Następnym naszym ,
większym nabytkiem były meble , a konkretnie zestaw młodzieżowy -
tzw. meblościanka. Meblościanki były hitem meblarskim PRL-u .
Robili je wszyscy producenci , prywatnej inicjatywy ze Swarzędza nie
wyłączając, aczkolwiek „Swarzędz” był dobrem luksusowym,
zazwyczaj wykonanym z drewna dębowego a nie płyty wiórowej lub
paździerzowej a jeśli już to oklejany fornirem i szlifowany na
wysoki połysk. Często wykorzystywano do produkcji forniru
naturalną strukturę sęków . Taki meblościan w sęki ze Swarzędza
to dopiero było coś ! Mogli sobie na nie pozwolić tylko najbogatsi
prywaciarze albo partyjni bonzowie. Dla reszty pań domu były
obiektem marzeń i pożądania. Mnie się nie podobały , ani
meblościanki jako takie , ani z sękami i na wysoki połysk tym
bardziej , nie mniej uważałam je za praktyczne. Miały niezliczoną
ilość mniejszych i większych szaf, schowków i szuflad , zwykle
mieścił się tam również barek i szafa do rzeczy a w niektórych
nawet biurko albo specjalne miejsce na płyty – w tamtym czasie
oczywiście winylowe , a to miało tę zaletę ,że dużo się w nich
mieściło . Meblościanki i ławy pojawiły się w połowie lat
70-tych i do końca dekady upowszechniły tak dalece,że mieszkania w
wielopoziomowych blokach były niemal identyczne : na ścianie
graniczącej z mieszkaniem sąsiada meblościanka, na przeciwnej
wersalka , pośrodku ława i dwa fotele. Na witrynkach meblościanki
kryształy Rzadko kiedy ktoś wykazywał się fantazją i urządzał
blokowe mieszkanie inaczej . Kolorystyka też niemal się nie różniła
: olcha , jesion , jasny orzech dąb – oczywiście nie autentyk ,
ale „jesiono” i „olcho” , czy też „orzecho”- podobne .
Mnie już wtedy marzyły się meble sosnowe – przed kryzysem czasem
można było takie spotkać w nielicznych prywatnych sklepach
meblowych , albo jeśli już miałabym postawić meblościankę to
czarną , matową - ku zgrozie rodziny w tym i mojego męża , który
w młodości , choć lubił rzeczy dobrej jakości i ładne , zmysłem
awangardy pochwalić się nie mógł i przemawiały do niego
wyłącznie wzory ogólnie przyjęte i powszechnie stosowane,
najlepiej takie jakie miał w domu rodzinnym; segment Kowalskiego na
wysoki połysk, a la perski dywan i wersalka w kolorach brązowych
lub bordowych na tle piaskowych ścian. Jednym słowem : nudny
standard, którego ja nigdy nie akceptowałam . Jeśli godziłam się
nań , to dlatego,że z powodu braków w zaopatrzeniu nie miałam
większego wyboru. Kupiliśmy więc meblościankę ,przeznaczoną do
pokoju młodzieżowego. Miała jedną , wielką zaletę : składała
się z pojedynczych elementów , a nie jak większość wtedy
występujących meblościanek , tylnej ściany wspólnej i
montowanych do niej segmentów. Jak to często wówczas bywało ,
nasz zakup nie był planowany. Zadecydowała o tym okazja.
Towaru w sklepach było
już nieco więcej , szczególne artykułów spożywczych ,
kosmetyków i środków czystości. Na inne nadal trzeba było –
„polować”. Łatwiej było kupić na książeczki MM . Któregoś
dnia wracając z mojej wiejskiej pracy w terenie przechodziłam koło
domu towarowego. Tak, tak , istniały wtedy jeszcze te relikty
realnego socjalizmu jakim były domy towarowe. W głębi wielkiego ,
pustego sklepu stały dwa komplety meblościanek i kilka wersalek.
Weszłam .Grzecznie zapytałam czy mogę kupić na kredyt dla młodych
małżeństw. Oczywiście tylko trzeba wpłacić 5% .Ba, wpłacić ,
ale skąd wziąć , jak w portfelu tyle co na mleko i chleb , a do
wypłaty jeszcze trzy dni? Za trzy dni już może tych mebli nie być.
Wpadłam na pomysł ,żeby pożyczyć od teściowej, poprosiłam
panią ekspedientkę ,żeby mi przez pół godziny nie sprzedała ,
zgodziła się bez żadnych fochów - co samo w sobie było cudem w
tamtym czasie , bo klient w sklepie był niczym więcej jak
utrapieniem sprzedawcy i zamiast do przychodni kontynuować dzień
pracy pobiegłam do banku gdzie pracowała teściowa . Pożyczyła
chętnie , zeszła tylko do kasy, żeby wyjąć z konta , bo też
czekała na wypłatę. Po półgodzinie mebelki były moje. Od razu
wynajęłam też taksówkę bagażową ( a jakże , były takie w
naszym mieście , bo już wtedy co obrotniejsi zaczynali brać sprawy
w swoje ręce , nim jeszcze hasło padło oficjalnie), która nam je
przywiezie około 17.30, jak Ka skończy pracę. Mebel był dość
drogi , ale porządny:, wprawdzie z płyty wiórowej ale w
prawdziwej okleinie drewnianej , co było pewnym luksusem w tamtych
czasach jak wspominałam . Zwykle okleiny były papierowe imitujące
fakturę drewna, ale też meble były tańsze. Te nasze składały
się z dwudrzwiowej szafy z nadstawką , dwóch regałów , po części
zamykanych, szerszych i jednego węższego. Jest tez biurko i część
z przegródkami na płyty winylowe. Nasze dzieci oczywiście musiały
zobaczyć jak meble przyjechały żukiem i jak je potem wyładowywano
i wnoszono na górę. Od tego dnia młodszy synek wszystkim
powtarzał, że jak będzie duży to kupi sobie żuka i będzie woził
szafy.. Przez kilka lat był to dla niego najwspanialszy zawód
świata. Po wstawieniu mebli do 14 metrowego pokoju miejsca jest
znacznie mniej , ale zniknęły wszystkie kartony i stery książek,
leżące dotąd na podłodze. Nie dało się ich ustawić w jednym
rzędzie pod ścianą. Rozstawiłam je więc w trzech różnych
miejscach, ale tak było i ładniej i wygodniej i na dodatek powstał
dodatkowy kącik , bo segment z biurkiem , który do tego użyłam
po części zasłonił wnękę . Tam swoje królestwo urządził
sobie Ka. Taki mały warsztat. Zmieściły się tam też jego fachowe
książki i czasopisma. Jeszcze nie wiemy,że za kilka lat w tej
niepozornej wnęce za szafą zacznie się nasza przygoda z biznesem .
A meblościanka , pomniejszona o szafę do rzeczy służy nam do
dzisiaj. Stoi w pracowni męża i jakoś upływu czasu specjalnie po
niej nie widać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz