piątek, 3 sierpnia 2012

"Żyło się tak jak we śnie..."


Egzaminy maturalne dobiegały końca, rok szkolny dla nie maturzystów również. Mam do poprawienia ostatnie dwa przedmioty : biologię na 3 i rosyjski na 5. To już nie wiele i wcale nie przeraża . Materiał opanowałam szybko i zaliczyłam .Nawet biologię, która do tej pory była prawdziwą dla mnie zmorą. Na szczęście to już ostatni rok tego przedmiotu na moim profilu. Po wakacjach zastąpi go higiena z anatomią a fizykę , coś co mnie fascynuje: astronomia. Kwitły , bzy , jaśminy i dzikie róże . „Żyło się tak jak we śnie „ jeśli posłużyć się słowami piosenki.
W upalne piątkowe popołudnie pojechaliśmy kilkanaście kilometrów za miasto , do lasu w pobliże plantacji dzikich róż. Zakole rzeczki , zaciszna polana , kwitnący dziki bez , szum lasu nad nami. Ka po raz pierwszy zdejmuje ze mnie całe ubranie . W pełnym słońcu , w środku dnia , nie wstydzę się , już raczej mnie to podnieca. Po chwili robię z nim to samo. Jest piękny , jak tylko piękny może być mężczyzna ; szczupły , proporcjonalnie zbudowany , z wyraźnie zarysowanymi mięśniami , podniecającym futerkiem na piersi i ... męskością . Ekscytujące doświadczenie ... Z emocji tracę oddech. Pieścimy się długo i powoli. Jednak na razie tylko na tym poprzestajemy .
W drodze powrotnej złapała nas burza i ulewny deszcz. Woda lała się z włosów , ubrań , butów , rowerów. W domu powitały mnie wyzwiska matki. Bez słowa włączyłam gramofon i nastawiłam na cały regulator koncert fortepianowy Griega. Ojciec wyszedł , matka znikła w łazience a za chwilę usłyszałam pralkę Franię. Ja cieszyłam się nowym przeżyciem mając przed oczami zalaną słońcem polankę ...
Niedziela deszczowa. Ojcu dokuczały bóle reumatyczne, matce zły humor. Wrzeszczała od obiadu to na mnie , to na ojca. Nie pamiętałam o co jej chodziło , pamiętałam ,że płakałam . Około 15.00 przyszedł Ka . Nie chcę ,żeby widywał mnie taką , z zapuchniętymi oczami , ale w tej chwili nic nie mogłam już na to poradzić. Nie pyta o nic , nie komentuje, przytula tylko i czeka. Dopiero kiedy się uspokoiłam zaprosił na bal maturalny. Zgodnie z tradycją licealna klasy , które zdały już egzaminy i odebrały świadectwa urządzały bal maturalny . W tamtych czasach było to ważne wydarzenie w życiu każdego maturzysty. Pierwszy prawdziwy dorosły bal, na który można było założyć szpilki , zrobić makijaż włożyć wieczorową suknię a potem wypić alkohol.
Bałam się zapytać o pozwolenie, bo wiadomo – nigdy o nic nie prosiłam – o pozwolenia na coś tam też raczej nie. W końcu jednak się zdecydowałam . Matka łaskawie udzieliła mi pozwolenia słowami,” idź , masz się przecież w co ubrać”. No fakt ,ciuchy miałam . Miałam ich tyle,że wysypywały się z szafy. ..
Panowała moda na sukienki w stylu westernowym: opadające z ramion bufki i falbany, kokardy , szerokie, wirujące spódnice itd. Moja bardziej przypominała XIX - wieczne krynoliny niż sukienki z westernów. Bal odbywał się w najbliższą sobotę w najlepszej restauracji w mieście „Parkowej” - obecnie przerobionej na "Biedronkę ". Do sukienki założyłam czerwone sandałki , a na szyję czerwoną , jedwabną różę doszytą do czerwonej aksamitki. Suknia była uszyta tak ,że materiał cieniował . Góra w formie dopasowanego , czarnego gorseciku z bufkami , spódnica od koloru czarnego stopniowo przechodziła w czerwony , żółty , potem znów w czerwony i czarny. Doszyta była do gorseciku , tak że składała się z drobniutkich zakładek. Byłam wtedy szczupła, mogłam nosić takie fasony bez przeszkód. Kreacja zrobiła wrażenie, profesorki poprosiły mnie do siebie i oglądały. Strasznie głupio się czułam . Nie lubiłam takich " publicznych występów". Do tańca przygrywał zespół , który prowadził i jednocześnie grał w nim na kilku instrumentach nasz profesor od wychowania . muzycznego . Na bal wybrał standardy światowe z lat 60 i 70 , w swojej, własnej aranżacji. Zaczął na saksofonie od "Bielszy odcień bieli " Procol Harrum . Piękny ,nastrojowy utwór tańczyli wszyscy. My tym razem , bardzo , bardzo blisko siebie. Granatowy garnitur i muszka zmieniły mojego Ka nie do poznania. Miałam przy sobie młodego , atrakcyjnego mężczyznę , który przyciągał wzrok kobiet , już nie dziewczyn ze szkoły ale kobiet – zdany egzamin dojrzałości do tego miana przecież klasyfikował. . Czułam się dumna i podekscytowana , że to ja tańczę w jego ramionach.
Moja przyjaciółka R przyszła na bal w towarzystwie P oczywiście (odkąd się poznali byli nierozłączni), ubrana w białą suknię w myśl zasady ,że prawdziwie wieczorowa jest tylko suknia czarna lub biała, ozdobioną delikatnie wstawkami w granatowe groszki. Złośliwe języki znów ją skrytykowały i posądziły o jakieś złe zamiary i narzucanie się P. Moim zdaniem zazdrość je zżerała . Osobiście tego nie usłyszałam , a jedynie z „drugiej ręki”. Z tymi złośliwościami miała podobno coś wspólnego V – klasowa kujonka , której rodzice przyjaźnili się z rodzicami P a ona miała co do niego swoje plany ; uważała też ,że R jej chłopaka odbiła a to poważna sprawa . Ile w tym prawdy ? Nie wiem .
Na balu była tez siostra Ka. Od kilku miesięcy chodziła z chłopakiem z klasy biologiczno.-chemicznej ( obecnie jej byłym już mężem) . Nie podchodzili do nas , ledwie się przywitaliśmy szkolnym „cześć” . Jakoś wiało wtedy między nami chłodem .
Bal skończył się bladym świtem. Wracaliśmy pustymi ulicami, nad którymi właśnie wstawało słonce.
Kilka godzin później dowiedziałam się od ojca, że matka chodziła do restauracji zaglądać przez okna czy jestem i co robię. Na wszelki wypadek od razu włączyłam gramfon . Tym razem koncerty skrzypcowe Bramhsa . Do wieczora miałam spokój. Ojciec wyszedł, matka zamknęła się w łazience żeby samorealizować się w praniu .Mój sposób na zapewnienie sobie kilku godzin spokoju skutkował. Grieg, Bramhs i Bethowen działali niezawodnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz