Babcia ,mimo swojego wieku była osobą
bardzo postępową i nowoczesną . Czasami mnie tym zaskakiwała.
Interesowała się wieloma sprawami, czytała książki , gazety i
czasopisma , nie bała się nowinek technicznych – jak choćby
zainstalowania gazu czy bojlera , o czym już pisałam. Rozumiała,ze
musi następować postęp, i że nie należy się temu sprzeciwiać ,
a wręcz odwrotnie; korzystać z dobrodziejstw rozwoju. Nie poddawała
się wiekowi i słabościom ciała . Zwykle mawiała, że starzeją
się i chorują ludzie, którzy nie mają nic do roboty , po czym
wymieniała całą ,długą listę zajęć , które ona ma w planach
na najbliższe dni tygodnia, miesiące, kolejny rok. I miała. Nie
wyszukiwała sobie roboty, ona ją po prostu miała. Zawsze . Dniem
wolnym od pracy była niedziela. Dzień święty należało święcić.
Czynności w niedziele sprowadzały się do włożenia odświętnego
stroju, przygotowania posiłków dla ludzi i póki jeszcze był
,domowego zwierzyńca , ewentualnie latem podlania ogrodu jeśli były
upały. Poza tym czas był przeznaczony na modlitwę lub wyjazd do
kościoła , czytanie i przechadzki lub posiedzenie na ogrodowej
ławeczce wśród kwiatów a także wypicia prawdziwej kawy do
upieczonego w sobotnie popołudnie ciasta . U babci dużo się
modliłam. Tak jakoś było, że wśród zajęć na modlitwę zawsze
czas znaleźć się musiał. Rano i wieczorem obowiązkowo należało
odmówić pacierze ,w ciągu dnia przystanąć przed figurą Matki
Boskiej lub przydrożnym Krzyżem , który mijało się przechodząc
,klęknąć na cokole figury i odmówić Apel Jasnogórski w sobotę
po zakończeniu prac porządkowych i ułożeniu kwiatów wokół
figury , pójść na Majowe czy Różaniec , w niedzielę wybrać się
do kościoła , a jeśli nie ( pod koniec życia , babcia już
zrezygnowała z pieszych wypraw do kościoła – 6 km w jedną
stronę to jednak było dla niej zbyt daleko, czasami zamawiała
wyjazd samochodem u jednego z sąsiadów) , to w południe odmówić
Anioł Pański i przeczytać jakąś litanię. W lecie zmawiałyśmy
się z koleżankami ze wsi i razem chodziłyśmy na niedzielną Mszę
do Szubina, potem zwykle do pobliskiej budki na lody , które były
fantastyczne. Co ciekawe nadal takie są – w tej samej budce ; a
przynajmniej były takie jeszcze 2 lata temu , kiedy zatrzymaliśmy
się tam w drodze na wakacje. Wówczas modlitwa bardzo dużo w moim
życiu znaczyła , choć nie mogę powiedzieć,że odczułam
kiedykolwiek jej działanie i moc, ale może nie była mi dana ta
łaska albo byłam zbyt małej wiary ,a może były w oczach Boga
tamte moje modlitwy błahe i nie warte Jego uwagi . Modlitwę mam
wpisaną w naturę . Nadal modlę się często, niemal nieustająco ,
choć nie często bywam teraz w kościele . Wymodliłam jednak pomoc
- i w to wierzę głęboko- dla mojej synowej , poprosiłam o
wsparcie Św. Faustynę i naszego Ojca Św i w niedługim czasie
stało się . Synowa dostała nową nerkę i nową szansę na życie.
Teraz więc modlę się do Św. Faustyny i Bł. Jana Pawła w
podzięce i w przekonaniu, że nie opuszczą mnie w potrzebie.
Kiedy jeszcze byłam całkiem mała
i mieszkałam u babci na stałe , wspierała ją siostra ,ciocia
Jadwiga. Jak wspomniałam zmarła jednak po długiej i ciężkiej
chorobie w 1973 roku . Ciocia była tak samo pracowita i wiecznie
zajęta jak babcia. Dbała o ogród , karmiła kury i kaczki,
pomagała w domowych pracach i opiece nade mną . Pamiętam ,
niejasno już i bardzo mgliście, że lubiła siadać oparta o piec w
pokoju i czytać. Czasami siedząc tak ,czytała coś na głos,
czasem podśpiewywały obie z babcią jakieś kościelne pieśni ,
babcia zajęta zwykle drutami i włóczką. Potem ciocia
zachorowała. Miała częściowo sparaliżowaną jedną stronę
ciała, ograniczone ruchy i trzęsącą się prawą rękę. Było jej
coraz trudniej się poruszać , mówić , jeść . Choroba
postępowała z roku na rok, ale ona dopóki mogła próbowała być
przydatna aż przyszedł moment kiedy nie mogła już zrobić nic o
własnych siłach , zdana całkowicie i do końca na pomoc babci.
Babcia odejście młodszej siostry
przyjęła bardzo spokojnie i chyba nawet trochę z ulgą , że nic
ją już nie boli , nie wymaga opieki i dla niej samej skończył się
trudny i wymagający ciężkiej pracy i poświecenia obowiązek. Tak
mi się wydaje, bo wówczas zaledwie o tym wspomniała . Długo nie
mogłam się ze śmiercią cioci pogodzić. Wiedziałam ,że umarła
– nikt w tamtych czasach nie próbował dzieciom tłumaczyć tego w
inny sposób , czy jakoś ich chronić przed tak trudnymi
doświadczeniami. Bardziej nawet bolał mnie fakt,że się z nią nie
pożegnałam , nie zabrano mnie na pogrzeb i dowiedziałam się o
wszystkim wiele dni po jej odejściu., niż sam fakt ,że umarła.
Rozumiałam to i wierzyłam ,że jest w niebie .Z ciocią byłam
zżyta równie mocno jak z babcią. .