Moja
teoretycznie beztroska dotąd , szkolna młodość dobiegała końca
. Po maturze miało być już zupełnie inaczej. Tak przynajmniej
sobie to wyobrażałam . Marzyło mi się , zupełnie irracjonalnie
,że w końcu rodzice przestaną mnie traktować jak głupiutkie
niczego nierozumiejące dziecko i może jakoś się z nimi dogadam …
Naiwne marzenie , powinnam była to wiedzieć.
Na
razie nic się nie zmieniło. Rodziców trzymała przy sobie już
tylko wzajemna złość . Mnie , jak zwykle : wewnętrzny przymus i
poczucie obowiązku. Gdyby nie świadomość,że muszę skończyć
szkołę uciekłabym stamtąd już dawno. Jakimś cudem i siłą
ducha wytrwałam .Nie złamały mnie ani niepowodzenia ,ani brak
akceptacji rówieśników , ani wszelkie poniżenia jakie znosiłam
przez lata w domu. To nie znaczy ,że nie zostawiły we mnie trwałych
śladów i ran na duszy , ale w żadnym razie nie złamały.
Czekałam końca roku szkolnego , egzaminów i nauki zawodu. Chciałam
się jak najszybciej usamodzielnić , odejść , mieć w końcu
spokój, żyć po swojemu. Święta naiwności ! Żyć po swojemu w
tamtych czasach ! Bez mieszkania, ani nawet szansy na nie ( trzeba
pamiętać, że na sprzedaż ani na wynajem nikt nie budował , jeśli
miało się to szczęście i coś znalazło , to był to najwyżej
pokój , albo jakiś domek gospodarczy przy domku jednorodzinnym
zwykle wilgotny i o niskim standardzie ) przy pogarszającym się
stanie zaopatrzenia i braku podstawowych dóbr. Marzenie szalone
i nie do zrealizowania , ale dawało zapał i chęć do działania.
Jedyne zmartwienie jakie wtedy nas nie dotyczyło, to możliwość
znalezienia pracy – bezrobocie nie istniało z założenia . Było
nie zgodne z doktryną . Pracować mieli wszyscy – przedstawiano
nam to jako jedną ze zdobyczy systemu socjalistycznego równą
opiece socjalnej Państwa .
O
tym jaką wielką fikcją się okaże i jak bardzo wypaczy w umysłach
obywateli wartość pracy jako takiej , jak zdemoralizuje
społeczeństwo dowiadujemy się wciąż jeszcze , choć minęły
już 23 lata transformacji ustrojowej .
Sprawy
szkolne biegły zwyczajnie. Nadal byłam uczennica czwórkową , poza
tym zachwianiem w klasie III większych kłopotów z nauką nie
miałam. Dalej snułam się gdzieś na obrzeżach klasowej
społeczności , choć z czasem trochę mi się w tym względzie
poprawiło. Miałam kilka przyjaciółek , z którymi trzymałam się
bliżej niż z innymi. Trudno powiedzieć dlaczego . No i trochę się
przydawałam. Umiałam dobrze pisać wypracowania , a nasz profesor
polonista był wymagający , a przy tym obeznany dobrze z wszelką
literaturą naukową i opracowaniami . Ściągnąć coś z książki
albo nawet przerobić jakieś opracowanie tak,żeby się nie
zorientował i uznał to za samodzielną pracę ucznia mało komu się
udawało. Ja nie tylko potrafiłam to zrobić , ale też tak
przerobić i podyktować koleżankom swoją pracę ,że i w takim
przypadku się nie połapał. Mój rekord to , cztery w jednym ,
licząc z moją , na której się wzorując stworzyłam i
podyktowałam wypracowania , w czasie przerw aż trzem koleżankom
naraz . Teraz już bym czegoś takiego nie potrafiła.
Tak
poza tym większość lekcji to były powtórki materiałów. Program
klas czwartych nie był zbyt ciekawy - głównie miał przygotować
do egzaminów maturalnych .
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz