Nasza znajomość z panem P. zacieśniła
się już na tyle, że odważyłam się zaprosić oficjalnie "z
żoną i bez samochodu". Zaproszenie zostało przyjęte.
Spotkaliśmy się u nas w sobotnie popołudnie. Dzieci szalały , my
rozmawialiśmy i popijaliśmy wino. Z zapowiadanej godziny zrobiło
się pięć godzin. Za tydzień nam się zrewanżowali i od razu
proponują przejście na "ty". Przeszliśmy . Tematów do
rozmowy nam nie brakuje, okazało się ,że mamy wiele wspólnych
zainteresowań , a dzieci świetnie się ze sobą bawią. Wtedy
zabawy naszych dzieci polegały na bieganiu jak opętani i dzikim
wrzasku .Gadaniem kolegów z pracy Ka szybko przestał się
przejmować. Nigdy też nie wykorzystywał tej znajomości dla
własnych interesów. Po czasie wszyscy się przyzwyczaili i gadanie
ucichło. Święta minęły nam spokojnie we własnym gronie. Rodzinę
jedną i drugą poszliśmy tylko odwiedzić. Zaraz po nowym roku Ka
skończył wreszcie urządzenie do szklarni. Testy wypadły w końcu
poprawnie i zgodnie z założeniami i można je było użytkować.
Zleceniodawca dobrze za to zapłacił. Nawet więcej niż
przewidywaliśmy. Klient poczuł się usatysfakcjonowany, bo takich
urządzeń w tamtym czasie jeszcze w naszym kraju nie było .
Poprawiło się już znacznie zaopatrzenie , ale jeszcze nie we
wszystkich branżach. Pieniędzy z tego mamy tyle ,że postanowiliśmy
kupić sobie jakieś auto. Nie było to takie proste , trzeba było
dobrze szukać i nie dać się oszukać , a ceny za samochody
używane były obłędne .Liczyliśmy,że powinno wystarczyć na
jakiegoś malucha ewentualnie trabanta . Po kilku tygodniach Ka
dogadał się ze znajomym kierowcą i pewnej marcowej niedzieli
pojechali razem na giełdę samochodową do Warszawy, zdecydowani
kupić jak postanowiliśmy jakiegoś malucha albo trabanta. Wrócili
jednak ni mniej ni więcej tylko Volkswagenem 1300 . Tak zwanym
garbusem. Cóż to było za cudo !? Rocznik 1967 - już wtedy prawie
weteran szos, jakiś nietypowy model z wydłużonym przodem i tzw.
balkonami czyli mocno do wysuniętymi zderzakami, w kolorze ni to
brązowym ni czerwonym . Z radości ,że mamy auto uznaliśmy ,że
lakier jest rdzawy. Lampy przednie większe niż w innych modelach
,jajowatego kształtu – tez nie typowe.
Był po prostu piękny ! A przy tym
mial jedną zdecydowaną zaletę : nie wymagał remontu , po prostu
jeździł bez zarzutu. Moi rodzice zamiast się ucieszyć
krytykowali,że niby po co nam auto i przecież można było kupić
jakiś polski.. Nawet ojciec tym razem skomentował ,że „on
30 lat na trabanta pracował , a my ot tak sobie kupiliśmy VW." Pewnie,że można było kupić polski albo „enerdowski” ale ten
był na nasze możliwości finansowe. Jedna Teściowa się ucieszyła
. Teściowa zawsze była po naszej stronie , w kwestii samochodu
również.
Tymczasem teraz już kolega P.,
podrzucił Ka kolejną " fuchę". Jest do zainstalowania
elektroniczny sprzęt u pewnego miejscowego przedsiębiorcy. Nikt się
nie chce tego podjąć , bo mało kto zna się na elektronice. Ka się
podjął. Sprzęt okazał się centralą telefoniczną.
Ka podszedł do sprawy profesjonalnie
choć pojęcia o biznesie wtedy nie miał żadnego.
Poszukał sprzętu u producenta ,
przygotował ofertę , omówił z klientem możliwości takiej
centrali i warunki zakupu a potem pojechał do Gdańska go kupić,
po czym zainstalował. Na razie nie przypuszczaliśmy ,że właśnie
się zaczyna nasza przygoda z biznesem. Był jeden
klient , za parę tygodni pojawili się
kolejni. Po trzecim czy czwartym z kolei moje coś mi mówi zaczęło
mi szeptać , że należy iść w tę stronę i podsuwać wizje
dostatniego życia.
Zaczynał się właśnie jak
wspomniałam czas handlowych wycieczek do Szwecji i Niemiec. Co
bardziej obrotni jeździli do Berlina na "szaberplac",
handlować alkoholem , papierosami i czym tylko się dało a nie
tylko robić zakupy. W "Aldim" i w okolicach Zoogarten
rosły fortuny drobnych geszefciarzy, na wymianie walut dorabiali się
różni cinkciarze, a ci którzy mają trochę więcej kasy
rozkręcali handel używanymi samochodami na niespotykaną dotąd
skalę . Powstawała klasa nowobogackich. Na taką handlową
wycieczkę wybrał się też mój mąż. Mieliśmy niewielkie
oszczędności uznaliśmy, że od czegoś trzeba zacząć i
zdecydowaliśmy poświęcić je na inwestycję w handel. Na szerokie
rozwinięcie tej działalności mimo wszystko tej naszej kasy było
za mało. Skończyło się na jednym wyjeździe. Wycieczka się
wróciła. Sprzedaliśmy trochę kawy , słodyczy , parę ciuchów.
Modne były swetry szetlandzkie z haftowanym napisem
"Montana".Prawdziwy hit tamtych czasów . Przez jakiś czas
sama dumnie taką „Montanę” nosiłam . Z wyjazdu do Szwecji Ka
przywiózł dla nas prawdziwy , elektroniczny aparat telefoniczny , z
klawiaturą . Nie wielu wtedy takie miało, a jeśli już to
przywożone z Niemiec , z wyprzedaży z chińskich sklepów , dość
marnej jakości . Wciąż jeszcze królowały tarczowe „Bratki” i
„Tulipany” . Z handlu jednak zrezygnowaliśmy, tym bardziej ,że
Ka tych "fuch " miał coraz więcej i zaczęliśmy to
odczuwać w portfelu. Na razie nieznacznie ale jednak. Teraz dopiero
przydał się system pracy w dyżurach. Wolne dni przysługujące mu
po nockach Ka wykorzystywał na działalność dodatkową , jeszcze
nie zalegalizowaną
Wiosną P wciągnął nas do
automobilklubu wielkopolskiego. Z początku niespecjalnie się tam
udzielaliśmy . Nadal spotykaliśmy się z nim i jego żoną . Te
spotkania były dość częste. W tamtych latach w ogóle
prowadziliśmy intensywne życie towarzyskie. Piszę jednak więcej o
tej akurat znajomości , bo okazała się dla mnie ważna . Dzięki
tym kontaktom i sposobie w jaki P . odnosił się do mnie wyzbywałam
się sporej części moich kompleksów. Przynajmniej tych ,które
dotyczyły kontaktów z ludźmi .Mozolnie i bardzo powoli uczyłam
się nie bać ludzi a nawet reagować na komplementy i rosła mi
samoocena .
Nadal bałam się rozmawiać , ale
coraz częściej ten strach przełamywałam.
Latem wyjechaliśmy znów w Bieszczady
. Paliwo jeszcze na kartki , ale przez kilka tygodni je zbieraliśmy
i mieliśmy jeszcze kilka dodatkowych litrów z kartek na motorower
Romet, którym Ka już nie jeździł. Garbus miło nas zaskoczył.
Pali bardzo mało na trasie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz