Jeśli
chodzi o wyniki w nauce to rok 1977/78 okaże się dla mnie
najlepszy. Uczę się przedmiotów humanistycznych , na ścisłych
skupiam się tylko o tyle , żeby nie mięć dwój względnie wtedy,
gdy mnie jakiś konkretny temat zainteresuje . Uchodzi mi to jak
każdemu, kto ma i zgłębia jakieś swoje pasje. Domowy horror
trwa. Pod tym względem nic się nie zmienia. Długie godziny spędzam
w niby swoim pokoju słuchając
Okudżawy
i Wysockiego ( dotąd lubię te ballady). Bywa ,że wychodzę z
pokoju tylko do szkoły , na posiłki i do toalety.To trwa całe
miesiące. Rzadko ktoś mnie odwiedza, a ja sama nie zapraszam ,żeby
nikt nie byl świadkiem tego co się u nas dzieje. Umawiać się na
randki nie mam z kim. Tęsknię do towarzystwa rówieśników , brak
mi bliskiej osoby , a zarazem coraz bardziej się od wszystkich
odsuwam. W szkole zawzięcie dyskutuję na tematy intelektualne i
łapię każda okazję wyrwania się z domu , obojętnie czy jest to
szkolna , wycieczka, wyjazd do opery , seans filmowy itp. .I na tym w
zasadzie kończą się wszelkie pozytywy w moim życiu. Mniej -
więcej rok wcześniej zaczyna mi się dawać we znaki mój
temperament , że tak to określę , a mówiąc trywialnie, potrzebny
mi chłop. Wcześnie , ale tak mnie urządziła natura. Nikt nie mówi
mi jak przebiega proces dojrzewania , czym może się objawiać i co
z sobą niesie . W wieku 12 lat sięgam wprawdzie po ściśle
medyczną książkę ale czegoś jednak w niej brak. Może i dobrze
, bo nikt nie zakoduje mi negatywnych opinii i żadnych w związku z
tym oporów nigdy nie mam , ale za to dowiaduję się znacznie więcej
niż osoba w wieku 12-13 lat na ten temat wiedzieć powinna. Nic
dziwnego więc ,że i w tym temacie szybko uczę się radzić sobie
sama.
Ten
okres swojej młodości wspominam jak najgorzej .
Gdyby
nie korespondencja z babcią , jeszcze dziś osobą w moim życiu
najważniejszą , nie wiem jak udało by mi się przetrwać i nie
zrobić jakiegoś głupstwa. Czuję się bardzo samotnie . Nie
potrafię nawiązać z nikim kontaktu. Niewielu zresztą go ze mną
szuka. Najbliższy kolega-sąsiad , jak pisałam wybrał seminarium ,
gdzie spędził 1,5 roku po czym na długie lata słuch po nim
zaginął. Moje życie codzienne dalej toczyło się pomiędzy nauką,
czytaniem książek , pisaniem i wyszywaniem , za szczelnie
zamkniętymi drzwiami niby mojego pokoju . Wszystko to razem nie
ułatwiało mi życia. Moje dotychczasowe kontakty męsko -damskie
kończą się na kilku spotkaniach z chłopakiem z technikum
elektronicznego , poznanym na jakiejś zabawie , na którą jako
szkoła zdecydowanie żeńska bywaliśmy zapraszani. Nic
szczególnego; pokręciliśmy się kilka razy po mieście i parku,
pogadaliśmy , raz wybraliśmy do kina i było – minęło. Randkę
w kinie popsuła mi matka, bo oczywiście musiała przyjść
sprawdzić czy jestem i co robię. Wyciągnęła mnie z seansu, pod
hasłem ,że zapomniała kluczy od domu. Dałam jej te klucze , ale
co się wstydu najadłam , to moje i nikt mi nie zdejmie. I było mi
przykro. Podejrzewam ,że wszyscy tam siedzący mieli ze mnie nie
zły ubaw.
Zabawa
andrzejkowa zapowiadała mi się z góry fatalnie . Ojciec był w
komitecie rodzicielskim , uczestniczył w organizacji i był też
obecny na zabawie. Szanse na dobry ubaw zerowe. Nastawiłam się na
siedzenie pod ścianą ( po raz kolejny) .Nie byłam typem dziewczyny
, do której faceci ustawiają się w kolejce i jeszcze ta kontrola
nade mną...
Jako
ludzie „światowi” urządziliśmy z okazji Andrzejek dyskotekę,
bo przecież to znacznie ciekawsze niż zwyczajna andrzejkowa zabawa.
Za aprobatą wychowawcy do klasy wniesiono iluminofonię czyli
podłączane pod źródło muzyki migające kolorowe żarówki.
Do
klasy , bo wtedy wszelkie imprezy taneczne urządzało się w klasach
. Przestawiało się stoły i krzesła, zawieszało trochę dekoracji
z krepy i baloników i tancbuda była gotowa w kilkanaście minut.
Wielkich wymagań nie miewaliśmy. Wystarczyła nam muzyka i jakieś
pomieszczenie .
Tym
razem muzykę mamy ze szpulowego magnetofonu "mełodia"
produkcji ZSRR , mojego zresztą i taśm Stilonu Gorzów
przyniesionych przez kolegów. Zaprosiliśmy chłopaków z III
mat-fiz, bo naszych czterech z pewnością nie sprostało by zadaniu
- najlepszej gdy chodzi o naukę i osiągnięcia, klasy w szkole, z
bardzo wysoką średnią ocen i stawianej innym za wzór.
Wtedy nie bardzo
orientowałam się w sytuacji , jako osobę snującą się gdzieś
pomiędzy – nie wtajemniczono mnie w szczegóły . Jakąś
pantoflową pocztą rozeszło się, że ktoś się komuś podoba ,
ktoś , kogoś chciałby poznać i stąd taki a nie inny wybór
partnerów do tańca. Żyłam tak sobie w błogiej nieświadomości
do niedawna , a konkretnie do „pikniku u Sienkiewicza „ który
miał miejsce kilka lat temu z okazji jubileuszu szkoły . Dopiero
wtedy dowiedziałam się od moich przyjaciółek ,że to było
ukartowane . Jedno musiałam sprostować , nie chodziło między
innymi o mnie tylko o E , aż takiej pozycji w klasie to ja nie
miałam ,żeby ktoś brał pod uwagę moje sympatie. Wtedy nie
rozmawiałam zresztą z koleżankami o tym kto mi się podoba lub
nie.
Moje przewidywania
nie sprawdzają się . Część zabawy faktycznie siedziałam pod
ścianą , zatańczyłam może 2-3 wspólne kawałki , aż po jakimś
czasie koleżanki szukają mnie bo ktoś chce ze mną pogadać. I
to jest on , Ka , obecny mój mąż. Stał przede mną facet mało
atrakcyjny i zamiast prosić do tańca pytał , kto to zrobił -
pokazując iluminofonię. Odpowiedziałam ,że ojciec i jego brat.
Hmm... Nie chodzi o mnie ,tylko o urządzenie, ale dobre i to ,
przynajmniej coś się dzieje. Przez resztę dyskoteki rozmawialiśmy
o elektronice , z której ja niewiele rozumiem do dziś , a on jest
wielkim pasjonatem. O tym ,że rozmawiam z przyszłym mężem nawet
przez myśl mi nie przeszło. Wyglądał nieciekawie : elastyczny
golf, zrobiona na drutach kamizelka , przydługawe włosy, nie
całkiem dokładnie ogolony i szpanerski wąs... Ubierali się w ten
sposób wszyscy , ale do niego taki wygląd zdecydowanie nie pasował
i odbierał mu wszelki urok. Zatańczyliśmy z 2-3 kawałki ( nawet
na zdjęciach jesteśmy uwiecznieni ), odsunięci od siebie tak
daleko jak tylko się da., z czego potem, po zabawie wyśmiewała się
połowa klasy , a ja znosiłam ze stoickim spokojem ( cóż niezłą
szkołę w tym względzie z domu wyniosłam , nawet nie zmieniłam
wyrazu twarzy słuchając tych prześmiewek , ale w środku płynęły
łzy – prawie znienawidziłam za to moją klasę) . Potem znowu
rozmawialiśmy o elektronice. Nie szkodzi , słuchać umiałam od
zawsze , a przynajmniej nie mogłam powiedzieć ,że się nudzę ,
albo narzekać na brak zainteresowania. Oczywiście zaraz mi się w
mózgu czerwone lampki zapalać zaczęły, jak tylko pomyślałam, że
ojciec powie o tym matce , a ona urządzi mi awanturę , po czym
ojciec dołączy do niej jak tylko ośmielę się pisnąć słowo, na
swoją obronę , co też i miało miejsce jeszcze tego samego
wieczoru po moim powrocie.
Na
tej zabawie poznała się też inna para ( i głównie o nią tu
chodziło) . Jedna z trzech moich przyjaciółek R i P ,kolega z
klasy Ka. Tylko o ile w ich przypadku była to miłość od
pierwszego wejrzenia , o tyle w naszym wszystko wskazywało na to,
że znajomość zakończyła się tak szybko jak zaczęła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz