Tamte wakacje pomiędzy pierwsza a
drugą klasą LO jak każdy pobyt u Babci minęły mi bardzo szybko.
Mniej – więcej kilka miesięcy wcześniej powstało czasopismo
„Razem” przeznaczone dla młodzieży. Drukowano w nim w odcinkach
„Sztukę Kochania „ Michaliny Wisłockiej. Co tydzień we wtorek
wsiadałam na rower kuzyna – legendarne Wigry 2 i jechałam do
Szubina kupić kolejny numer . W „Razem” drukowali dużo
ciekawych rzeczy, nie tylko „Sztukę Kochania” , warto więc było
je kupić i bez fragmentów pióra pani Wisłockiej , ale to był
zasadniczy powód ,dla którego pod każdym kioskiem w Kraju
ustawiały się kolejki. Bo tak w ogóle to w epoce PRL-u o seksie
się nie mówiło , poza uświadamianiem dzieci , a sex jako taki
uchodził za problem domowy , nie warty szerszej uwagi. Babcia
oczywiście czytała każdy numer „od deski do deski „ nie
omijając sportu i polityki . Informacje sportowe ja sobie zwykle
darowałam. Nigdy mnie to nie interesowało i tak mi zostało. Babcia
przeciwnie; była na tyle otwartą i ciekawą świata osobą ,ze
chłonęła każda wiedzę bez względu na jej dziedzinę . Nie
zapomnę komentarza, kiedy po raz pierwszy przeczytała fragment
„Sztuki Kochania” : „no tak, wreszcie ktoś pomyślał i coś
mądrego o tych kobitach i chłopach napisał, no bo skąd te kobity
miały coś o tym wiedzieć . Chłop to co innego , ale kobitom nikt
nigdy o tych sprawach nie mówił „ . I po krótkim namyśle
dodała: wspierając się gwarą poznańską , którą świetnie się
umiała posłużyć „chłop to powiniyn kobitę
przed ślubem rozebrać , obejrzeć czy
ładno , a dopiyro potem się z nią żenić. Kto to widzioł kota w
miechu (worku) sobie brać.” Dosłownie mnie zatkało , a po chwili
, kiedy zajarzyłam co właściwie babcia powiedziała, roześmiałam
się i pytam: babciu a kobita chłopa ? A babcia na to : a no pewnie
,że tak ;musi być po równo”. Noooo , to mi babcia dała do
myślenia. Niedługo potem , odwiedziłam rodzinkę w Żninie .
Zostałam na trzy dni. Dłużej nie chciałam , bo wizyta wypadła
niespodziewanie i nie byłam na nią przygotowana. Po powrocie do
Pińska opowiadałam babci jak było, jakie nowinki i tak dalej. Był
przy tym młodszy brat ojca, bo też właśnie przyjechał , i w
pewnym momencie babcia zapytała w czym ja właściwie spałam i
chodziłam ubrana , bo nic ze sobą nie zabrałam . No to opowiadam
,że ciocia dała mi koszulę nocną , taka powiewną i przejrzystą
, w sam raz na noc poślubną . Tu się wujek wtrącił i mówi: w
noc poślubną to się śpi bez koszuli . A babcia do niego , a ty co
, będzie tu głupoty opowiadał , po czym dodała zwracając się do
mnie :
” pamiętaj sobie, ze marny taki mąż
co piżamę tylko do prania zdejmuje”. Tego typu dialogów między
babcią a mną było więcej . Jakoś tak wypadały naturalnie i
swobodnie . Często wtrącał się w te nasze gaduchy wujek i wtedy
dopiero bywało wesoło. Z wujkiem – młodszym bratem w ogóle było
ciekawie. Nie wiadomo dlaczego naszym ulubionym zajęciem było
oblewanie się nawzajem wodą . Zwykle zaczynało się od jakiegoś
nieszkodliwego przekomarzania . Najpierw było niewinne chlapnięcie
wprost z wiaderka w kuchni. Oczywiście należało się zrewanżować
, więc kolejne chlapnięcie i ucieczka na podwórko. Daleko zwykle
nie uciekłam , bo wujek wytrenowany na ćwiczeniach w wojsku szybko
mnie doganiał i wylewał na mnie zależnie od tego co akurat się
znalazło w zasięgu ręki garnek albo wiaderko. Przyczajałam się
gdzieś i lałam wodę na niego . Jaki był przy tym pisk i wrzaski
na całe podwórko i okolicę nie muszę nawet wspominać. Zdarzało
się ,ze wujek mnie dogonił i zaciągnął pod hydrant ,
rewanżowałam się z ogrodowego węża lub konewki. Nikt przy tym
nie patrzył na co leje się woda. Kiedy przegięliśmy , wkraczała
babcia . „ Ażeby was okrólowało ! Stare barany a się zachowują
jak gzuby z podstawówki!” Dosyć tego !” - pokrzykiwała. I to
było najcięższe przekleństwo jakiego kiedykolwiek używała
babcia . W ferworze lania wody nie słuchaliśmy, a jeśli
przypadkiem któreś usłyszało , to padało pytanie „ A jak to
jest jak okróluje ?” I tu babcia dawała za wygraną , wiedziała
, że i tak nie przestaniemy dopóki , któreś nie będzie mokre od
czubka głowy po czubki butów. Zwykle to ja wychodziłam na tych
wodnych kampaniach gorzej, znaczy bardziej ociekałam wodą niż
wujek. Tak poza tym to często się przekomarzaliśmy , ale też
wspólnie pracowaliśmy w domu i ogrodzie babci, chodziliśmy zbierać
grzyby , jagody i maliny , wiosną spacerowaliśmy po parku i
zrywaliśmy za mostem fiołki. Czasem dołączał do kompanii mój
ojciec i wujek Bronisław – najstarszy z braci. Wszyscy trzej
zwracali się do siebie per „Maciek” . Nigdy nie dowiedziałam
się dlaczego , choć pytałam o to wiele razy. Tak im pasowało i
już.
Tego roku babcia po raz pierwszy
zaczęła mówić o śmierci i o tym jak się do niej przygotowuje.
Wtedy nie chciałam przyjąć tego do wiadomości . Wydawało mi się
,że babcia będzie zawsze , ale miała już 79 lat i doskonale
wiedziała ,że koniec nadchodzi. I ja powinnam to wiedzieć i
rozumieć . Przyznam się ,że gdzieś tam głęboko pod skórą
czułam i rozumiałam , jednak moje „coś mi mówi” podszeptywało
mi ,że to jeszcze nie teraz . Od tamtego czasu jednak zdarzało mi
się myśleć o tym jak to będzie, gdy babcia już odejdzie .
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz