Za pozostałą do
wykorzystania kwotę kredytu MM kupiliśmy czarno - biały telewizor.
Innych i tak nie była ( chyba ,że czasem pojawił się gdzieś
radziecki rubin, ale to była rzadkość , a poza tym zdarzało się
,że stawały w płomieniach więc jakoś szczególnie nam się do
kolorowego nie ckniło) , a ten kawalerski męża ciągle się
ostatnio psuł. Ka naprawiał go co parę dni, ale na niewiele się
to zdawało. Po tym zakupie zostały nam jakieś " grosze ",
które wydałam na komplet pościeli i jeszcze do tego dopłaciłam.
Nowy telewizor zajął miejsce po poprzednim , na skrzyni do butów.
W tamtej chwili wydawało się ,że mamy już wszystko i nie wiele
nam do szczęścia ( czytaj stabilizacji) brakuje. Zbliżało się
lato .
Okazało się ,że
zachowałam prawo do urlopu. Latem wyjechaliśmy więc ponownie do
naszych znajomych w Bieszczady. Ucieszyłam się , bo mimo wszystko
wolała pracę w szkołach z dziećmi, choć w warunkach trudnych niż
jako rejestratorka w przychodni, a tylko to mogłam robić jeśli
wypadło mi iść na zastępstwo do poradni innej niż dziecięca.
Pobyt w Bieszczadach upłynął w rozrywkowej atmosferze i
zdecydowanie za szybko. Świat odległy od naszego , inna mentalność
, inny styl życia .
Po wakacjach dzieci poszły
do przedszkola. Nie przyjęto ich do tego , gdzie złożyliśmy
dokumenty , tylko do innego , które właśnie powstało w dawnej
bursie naszego LO. Nawet dobrze się stało , bo było bliżej domu i
zaledwie i paręset metrów od miejsca skąd odjeżdżały autobusy ,
którymi dojeżdżałam do szkół. Starszy synek bez problemu
zaaklimatyzował się w przedszkolu, młodszy płakał , jak zresztą
większość dzieci. Nie chciał bez mamy choć tłumaczyłam mu,że
po pracy po niego przyjdę. Panie przedszkolanki , na początek
pozwoliły mu być z bratem i po kilku dniach mały tez się
przyzwyczaił, zwłaszcza, że smakowały mu przedszkolne obiadki , a
jeść to on bardzo lubił w przeciwieństwie do brata.
Na piątą rocznicę ślubu
matka dała nam komplet chińskich garnków. Niedawno pojawiły się
takie w sklepach.. Przy całej jej złości do nas , o rocznicach
ślubu pamięta i prezenty dostawaliśmy od niej co roku aż jeszcze
przez wiele lat.Garnki okazały się całkiem solidne i posłużyły
nam aż do połowy lat 90-tych . Ka kupił mi delikatny złoty
pierścionek z maleńkim jak łebek od szpilki szmaragdzikiem. Mam go
do dziś, choć ostatnio nie zakładam , bo przestał na mnie pasować
( cóż przybyło mi trochę kilogramów) . Mąż nie rozpieszczał
mnie wtedy prezentami, ale jeśli kupował to zawsze cenne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz