wtorek, 5 czerwca 2012

Jeszcze raz o wakacjach u babci


Tamte wakacje pomiędzy pierwsza a drugą klasą LO jak każdy pobyt u Babci minęły mi bardzo szybko. Mniej – więcej kilka miesięcy wcześniej powstało czasopismo „Razem” przeznaczone dla młodzieży. Drukowano w nim w odcinkach „Sztukę Kochania „ Michaliny Wisłockiej. Co tydzień we wtorek wsiadałam na rower kuzyna – legendarne Wigry 2 i jechałam do Szubina kupić kolejny numer . W „Razem” drukowali dużo ciekawych rzeczy, nie tylko „Sztukę Kochania” , warto więc było je kupić i bez fragmentów pióra pani Wisłockiej , ale to był zasadniczy powód ,dla którego pod każdym kioskiem w Kraju ustawiały się kolejki. Bo tak w ogóle to w epoce PRL-u o seksie się nie mówiło , poza uświadamianiem dzieci , a sex jako taki uchodził za problem domowy , nie warty szerszej uwagi. Babcia oczywiście czytała każdy numer „od deski do deski „ nie omijając sportu i polityki . Informacje sportowe ja sobie zwykle darowałam. Nigdy mnie to nie interesowało i tak mi zostało. Babcia przeciwnie; była na tyle otwartą i ciekawą świata osobą ,ze chłonęła każda wiedzę bez względu na jej dziedzinę . Nie zapomnę komentarza, kiedy po raz pierwszy przeczytała fragment „Sztuki Kochania” : „no tak, wreszcie ktoś pomyślał i coś mądrego o tych kobitach i chłopach napisał, no bo skąd te kobity miały coś o tym wiedzieć . Chłop to co innego , ale kobitom nikt nigdy o tych sprawach nie mówił „ . I po krótkim namyśle dodała: wspierając się gwarą poznańską , którą świetnie się umiała posłużyć „chłop to powiniyn kobitę
przed ślubem rozebrać , obejrzeć czy ładno , a dopiyro potem się z nią żenić. Kto to widzioł kota w miechu (worku) sobie brać.” Dosłownie mnie zatkało , a po chwili , kiedy zajarzyłam co właściwie babcia powiedziała, roześmiałam się i pytam: babciu a kobita chłopa ? A babcia na to : a no pewnie ,że tak ;musi być po równo”. Noooo , to mi babcia dała do myślenia. Niedługo potem , odwiedziłam rodzinkę w Żninie . Zostałam na trzy dni. Dłużej nie chciałam , bo wizyta wypadła niespodziewanie i nie byłam na nią przygotowana. Po powrocie do Pińska opowiadałam babci jak było, jakie nowinki i tak dalej. Był przy tym młodszy brat ojca, bo też właśnie przyjechał , i w pewnym momencie babcia zapytała w czym ja właściwie spałam i chodziłam ubrana , bo nic ze sobą nie zabrałam . No to opowiadam ,że ciocia dała mi koszulę nocną , taka powiewną i przejrzystą , w sam raz na noc poślubną . Tu się wujek wtrącił i mówi: w noc poślubną to się śpi bez koszuli . A babcia do niego , a ty co , będzie tu głupoty opowiadał , po czym dodała zwracając się do mnie :
” pamiętaj sobie, ze marny taki mąż co piżamę tylko do prania zdejmuje”. Tego typu dialogów między babcią a mną było więcej . Jakoś tak wypadały naturalnie i swobodnie . Często wtrącał się w te nasze gaduchy wujek i wtedy dopiero bywało wesoło. Z wujkiem – młodszym bratem w ogóle było ciekawie. Nie wiadomo dlaczego naszym ulubionym zajęciem było oblewanie się nawzajem wodą . Zwykle zaczynało się od jakiegoś nieszkodliwego przekomarzania . Najpierw było niewinne chlapnięcie wprost z wiaderka w kuchni. Oczywiście należało się zrewanżować , więc kolejne chlapnięcie i ucieczka na podwórko. Daleko zwykle nie uciekłam , bo wujek wytrenowany na ćwiczeniach w wojsku szybko mnie doganiał i wylewał na mnie zależnie od tego co akurat się znalazło w zasięgu ręki garnek albo wiaderko. Przyczajałam się gdzieś i lałam wodę na niego . Jaki był przy tym pisk i wrzaski na całe podwórko i okolicę nie muszę nawet wspominać. Zdarzało się ,ze wujek mnie dogonił i zaciągnął pod hydrant , rewanżowałam się z ogrodowego węża lub konewki. Nikt przy tym nie patrzył na co leje się woda. Kiedy przegięliśmy , wkraczała babcia . „ Ażeby was okrólowało ! Stare barany a się zachowują jak gzuby z podstawówki!” Dosyć tego !” - pokrzykiwała. I to było najcięższe przekleństwo jakiego kiedykolwiek używała babcia . W ferworze lania wody nie słuchaliśmy, a jeśli przypadkiem któreś usłyszało , to padało pytanie „ A jak to jest jak okróluje ?” I tu babcia dawała za wygraną , wiedziała , że i tak nie przestaniemy dopóki , któreś nie będzie mokre od czubka głowy po czubki butów. Zwykle to ja wychodziłam na tych wodnych kampaniach gorzej, znaczy bardziej ociekałam wodą niż wujek. Tak poza tym to często się przekomarzaliśmy , ale też wspólnie pracowaliśmy w domu i ogrodzie babci, chodziliśmy zbierać grzyby , jagody i maliny , wiosną spacerowaliśmy po parku i zrywaliśmy za mostem fiołki. Czasem dołączał do kompanii mój ojciec i wujek Bronisław – najstarszy z braci. Wszyscy trzej zwracali się do siebie per „Maciek” . Nigdy nie dowiedziałam się dlaczego , choć pytałam o to wiele razy. Tak im pasowało i już.
Tego roku babcia po raz pierwszy zaczęła mówić o śmierci i o tym jak się do niej przygotowuje. Wtedy nie chciałam przyjąć tego do wiadomości . Wydawało mi się ,że babcia będzie zawsze , ale miała już 79 lat i doskonale wiedziała ,że koniec nadchodzi. I ja powinnam to wiedzieć i rozumieć . Przyznam się ,że gdzieś tam głęboko pod skórą czułam i rozumiałam , jednak moje „coś mi mówi” podszeptywało mi ,że to jeszcze nie teraz . Od tamtego czasu jednak zdarzało mi się myśleć o tym jak to będzie, gdy babcia już odejdzie .  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz