poniedziałek, 20 sierpnia 2012

Nowe szło już całkiem wielkimi krokami.


Moja teoretycznie beztroska dotąd , szkolna młodość dobiegała końca . Po maturze miało być już zupełnie inaczej. Tak przynajmniej sobie to wyobrażałam . Marzyło mi się , zupełnie irracjonalnie ,że w końcu rodzice przestaną mnie traktować jak głupiutkie niczego nierozumiejące dziecko i może jakoś się z nimi dogadam … Naiwne marzenie , powinnam była to wiedzieć.
Na razie nic się nie zmieniło. Rodziców trzymała przy sobie już tylko wzajemna złość . Mnie , jak zwykle : wewnętrzny przymus i poczucie obowiązku. Gdyby nie świadomość,że muszę skończyć szkołę uciekłabym stamtąd już dawno. Jakimś cudem i siłą ducha wytrwałam .Nie złamały mnie ani niepowodzenia ,ani brak akceptacji rówieśników , ani wszelkie poniżenia jakie znosiłam przez lata w domu. To nie znaczy ,że nie zostawiły we mnie trwałych śladów i ran na duszy , ale w żadnym razie nie złamały. Czekałam końca roku szkolnego , egzaminów i nauki zawodu. Chciałam się jak najszybciej usamodzielnić , odejść , mieć w końcu spokój, żyć po swojemu. Święta naiwności ! Żyć po swojemu w tamtych czasach ! Bez mieszkania, ani nawet szansy na nie ( trzeba pamiętać, że na sprzedaż ani na wynajem nikt nie budował , jeśli miało się to szczęście i coś znalazło , to był to najwyżej pokój , albo jakiś domek gospodarczy przy domku jednorodzinnym zwykle wilgotny i o niskim standardzie ) przy pogarszającym się stanie zaopatrzenia i braku podstawowych dóbr. Marzenie szalone i nie do zrealizowania , ale dawało zapał i chęć do działania. Jedyne zmartwienie jakie wtedy nas nie dotyczyło, to możliwość znalezienia pracy – bezrobocie nie istniało z założenia . Było nie zgodne z doktryną . Pracować mieli wszyscy – przedstawiano nam to jako jedną ze zdobyczy systemu socjalistycznego równą opiece socjalnej Państwa .
O tym jaką wielką fikcją się okaże i jak bardzo wypaczy w umysłach obywateli wartość pracy jako takiej , jak zdemoralizuje społeczeństwo dowiadujemy się wciąż jeszcze , choć minęły już 23 lata transformacji ustrojowej .
Sprawy szkolne biegły zwyczajnie. Nadal byłam uczennica czwórkową , poza tym zachwianiem w klasie III większych kłopotów z nauką nie miałam. Dalej snułam się gdzieś na obrzeżach klasowej społeczności , choć z czasem trochę mi się w tym względzie poprawiło. Miałam kilka przyjaciółek , z którymi trzymałam się bliżej niż z innymi. Trudno powiedzieć dlaczego . No i trochę się przydawałam. Umiałam dobrze pisać wypracowania , a nasz profesor polonista był wymagający , a przy tym obeznany dobrze z wszelką literaturą naukową i opracowaniami . Ściągnąć coś z książki albo nawet przerobić jakieś opracowanie tak,żeby się nie zorientował i uznał to za samodzielną pracę ucznia mało komu się udawało. Ja nie tylko potrafiłam to zrobić , ale też tak przerobić i podyktować koleżankom swoją pracę ,że i w takim przypadku się nie połapał. Mój rekord to , cztery w jednym , licząc z moją , na której się wzorując stworzyłam i podyktowałam wypracowania , w czasie przerw aż trzem koleżankom naraz . Teraz już bym czegoś takiego nie potrafiła.
Tak poza tym większość lekcji to były powtórki materiałów. Program klas czwartych nie był zbyt ciekawy - głównie miał przygotować do egzaminów maturalnych . 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz