodzaj
żeński nigdy nie był inny - za czasów siermiężnego ustroju
socjalistycznego również Kryzys i braki w zaopatrzeniu ale jak tu
nie ubrać się na studniówkę ? Kombinowałyśmy materiały ,
wymyślałyśmy kroje i ozdoby. Moje przyjaciółki i ja – choć z
umiarem również. Pomysłów nam nie brakowało , choć obowiązujące
w szkole zasady ograniczały nam polot i wyobraźnie do granatowo lub
czarno- białych kolorów i dwóch długości spódnic . Maxi i
midi. Mini odpadało. E. wymyśliła sobie klasyczną , bluzkę
koszulową i prostą spódnicę z rozcięciem do pół uda – bardzo
wtedy modne fasony , R. styl pensjonarski , spódnicę 5cm nad
kostkę i wiązaną pod szyją bluzkę , D. styl rodem z opery
Carmen , a ja poszerzaną do dołu , długa do ziemi
spódnicę i bluzkę z bufkami , stójką i naszytym w poprzek
obojczyka angielskim haftem w stylu z czasów zatonięcia Titanica.
Moja krawcowa wywiązała się z zadania wprost rewelacyjnie
.Wyglądałam w tym stroju prawie jak moja własna babcia , w czasach
kiedy pracowała w majątku jako panna do towarzystwa dziedziczki.
Brakowało mi tylko stylowego koczka na głowie , bo włosy obcięłam
na krótko tuż przed 18-tymi urodzinami. Ka kreacją się nie
pochwaliłam Na mój widok nie krył podziwu. Kiedy wchodziliśmy na
salę mój mężczyzna ubrany w strój wieczorowy natychmiast
ściągnął na siebie uwagę i zazdrosne spojrzenia większości
moich koleżanek. Chyba dopiero teraz dostrzegły, że nie jest taki
nieatrakcyjny jak myślały. Puchłam w oczach z zadowolenia.
Konkurs
na dekorację wygrała klasa biol-chem ,ze swoją chatą rybacką.
Daleko im do naszej z Wesela ale wtedy nawet szkołą
średnią rządziły układy . Do ich klasy chodziła córka
komendantki policji , osoby najważniejszej w mieście zaraz po
naczelniku gminy i I sekretarzu . My zajęliśmy II miejsce i
dostaliśmy specjalne wyróżnienie za pracownię chemiczną , choć
pracownia zawsze była poza konkursami . Jak nam powiedziano , bo po
raz pierwszy w historii szkoły w zabawie nie przeszkadzał zapach
środków chemicznych.
Po
północy zabawa przeniosła się z auli do klas. Na auli nadal grał
zespól z jednostki wojskowej , w klasach magnetofony z muzyką
bliższą naszemu pokoleniu. Nie pamiętam już jak to się odbyło
logistycznie , ale w czasach braków w zaopatrzeniu i braku szkolnej
kuchni stoły uginały się od jedzenia . Przygotowanie wystawnego
przyjęcia dla pond dwóch setek ludzi to nawet dziś nie takie
proste zadanie .
Z
magnetofonu „Miełodia 'taśm Stilonu – Gorzów i tonsilowskich
kolumn płynęły spokojne ballady rockowe ,pary tańczyły
przytulone do siebie albo
znikały
w co ciemniejszych zakamarkach dekoracji. My także wybraliśmy sobie
zaciszny kąt za chochołem, ale tylko po to ,żeby się na chwilę
przytulić , potrzymać za ręce, porozmawiać przez moment w
spokoju. Swoim zwyczajem nie obnosiliśmy się z naszą miłością
. Teraz wiem ,ze to miało swój sens i swoją moc , ale wtedy trochę
mi tego uzewnętrznienia brakowało , zwłaszcza, że większość
tak właśnie się zachowywała . Ludzie się kochali więc świat
musiał to zobaczyć na własne oczy. Trudno stwierdzić co było
tego przyczyną , być może ludzie w tej szaro – burej
codzienności w ten sposób próbowali nadać życiu trochę barw?
Bawiliśmy
się cudownie , przekonani jak wszyscy młodzi ludzie u progu
dorosłości , że świat rzucimy do swoich stóp i zdobędziemy
szczyty . Ta radosna wiara udzieliła się i mnie , choć moje „coś
mi mówi „ szeptało mi coś o złotym środku .
Obecność
ojca tym razem mi nie przeszkadzała . I tak zresztą siedział w
pracowni chemicznej razem z profesorami i resztą komitetu
rodzicielskiego . Kiedy chodziłam do szkoły były komitety
rodzicielskie . Rady szkół wymyślono dopiero po transformacji
ustrojowej. Przypuszczam ,że na podobnej zasadzie jak zmiana
nazewnictwa ulic ; wszystko co pochodziło z historycznego ustroju
miało zniknąć i zostać zapomniane.
Zabawa
, jak wszystkie szkolne bale zakończyła się o 6 rano wspólnym
pójściem na Mszę św. do Fary . Przysypialiśmy siedząc w
ostatnich ławkach zamiast słuchać Słowa Bożego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz