Liceum , właściwie już od pierwszych
dni zmuszało nas do pracy nad własnym rozwojem. Może to sprawa
przyjętej metodyki nauczania, może kwestia ludzi , ich
zaangażowania i podejścia do wykonywanego zawodu i uczniów , dość
,że czuliśmy ,że coś musimy i że to coś da nam określone
korzyści . Taka reakcja łańcuchowa. Powiedziało się „a” to
trzeba „b”, potem „c” itd. No i mieliśmy mnóstwo energii i
zapału do pracy. Mniej też było pokus ,żeby sobie odpuszczać.
Puby i dyskoteki nie istniały , do wyboru mieliśmy kino, kawiarnię
„Szarotkę” lub cukiernie Szwarc , czasem jakieś zabawy szkolne
, książki i własne towarzystwo . Nie kusiła państwowa telewizja
z dwoma programami , nie wciągał internet , bo nikt jeszcze o czymś
takim nie śnił , prowincjonalne miasto nie oferowało młodzieży
zbyt wiele. Trzeba było uruchomić własną kreatywność jak się
teraz mówi i zajęcie sobie wymyślić , albo czas poświęcać na
naukę, tę szkolną i tę związaną ze swoimi zainteresowaniami. Ja
poświęcałam na to bardzo dużo czasu i nie dlatego,że musiałam
, bo nauka przychodziła mi łatwo ( no, z wyjątkiem matematyki i
chemii ) - jeśli coś wkuwałam intensywnie to biologię , a i to
głównie z powodu niechęci do mnie profesorki jak wspomniałam , i
jak dobrze bym tematu nie opanowała i tak miałam najwyżej 3 minus-
ale dlatego ,że interesowało mnie mnóstwo spraw. Na pierwszym
miejscu historia oczywiście . No i dopóki siedziałam nad książkami
miałam względny spokój . Rodzice nie przeszkadzali mi w nauce.
Wtedy na przełomie lat 76 i 77 właściwie cały mój czas
pochłaniały książki . Za zamkniętymi drzwiami niby mojego pokoju
spędzałam długie godziny. Czytałam , pisałam i uczyłam się na
przemian .Od biurka
wstawałam tylko żeby zmienić płytę
, a później kasetę skorzystać z toalety lub coś zjeść. Czasem
wychodziłam z domu pojeździć rowerem . Niestety nie mogłam już
jeździć w zimie na łyżwach. Ostatnie łyżwy sprzedałam
zniszczone do granic możliwości długoletnim użytkowaniem w klasie
ósmej , a że zima była bez śnieżna i bez mrozu nowych mi nie
kupili , a ja nie prosiłam , bo w ogóle nie prosiłam o nic
rodziców od kilku lat. Postanowiłam sobie kiedyś kupić sama.
Zimowe dni upływały mi więc jak wszystkie; z piórem lub książką
w ręku. Pisałam też sporo listów do babci i starym zwyczajem
jeśli tylko trafił mi się jakiś wolny dzień jechałam do Pińska.
W tamtych latach nie było ich zbyt wiele. Ludzie byli nauczeni
pracować przez 6 dni w tygodniu . My uczniowie również . Dniem
wolnym była niedziela , święta państwowe i kościelne , dla
dzieci i młodzieży
wakacje i ferie świąteczne, dorośli
korzystali z urlopów i tyle. Nikt niczego sobie nie przekładał ani
nie odrabiał ,żeby mieć wolne.
W domu nic się nie zmieniało , a
jeśli już to na gorsze . Awantury wybuchały czy był powód czy
nie. Matka wracała do domu o dziwacznych porach , często pod
wpływem alkoholu. Próbowała to tuszować płucząc usta jakimiś
płynami typu „Przemysławka” ( to niby miała być woda kolońska
) , nie wiele to jednak dawało. Ojciec był coraz bardziej
sfrustrowany , ale nadal był po jej stronie. Te frustrację zdarzało
mu się wyładowywać i na mnie. A ja , pozbawiona jakiegokolwiek
wsparcia ze strony rodziców i osamotniona zamykałam się w sobie
jeszcze bardziej. Dorastanie samo w sobie jest trudne dla młodych
ludzi , ale kiedy nie ma się w nikim oparcia to może się skończyć
źle. Nie dziwią mnie teraz zbuntowani młodzi ludzie , uciekający
z domu i sięgający po narkotyki. W moim przypadku źle się nie
skończyło . Miałam babcię , choć na odległość ale wiedziałam
,że jest po mojej stronie i kiedy było mi już bardzo źle
,myślałam o niej i o tym co będę robić kiedy do niej pojadę. A
tymczasem słuchałam muzyki i czytałam. Książki pozwalały odciąć
się od rzeczywistości. Dobre dla mojego rozwoju emocjonalnego to
nie było, bo żyłam fantazją , jakby oderwana od realiów ale
pomagało. Obowiązki domowe sama sobie narzuciłam . Gotowałam ,
zmywałam , sprzątałam . Nie zabierałam się tylko za pranie .
Odkąd odkryłam , że matka ucieka do łazienki zawsze kiedy włączam
pyty z muzyką poważną i w ten sposób mogę mieć chwilę spokoju
, z premedytacją omijałam z daleka pralkę. Matki inne domowe
czynności nie interesowały. Szykowała jedzenie , sprzątała , ale
robiła to zwykle w pospiechu i byle jak. Kiedy pojawiła się w
zakładzie pracy ojca możliwość wykupienia talonów na obiady ,
ojciec skorzystał i przez dłuższy czas stołowaliśmy się w
restauracji. Matka robiła obiady sama dla siebie. Małżeństwo
rodziców weszło w etap obojętności wobec drugiej osoby. Poza
momentami kiedy skakali sobie do oczu , matka żyła swoim życiem
, ojciec swoim. Mną interesowali się tylko od czasu do czasu. Jak
zawsze po każdej większej aferze matka kupowała mi jakiś ciuch –
miałam ich tyle,że nie mieściły się w szafie. Nosiłam zaledwie
kilka takich ,które trafiły w mój gust to znaczy gładkie
lub w kratę , w ciemnych kolorach ,
reszta leżała. Długie lata nie wkładałam na siebie niczego, co
miało kwiatki , wzorki , ciapki , koronki i inne falbanki. Nasza
krawcowa nadal szyła mi fajne rzeczy z resztek , ale teraz miałam
już większy wpływ na to jak mają wyglądać . A poza tym
wiedziała już co lubię i potrafiła tak przekręcić moją matkę
, że ta uważała, że taki czy inny fason to jej pomysł.