poniedziałek, 4 czerwca 2012

Jeszcze raz o wakacjach u babci


Koniec końców klasę pierwszą zakończyłam ze średnią ocen cztery , co było bardzo dobrym wynikiem w naszej szkole , a w klasach profilowanych szczególnie. I z pustką wokół siebie. Nie miałam bliższych znajomych ; moje trzy przyjaciółki nawiązały nowe przyjaźnie i im poświęcały więcej uwagi niż mnie. Znów byłam tylko milczącym obserwatorem . Jeszcze w trakcie roku zrezygnowali z dalszej nauki , obok kilku innych osób O i P z naszej starej paczki z podstawówki. Nie sprostali zadaniom . Pozostał mi tylko kolega W , z którym nadal się przyjaźniłam. W wakacje wymienialiśmy nawet listy. O czym już nie pamiętam . Kilka lat temu odnalazła je jego matka ,o czym poinformowała mnie gdy kiedyś przypadkiem spotkałyśmy się na ulicy ;nie chciała mi oddać , powiedziała tylko ,że ładnie pisałam i że listy przekaże W . Ok. nie upierałam się , choć kontakt z W urwał nam się bardzo dawno temu , krótko po tych pierwszych licealnych wakacjach .
Na wakacje wyjechałam do babci - jak zwykle .Na wiosnę tego roku do babcinego domu wprowadziła się kotka. Pokochałyśmy ją obie z babcią od razu . Z listów od babci wiedziałam ,że się zadomowiła i została więc doczekać się nie mogłam kiedy ją znów zobaczę , bo zawsze bardzo lubiłam koty. O moim kocie muszę napisać , bo to było zwierzątko wyjątkowe .
Pani Kubusiowa jak każdy szanujący się kot lubiła chadzać własnymi drogami. Babcię wybrała sobie sama. Po prostu pewnego dnia zjawiła się nie wiadomo skąd w trakcie obiadu. W wiosenne południe wkroczyła do kuchni , stanęła obok stołu i wyciągnęła pyszczek i łapkę jak gdyby chciała się przywitać i poprosić o coś do jedzenia . Babcia pogłaskała ją , poczęstowała jakimiś smakowitymi kąskami , a Pani Kubusiowa odwdzięczyła sie cichutkim mruczeniem i przytuleniem
wąsatego pyszczka do babcinych kolan. Od tego dnia zjawiała się tak codziennie przy każdym posiłku, po czym znikała na długie godziny. Po prostu kiedy siadano do stołu otwierała sobie łapką drzwi i wkraczała do kuchni . Kiedy były zamknięte na zamek wskakiwała od zewnątrz na okno i delikatnie trącała łapką szybę ,żeby zwrócić na siebie uwagę. Zamieszkała w babcinej kuchni na kilka lat, w kąciku pomiędzy piecem kuchennym a skrzynką na drewno. Od początku przypuszczałyśmy ,ze musiała być jakąś kocią księżniczką , bo zachowywała się jak prawdziwa księżniczka. Nigdy głośno nie miauczała ,nie biegała , nie śpieszyła się , nie skakała, nawet kiedy mogła dostać coś wyjątkowo pysznego do zjedzenia. Zwykle kroczyła wolno i dystyngowanie unosząc wysoko pyszczek i prężąc w górę puszysty ogon. Czasami siadywała na schodach i starannie czyściła swoje futerko. A miała o co dbać.
Jej futerko miało wyjątkowy, szarobłękitny kolor ,w tylko odrobinę ciemniejsze prążki i miękkość aksamitu . Przyjemnie było ją głaskać i przytulać. Kiedy zdarzyło jej się siedzieć w domu, wybierała sobie miejsce na oknie pomiędzy doniczkami pelargonii i geranium . Przysiadała tam tyłem do okna , i obserwowała co się dzieje w kuchni. Imię „Pani Kubusiowa „ nadałam jej , krótko po tym jak z nami zamieszkała , kiedy przyuważyłam ,że wybrała sobie męża . Jej wybrankiem został kocur sąsiadki o imieniu Kuba. Było to ogromne , upasione , biało – rude kocisko o pysku rozbójnika z którego sterczały mu na boki wielkie sztywne wąsiska. Już samym wyglądem wzbudzał respekt wśród okolicznych dachowców. Taki kot – dresiarz , postrach wszystkich podwórek. Na sumieniu miał pewnie niejedno kocie przestępstwo , bo co parę dni widywałyśmy go , a to z naderwanym uchem , a to z jakąś raną na boku , a to z wyrwanym kawałkiem futra itp. Kuba nie pozwalał żadnemu dachowcowi wchodzić na swój teren . Siadywał zwykle na dachu chlewika i obserwował, a kiedy ktoś naruszył jego terytorium zeskakiwał z dachu i bezlitośnie gonił intruza aż do drogi i nie raz poczęstował go pazurami. Na wołanie właścicielki „ kici, kici, Kuba, jedzenie !” zeskakiwał z dachu , w biegu dopadał do miski i pożerał jedzenie w wielkim pośpiechu. Tego draba śliczna , dystyngowana Pani Kubusiowa wybrała sobie za męża. Gdyby nosiła pantofle , to Kuba byłby typowym pantoflarzem. Jej oczywiście nie dotyczył zakaz wchodzenia na jego teren . Mogła się dowolnie po nim przechadzać , płoszyć jego wróble a nawet podjadać z jego miski. Nie zniżała się też do łapania myszy . Co rano Kuba przynosił jej w zębach zdobycz i składał przed samym pyszczkiem. Kubusiowa ocierała się o jego rozrośnięty kark , po czym zabierała się do jedzenia , a Kuba z zawadiacką miną ruszał upolować coś dla siebie.
Czasami przechadzali się razem: Kuba przodem , Pani Kubusiowa za nim. Jego czasami roznosiła energia i próbował biegać , ona jednak nieodmiennie kroczyła wolno i dystyngowanie. Przywoływała go do porządku cichym miauczeniem . Na jej miauknięcie Kuba wracał z powrotem i posłusznie szedł przed nią o jedną długość kota. Któregoś roku ,na wiosnę Pani Kubusiowa znikła i nie pokazała się przez kilka tygodni. Kubę widywałyśmy jak zawsze na dachu. Tkwił tam zawzięcie całymi dniami , a jej nie było. Nie przychodziła na wołanie i nie zjawiała się na posiłki. Już myślałyśmy ,że nas opuściła, albo coś się z nią stało. Aż któregoś dnia wróciła. Tak jak pierwszego dnia wkroczyła wolno do kuchni i wyciągnęła pyszczek i łapkę. Znów była z nami .Znikła jednak zaraz po zjedzeniu , ale na następny posiłek znów przyszła. A za kilka dni zrobiła nam niespodziankę: razem ze swoim Kubą przynieśli nam pod drzwi troje maluchów: dwa szare i jednego biało – rudego podobnego do Kuby jak dwie krople wody . Pani Kubusiowa została mamą. Kuba przysiadł na schodach i pilnował żeby małym nie stała się krzywda ,gotów każdej chwili rzucić się z pazurami w ich obronie a Pani Kubusiowa pyszczkiem popychała swoje małe w moją i babci stronę , jakby chciała powiedzieć „to są moje dzieci , pozwalam wam się z nimi przywitać, prawda ,że są urocze?” Pani Kubusiowa i jej mąż puchli z dumy w czasie tej prezentacji i jeszcze wyżej niz zwykle unosili puszyste ogony. Potem zanieśli dzieci z powrotem na strych chlewika, gdzie zamieszkały na następnych kilka miesięcy. Kiedy trochę podrosły , zaczęły wychodzić na dach . Dwa przykładnie siadywały na dachu obok dużego Kuby , czasami tylko wędrując w zdłóż krawędzi dachu , trzeci nieustannie gdzieś myszkował i zwiedzał całą okolicę , czasami zaglądał nawet do naszej kuchni.
Wiosną 1980 roku babcia dostała wylew i po kilku dniach zmarła. Kubusiowa siedziała skulona i smutna w kąciku w kuchni , a potem znikła równie niepostrzeżenie jak się pojawiła .Nikt na nią nie zwracał uwagi i nikt nie wie co się z nią stało. Po prostu odeszła.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz