niedziela, 30 września 2012

Rok w studium - zaręczyny


Z bliżej nieokreślonych powodów mosty kolejowe , których w mieście i okolicy było i jest nadal pięć , cieszyły się tamtych latach jakimś szczególnym wzięciem. Jeździły po nich i pod nimi pociągi w ilości znacznie większej niż dziś , a mimo to mieszkańcy po nich chodzili ignorując wszelkie zakazy . Zakochane pary urządzały sobie schadzki, dzieciom służyły do zabaw , idący do pracy skracali sobie drogę a w cieniu przęseł chowały się różne indywidua . Byli tacy co urządzali tam sobie salony gier , albo szli z kumplami na wódkę. Można tez było niejedno z nich wyczytać: nastroje kibiców , historie miłosne, wzajemne sympatie , manifesty polityczne ,przeróżne hasła i uczone maksymy. Jednym słowem życie w okół nich się toczyło, choć to niebezpieczne , bo szlak kolejowy był eksploatowany intensywnie a poza tym groziło zatrzymaniem przez straż ochrony kolei i mandatem lub sprawą na kolegium.
Pewnej pochmurnej, wrześniowej niedzieli zaniosło i nas na most kolejowy nad zalewem. Chodziliśmy po nim w tę i z powrotem , minęły nas dwa czy trzy pociągi , przemieściliśmy się na drugi brzeg zalewu i znów z powrotem. ..Pora popołudniowa , akurat przerwa w rozkładzie jazdy. Ka zatrzymał się po środku torów , przytulił mnie i najzwyczajniej w świecie , bez żadnych teatralnych gestów i wielkich słów , tak jakby to była zwykła rozmowa o czymkolwiek powiedział: "chciałbym żebyś była moją żoną . Będziesz" ? Tak samo zwyczajnie i po prostu odpowiedziałam bez namysłu :"będę". Ka przytulił mnie tylko mocniej i tak objęci i milczący spacerowaliśmy jeszcze długo po zapadnięciu zmroku , już nie po torach ale po parku i po ulicach naszego miasta. Może to i mało romantyczne takie oświadczyny bez pierścionka , bukietu róż i płonących świec w dodatku po środku kolejowego wiaduktu ale ja nie wyobrażam sobie ze Ka mógłby oświadczyć mi się w inny sposób, robiąc wokół tego jakieś zamieszanie .na przykład klękać przede mną z bukietem kwiatów , albo wygłaszać jakąś wzniosłą przemowę. To by do niego nie pasowało. Ja zresztą też nie umiałabym zachować się inaczej, obca mi była i jest kokieteria i babskie „trzepotanie rzęsami „ .Następnego dnia rano kiedy wychodziłam o 4.30 na pociąg spadła mi pod nogi kartka od Ka :  „ po zajęciach przyjedź pod hotel Merkury. Czekam przy wyjściu z podziemnego przejścia”. Tylko tyle , krótki na pozór nic nie znaczący liścik .Wiedząc , że wychodzę z domu pierwsza i na pewno go znajdę, Ka włożył mi go w drzwi ..Nie mogłam się doczekać końca zajęć. Wreszcie o 16.30 koniec. Biegłam do przystanku tramwajowego , potem tak samo szybko przejściem podziemnym i wybiegłam przed wejściem do hotelu. W pierwszej chwili nie zauważyłam go w tłoku , ale był , czekał za barierką , po drugiej stronie schodów. Czekał z piękną ,ciemno - różową różą, która na płatkach miała jeszcze kropelki rosy i skromną ,srebrną broszką z osadzonym bursztynem z pracowni Wojciecha Kruka . Zamiast pierścionka , na nasze zaręczyny dostałam broszkę. Kocham Ka, kocham srebro i bursztyny.!!! Do dziś , spora część mojej biżuterii to właśnie srebro i bursztyny. Biżuteria z pracowni Kruka była wtedy ręcznie robiona , unikalna w formie i bardzo elegancka. Prawie zaniemówiłam z wrażenia . Płatki róży oczywiście zasuszyłam i pewnie leżą do dziś w jakiejś zapomnianej książce , broszka zaginęła w mrokach dziejów i przeprowadzkach.
Kupno zaręczynowego pierścionka wtedy byłoby trudne. Złoto miało niebotyczne ceny , a poza tym był rok 1980 , czas kiedy ze sklepów znikało wszystko niemal z godziny na godzinę , z tych jubilerskich również. Pracownia Kruka wciąż jednak funkcjonowała i miała całkiem okazałą ofertę wyrobów ze srebra .
Na razie postanowiliśmy o tych naszych zaręczynach nikomu nie mówić , nie ustalaliśmy też żadnych szczegółów co do ślubu. Było nam dobrze i tylko to się teraz liczyło . Przed ślubem mieliśmy jeszcze wiele do zrobienia ; ukończenie nauki , egzaminy dyplomowe, znalezienie pracy … byliśmy rozsądni i pragmatyczni . Cechy dwóch zodiakalnych „ nudziarzy”Panny i Koziorożca skumulowały się w naszym związku i choć nie braliśmy tego nigdy pod uwagę i nie myśleliśmy o tym na co dzień , zdeterminowały nasze podejście do życia. Ani przez chwilę nie zastanawiałam się czy Ka to dobry wybór, ja to wiedziałam właściwie od chwili gdy zaczęliśmy się spotykać na seansach filmowych . Kolejne miesiące upewniły nas tylko w podjętych decyzjach . Czułam ,że „moje coś mi mówi” śmieje się teraz radośnie i trochę złośliwie – mogło mi przecież coś szepnąć i oszczędzić tej długiej niepewności ale w tej sprawie wolało milczeć.

sobota, 29 września 2012

Rok w studium cd


Tymczasem Ka ma mniej zajęć w szkole ale odbywa odbywa praktyki zawodowe i poświęca czas na przygotowanie pracy dyplomowej . Nie podejmuję się nazwać urządzenia , które powstało. Praktykę dwumiesięczną , przed dyplomową załatwił sobie w nowoczesnym zakładzie ,który powstawał właśnie w naszym mieście z branży , w której się uczył. Rok wcześniej zakończono po wielu latach budowę budynku- widma . Wyrósł z niej gmach Urzędu Telekomunikacyjnego i wtedy gdy Ka rozpoczął praktyki montowano właśnie pierwszy w Europie Wschodniej egzemplarz nowoczesnej centrali telefonicznej .Nowoczesnej na tamte czasy oczywiście. Miał to być jakiś eksperyment czy coś . Kolejne egzemplarze zakupione za ciężkie pieniądze od Francuzów miały być montowane w innych miastach dopiero po przetestowaniu u nas. To było coś ! Eksperyment na skalę kraju na naszej Wielkopolskiej prowincji... Tak naprawdę mało kto w mieście o tym wówczas wiedział , poza tym ,że będzie nowa centrala międzymiastowa i że mieszkańcy będą mieli włączone ok 3 tysięcy telefonów. Trzy tysiące telefonów na tamte czasy to było coś niespotykanego . Telefon był dobrem luksusowym dostępnym dla nielicznych i uprzywilejowanych . Jak to się stało,że akurat nasze miasto zostało tym wybranym i dano nam to nowoczesne i pożądane okno na świat pozostanie przynajmniej dla mnie tajemnicą .
Ka spodobała się ta praca i wkrótce zaczął wiązać z nią i z tym urzędem swoje plany zawodowe. Nie było to takie proste jak by się mogło wydawać i mimo,ze o bezrobociu nikt w naszym kraju jeszcze nie słyszał, nie wszędzie do pracy przyjmowano i czasami przydawały się tzw. plecy .Ale o tym nieco później .Mnie w tym czasie pochłaniały nowe zajęcia w nowej szkole , praktyki i co tu ukrywać miłość . Myślałam o Ka intensywnie i często , z wzajemnością zresztą. Cieszyliśmy się nią , spędzaliśmy z sobą każdą wolną chwilkę i całkiem zwyczajnie weszliśmy w fazę snucia wspólnych planów na życie.
Jak to zwykle ze mną bywało wiedziałam czego chcę . Na tamtym etapie chciałam być z Ka , chciałam się z nim kochać i myślałam jak to będzie kiedy przyjdzie ta chwila. Częściej jednak zastanawiałam się jak tę chwilę zorganizować . Sądzę ,że i Ka nachodziły podobne myśli. Pieszczoty i pocałunki już nam nie wystarczały. Okazji jednak do bycia sam na sam na tyle długo ,żeby się kochać miewaliśmy nie wiele. Chwilowo marzenia i nieoficjalne zaręczyny musiały wystarczyć . 

piątek, 28 września 2012

Rok w studium c.d.


Kiedy zaczęły się praktyki zajęcia bywały jeszcze dłuższe , a dyżury w szpitalu ciężkie i wyczerpujące psychicznie. Trafiłam na oddział gdzie były naprawdę poważne przypadki i dzieci wymagały nieustannej opieki. Do nas praktykantek należały czynności pielęgnacyjne, pomoc przy karmieniu i zabiegach pielęgniarskich i czuwanie nad chorymi. Często oznaczało to , siedzenie przy łóżeczku i trzymanie dzieci za rączki albo po prostu zabawa z nimi , jeśli ich stan na to pozwalał. Pamiętam 10-letniego chłopca z białaczką . Kilka kolejnych dyżurów przesiedziałam przy nim czytając mu książki ze świadomością ,że następnego dnia mogę go nie zobaczyć. Tego doświadczenia nie zapomnę nigdy. To był moment kiedy byłam bardzo blisko sięgnięcia po papierosy. Jakoś jednak przetrwałam bez nich , choć moje koleżanki z oddziału i personel, a ja z nimi co przerwę biegłyśmy do palarni ,żeby tam odreagować stres związany z pracą . One paliły , ja mówiłam sobie , „ w następną przerwę” , a potem znów „w następną” i udało się ; nigdy dotąd nie zapaliłam ani razu, nawet po to żeby sprawdzić jak to jest .
Po tych dyżurach często płakałam w pociągu, w drodze powrotnej .Ludzie dziwnie na mnie patrzyli, Ka jeśli zdarzyło nam się wracać razem pocieszał , że to tylko praca . Oczywiście miał rację , ale wtedy nie umiałam zdystansować się do tego co robię i
spokojnie patrzeć na cierpiące i co gorsze nie rozumiejące swojego cierpienia dzieci.
O ile dyżury w szpitalu były ciężkim doświadczeniem i dawały nam nie złą szkołę życia , o tyle pozostałe praktyki przebiegały spokojnie a często i na wesoło.
Starsze higienistki i siostry przełożone wysyłały nas często do kolejek w celu nabycia poszukiwanych dóbr w postaci kawy, herbaty czy szamponu Familijnego. Oczywiste było,ze i my na tym korzystałyśmy i robiłyśmy zakupy dla siebie. Śmiałyśmy się ,że dawniej majster wysyłał ucznia po piwo , a dziś do kolejki . Ja jednak wolałam normalne zajęcia związane z nauką zawodu . Moje zakodowane od dziecka „muszę „ domagało się poznania i nauczenia jak najwięcej . Skutkowało to dobrymi opiniami i ocenami w indeksie i jakimś tam zasobem wiedzy praktycznej , którą sobie przyswajałam, całkiem pokaźnym zasobem jak się okaże kiedy już obejmę swoje obowiązki samodzielnie. Metodyka nauki zawodów była w tamtym czasie bardzo dobrze opracowana i prowadzona. Szkoda, że w naszej nowej epoce szkolnictwo zawodowe podupadło i jest traktowane jak przysłowiowe piąte koło u wozu.
Szybko okazało się ,że mam dobry kontakt z dziećmi , dogadywałam się z nimi i lgnęły do mnie . Kiedy przyjeżdżałam na praktykę natychmiast otaczała mnie cała gromadka. Jeśli przełożona nie dała mi innego zajęcia bawiłam się z nimi a nawet pomagałam w odrabianiu lekcji. Już teraz na początku nauki zaczęłam lubić tę pracę i myśleć ,że to nie był zły wybór.
Pierwsze , kwartalne,kolokwia zaliczyłam w całości na bardzo dobre, nawet u doktora B,naszej medycznej sławy.
Podjęłam się prowadzenia kroniki naszego wydziału. Nikt nie chciał się tym zająć, choć opiekunka roku o to prosiła wielokrotnie. Co to dla mnie humanistki , wprawionej na kronice licealnej , uznawanej za jedną z ciekawszych w historii szkoły. Zgodziłam się . Oprócz wpisów , których wymagała powaga świąt państwowych i uroczystości szkolnych przekształciłam ją w komiks , którego bohaterkami są trzy uczennice studium , kropelka krwi i serduszko. Powszechnie znane dziś maskotki serduszka w rękawicach bokserskich i trampkach oraz uśmiechnięta przyjaźnie kropelka krwi - traktowana prawie jak logo PCK ,
to mój pomysł ( jako firma dostaliśmy taką od miejscowego oddziału w podziękowaniu za wsparcie upominkami jakiejś „pecekowskiej „imprezy kilkanaście lat temu).Podejrzewam ,że rozpropagował je i puścił na szerokie wody właśnie doktor B , o którym wspominałam , bo bardzo mu się ten mój pomysł spodobał i uznał ,że jest to najlepiej prowadzona kronika w historii studium .Chwalił
mnie za nią przy każdej okazji i postarał się nawet,że jakąś drobną nagrodę dostałam na koniec. Może powinnam się upomnieć o prawa autorskie ? 

środa, 26 września 2012

Rok w studium



Studium medyczne witało nas codziennie ponurym gmachem z bardzo wysokimi schodami, burym napisem na szaro - burej ścianie –„mens sana in corpore sano” i niezliczoną ilością zajęć. Razem z obowiązkowym basenem i pracownią metodyczną przedmiotów było aż 17. Basen bardzo mi odpowiadał, lubiłam i nadal lubię pływać, perspektywa siłowni , co też mieliśmy w programie już trochę mniej , zwłaszcza,ze nie bardzo wiedziałam czego się spodziewać. Kojarzyła mi się wtedy wyłącznie z podnoszeniem ciężarów. Nie było podręczników , należało robić notatki, nie było i odpytywania. Raz na miesiąc zaliczenia, raz na kwartał kolokwia i zaliczenia z wszystkich przedmiotów aktualnie przerabianych. W niektóre dni zajęcia trwały 9-10 godzin. Dwa miesiące później zaczęły się praktyki zawodowe : w szkołach , w przychodni dziecięcej, w poradni chirurgicznej , w szpitalu, w ferie zimowe na zimowiskach. Zajęcia zaczynały się o 7.10. Na tę godzinę być w Poznaniu i w szkole musiałam . I tu już nie miało nic do rzeczy moje przekonanie ,że muszę i maniakalna punktualność jaką zdążyłam u siebie wypracować w ciągu 12 lat nauki i samoczynnego wychowywania z kluczem na szyi. Na szczęście z dworca głównego do mojej szkoły było dość blisko, co i tak nie zmieniało faktu ,że do 7.10 brakowało słownie 2 minut .Jak się szybko okazało owe 2 minuty były znaczące, przynajmniej w niektóre dni , na niektórych przedmiotach. Dojeżdżałam pociągiem o 6.02. Żeby zdążyć na dyżury szpitalne zaczynające się o 6.00 musiałam wyjeżdżać z mojego miasta pociągiem o 4.50 a potem dotrzeć jeszcze do szpitala. Tramwaje i autobusy jeździły ale jak to bywało w tamtych historycznych czasach zdarzały się opóźnienia i odwołane z powodu awarii kursy . Nikogo z naszych przełożonych to jednak nie interesowało. Dobrze było, jeśli pozwalali nam tych straconych na dojazdach minut nie odrabiać. Zazwyczaj jednak kazali odrabiać , co miało nas uczyć obowiązkowości. To nie było łatwe, szczególnie w zimie. Dlatego jeśli ktoś mi mówi jak to dziś ciężko uczącej się młodzieży , mam ochotę się śmiać.
Częściej się teraz widywałam z Ka ,pociągi jeździły o określonych godzinach więc kilka razy w tygodniu wypadały nam wspólne powroty.
A w studium zaskakująco szybko jak dla mnie przekonanej o swojej niskiej wartości, odniosłam pierwsze niewielkie sukcesy. Okazało się,że jest wiele osób bardziej w tym novum zagubionych ode mnie i jakoś tak się stało, że moje kompleksy przestały być widoczne a ja w towarzystwie mam rolę wiodącą . Znów nie dowierzałam ,że to chodzi o mnie. Dowartościowali mnie też dwaj wykładowcy .Jeden z nich , sława w świecie medycyny ,aktywny działacz PCK, ekspert do spraw dzieci w WHO i jeszcze
kilku innych organizacjach światowych miał swoje zasady. Już na pierwszych zajęciach wypytał nas po kolei , skąd pochodzimy, co robią nasi rodzice, dlaczego wybraliśmy tę szkołę , gdzie kończyliśmy poprzednią itd. Okazało się ,że moje LO było mu doskonale znane , a studenci na medycynie cieszyli się jego uznaniem. Wjechał nam nie źle na ambicję, bo podkreślał to , że jesteśmy z dobrej szkoły przy każdej okazji. Cóż było robić? Nie pozostało nic innego jak czuć się dumnymi i starać. Zyskałam z góry, punkt na czterech przedmiotach , bo tylu nas uczył. Wraz ze mną zapunktowały trzy inne dziewczyny z mojego miasta i szkoły. Jeszcze lepiej mi poszło na farmakologii. Jako jedyna w grupie znałam łacinę – klasyczną ale i tak się liczyło w oczach doktora – farmakologa, nie miałam problemu z pisaniem i przetłumaczeniem łacińskich nazw ,a na dodatek jeszcze wiedziałam kim była i czym się zajmowała Lukrecja Borgia. Tą wiedzą historyczną niewątpliwie zaimponowałam wykładowcy, którego hobby była historia medycyny.
Paradoksalnie: moje dwie największe zmory z liceum: chemia i biologia oszczędziły mi mnóstwa nauki i pisania notatek. To co na większości przedmiotów moje koleżanki i koledzy byli zmuszeni notować , a potem wkuwać na kolokwia i zaliczenia ja już wiedziałam. Moje trzy koleżanki z miasta również , miałyśmy przecież te same profesorki . One były z klas ogólnych , ale biologii i chemii uczyły tylko po dwie profesorki więc i w klasach ogólnych. Po raz pierwszy doceniłam solidne podstawy wiedzy ogólnej wyniesione z liceum. Pisanie notatek niestety nikogo z nas nie ominęło. Pierwszy miesiąc bolały nas nadgarstki , a po zamknięciu oczu widzieliśmy rządki zapisanych liter .To wszystko ze zmęczenia. Podobno istniały podręczniki do nauki fizjologii przeznaczone dla przyszłych pielęgniarek , z których i my przyszłe higienistki szkolne mogłybyśmy korzystać , ale w całym naszym roczniku miało je tylko kilka osób. Zabrakło nawet w bibliotece , która i tak wypożyczyła je w pierwszej kolejności adeptkom pielęgniarstwa i położnictwa. W naszej grupie były zaledwie dwie sztuki. Nie było więc innego wyjścia jak pisanie.
O tym ,żeby kupić podręcznik w księgarniach można było tylko pomarzyć , nie było nawet w medycznej.
Nikt nie mówił ,że będzie łatwo i bezproblemowo. Problemem była też godzina rozpoczęcia zajęć . Z dworca głównego do naszej szkoły było zaledwie 12 minut drogi. Zajęcia zaczynały się aż 4 razy w tygodniu o 7.10 , w pozostałe dni o 8.00. O ile doktor fizjolog i opiekunka praktyk tolerowali nasze 2-3minutowe spóźnienia , o tyle nasza wymagająca medyczna sława doktor B już nie i to absolutnie. Jeśli ktoś wszedł do sali kiedy już zdążył zamknąć drzwi , natychmiast zostawał wyproszony i musiał na kolejną lekcję czekać do przerwy. Nie ważne ,że było to czasem kilkanaście sekund. Na szczęście na mnie i pozostałe dojeżdżające z Słupcy , Gniezna i mojego miasta dziewczyny wypadały te wczesne z nim zajęcia tylko raz w tygodniu więc przynajmniej nie było za wiele notatek do uzupełniania. Maniakalnie też przestrzegał czasu prowadzenia zajęć . Kiedy my słuchacze studium już próbowaliśmy się pakować lub choćby zamykać zeszyty z notatkami wtrącał spoglądając na zegarek , „to nie koniec drodzy państwo jeszcze 25 sekund”. Tak poza tym odnosił się do nas zawsze z szacunkiem , nawet jeśli nie był z czegoś zadowolony , albo coś nie poszło. Pamiętam kiedyś nie szło mi na zaliczeniu . Grzecznie zapytał co się stało,że tak kiepsko mi idzie, przecież on wie,że ja jestem zawsze dobrze przygotowana. Odpowiedziałam ,że kiepsko się czuję , przemarzłam w pociągu i coś tam. Wysłał mnie do bufetu na herbatę i zapowiedział ,że zapyta mnie na najbliższych zajęciach . Następnego dnia oczywiście zapytał i choć tym razem odpowiadałam już jak zwykle , zaliczył mi miesiąc na czwórkę. Tak miał , trzymał się zasad bezwzględnie, ale młodzież lubił i to się czuło. 

wtorek, 18 września 2012

Nic juz nie było takie same


Żeby się sprawa nie wydała ,umówiliśmy się z Ka na dworcu .Pojechaliśmy na Kaszuby nad jezioro Wdzydzkie. Pociąg wlókł się kilka godzin , nie wiem już 6 czy 8 , a może dłużej, tłok niemożliwy ,jakieś 30cm kwadratowych na osobę ale nam to nie przeszkadzało , kilka pięknych dni przed nami. Tłok w pociągu miał nawet swoje zalety ; można było się do siebie przytulać i pieścić nawet dość śmiało nie zwracając przy tym uwagi na siebie. Te parę godzin w zatłoczonym pociągu możemy z całą pewnością zaliczyć do jednych z bardziej ekscytujących naszych erotycznych przygód.
Ka postanowił wykorzystać te dni i się w tym czasie oduczyć palenia .Palił odkąd poszedł do szkoły pomaturalnej. Jak się okaże , nie dane mu było.
Do stacji Olpuch dotarliśmy późnym popołudniem. Czekało nas jeszcze kilka kilometrów pieszo nad jezioro . Ciężkie plecaki nie ułatwiały wędrówki , ale mnie to nie przeszkadzało . Złe emocje spływały ze mnie z każdym kolejnym krokiem . Czułam to niemal fizycznie.
Nie było jeszcze zorganizowanych pół namiotowych w tamtym rejonie. Jedyne , które istniało miało tylko prymitywne latryny i miejsce na ognisko ; woda do mycia i gotowania tylko z jeziora. Rozbiliśmy się jak wszyscy , na dziko , nad brzegiem jeziora na małej osłoniętej od wiatru polance.
Piękne były te krótkie dni nad jeziorem wdzydzkim. Spacery po lesie , pływanie kajakiem , nocna kąpiel w jeziorze, długie, leniwe rozmowy i pieszczoty. Niestety , to wszystko skończyło się prędzej niż planowaliśmy .W czasie kiedy pływaliśmy kajakiem po jeziorze , ktoś ukradł nam namiot , materace, śpiwory i plecaki z ubraniem. Zostaliśmy w tym co mieliśmy na sobie : kąpielówkach, podkoszulkach i adidasach. Zostały nam też portfele i aparaty fotograficzne.
Kradzież zgłosiliśmy oczywiście na milicji , ale nie bardzo ich sprawa interesowała. Załatwili nam tylko przenocowanie w pobliskim ośrodku wypoczynkowym . Tam właśnie, z radia dowiedzieliśmy się o strajkach na Wybrzeżu i Solidarności. Następnego dnia niesławny powrót do domu. Ludzie z pobliskich domków letniskowych pożyczyli nam na podróż ciuchy , w których chodzili na grzyby . Ka dostały się fioletowe damskie spodnie i cytrynowy rozpinany sweter , mnie jakaś buro- turkusowa spódnica i wściekle turkusowy sweter.
Jak w tym wyglądaliśmy... Ano tak ,że jeszcze dziś na widok slaydów pękamy ze śmiechu. Ciuchy odesłaliśmy właścicielom zaraz po przyjeździe do miasta .
O tym co działo się w domu po moim powrocie i co usłyszałam od rodziców raczej nie napiszę. W cywilizowanym języku się nie da . W każdym razie oboje , tym razem zgodnie , nabrali przekonania ,że pojechałam z Ka tylko dlatego żeby z nim uprawiać seks. Żeby wszystko było jasne : to ja , na potrzeby tego co piszę , użyłam takich słów. W ich wykonaniu brzmiało to zdecydowanie bardziej dosadnie, wręcz chamsko. W dodatku matka wbiła sobie do głowy ,że Ka chciał mnie utopić nad tymi jeziorami i opowiadała te brednie wszystkim w około przez najbliższych kilkanaście lat. Tak naprawdę w czasie tego wyjazdu nie było między nami nic oprócz pieszczot i pocałunków. Nie wyprowadziłam jednak z błędu rodziców. Nie było sensu i tak wiedzieli swoje . Nie zrobiłam tego i później. Od ojca usłyszałam jeszcze ,że wiedział o tym wyjeździe .Zapytałam dlaczego nic nie mówił. O dziwo był szczery : głupio mu było przyznać ,że czyta moją korespondencję i dodał ,że jest na mnie zły ,że nie zapytałam i w ogóle jak ja tak mogłam postąpić . Hmmm...” A pozwoliłbyś gdybym zapytała ?- postawiłam to pytanie z góry znając odpowiedź. Tak dla prowokacji. Jak się spodziewałam ,odpowiedział ,że nie , bo do czego
to podobne ,żebym sama z chłopakiem gdzieś jeździła, co by sobie sąsiedzi pomyśleli. Nie skomentowałam tej hipokryzji. U ojca był to , jeden z dość rzadkich jej przejawów. Argument, że przecież mam 19 lat , jestem więc pełnoletnia i że moje koleżanki jeżdżą z chłopakami zupełnie się nie liczył – został w dyskusji pominięty jak gdybym go w ogóle nie użyła. W jednym ojciec miał rację ; nie do końca zagrałam fair ; zapytać należało, a przynajmniej poinformować . Matkę jak zwykle tylko to obchodziło –„ co ludzie powiedzą”. Przeżyć nie mogła jaki to wstyd jej przyniosłam wyjeżdżając ze swoim chłopakiem na kilka dni pod namiot . Po raz pierwszy dotarło do mnie w całej pełni ,że owo „co ludzie powiedzą” dotyczy wszystkich z wyjątkiem jej własnej osoby. Jeśli o nią samą chodzi wcale jej to nie interesowało i nic sobie z opinii sąsiadów czy kogokolwiek nie robiła. A jej rozrywkowy styl życia musiał w takim małym mieście jak nasze zostać zauważony . To był zły czas dla mnie ,ale moje „coś mi mówi „ znów dało o sobie znać i szeptało,że najgorsze minęło.
Zmiany . Zmiany rzuciły już groźny cień na naszą szarą socjalistyczną , pogrążającą się w kryzysie rzeczywistość . 31 sierpnia podpisano wprawdzie porozumienie (nazwane później Porozumieniem Sierpniowym) pomiędzy robotnikami ze Stoczni Gdańskiej a Rządem , obiecano spełnienie kilkudziesięciu postulatów ale nie polepszyło to ani kondycji naszej gospodarki, ani zaopatrzenia , nie wzrosły znacząco płace – trochę zyskała tylko budżetówka i dalej było jak było. W niedługim czasie przez Kraj przetoczyła się kolejna fala strajków . Powstały nowe związki zawodowe Solidarność i to głównie oni Solidarnościowcy byli motorem wszystkiego co się działo w Kraju.
Atmosfera ta społeczna , która prawdę mówiąc nie wielkie miała wtedy dla mnie znaczenie i ta domowa była ciężka , ale sprawa mojego wybryku dość szybko ucichła z powodu nawału innych spraw . Ludzie , moich rodziców nie wyłączając, żyli wydarzeniami w Kraju i coraz jaśniej zaczęli zdawać sobie sprawę ,że zaczął sypać się proch znany im porządek rzeczy. Dla pokolenia moich rodziców ( nie chcę uogólniać - ale w dużej mierze , co późniejsze wydarzenia potwierdziły) był to przewrót dziejowy, koniec epoki . Zmian nie rozumieli , nie chcieli ich i nie akceptowali kiedy te jednak nastąpiły . Dla nas ludzi młodych przyszła pora i okazja do zastanowienia się w jakiej rzeczywistości przyjdzie nam żyć i pracować. Nie ominął i nas ten temat .Kilka razy rozmawialiśmy z Ka o wyjeździe za granicę , ale po przedyskutowaniu wszystkiego doszliśmy do wniosku ,że jaki by ten Kraj nie był i co by się w nim nie działo ,jest nasz i nasze miejsce jest tutaj , a nie poza nim i zostaliśmy . Nie bez znaczenia był też fakt, że tu były nasze rodziny, przyjaciele i groby naszych bliskich . Żadne z nas nie miało duszy kosmopolity , nie ciągnęło nas w świat. Tymczasem zaczął się kolejny rok szkolny i zaprzątnęły nas zupełnie inne sprawy. Dla mnie całkiem nowe. Nie myślałam o tym ,że przyszło mi żyć w ciekawych czasach , i że zatęsknię jeszcze za normalnymi.

poniedziałek, 17 września 2012

Nic już nie było takie samo


Do rozdania świadectw trzy tygodnie, rok szkolny dla maturzystów zakończony. Pozostało czekać na wyniki a tym co wybrali studia wyższe przygotowywać się do kolejnych egzaminów . Ka dojeżdżał do szkoły a ja dnie spędzałam sama. Trochę spotykałam się z przyjaciółkami, omawiałyśmy minione egzaminy i plany dalszej nauki i tworzyłyśmy sobie wizję przyszłości. Nie wielkie wtedy miałyśmy marzenia. Skutecznie ograniczała nam je żelazna kurtyna i ustrój. „Telewizor, meble, mały fiat „ skromne, spółdzielcze M3 czyli dwa pokoje z kuchnią w bloku , 2-3 dzieci , praca , najlepiej ta wymarzona, wakacyjny wyjazd pod namiot …Właściwie to nawet nie były marzenia , tylko prosty ,żeby nie powiedzieć standardowy plan na życie. ..
Zaproszono mnie na rozmowę kwalifikacyjną do studium medycznego. Pytali mnie o dziwne rzeczy , jak mi się wtedy wydawało , ale przywykłam przyjmować rzeczy takimi jakie są więc uznałam ,że w szkole medycznej muszą być do czegoś potrzebne; czy lubię dzieci , czy łatwo się denerwuję, dlaczego wybrałam te szkołę, czy umiem pływać itp. Trochę się denerwowałam , kontakty z ludźmi nigdy nie były moją mocną stroną. Zostałam przyjęta.
Popołudniami spotykałam się z Ka. Ostatnio nawet matka go zaakceptowała , chociaż nie odpuściła ,żeby nie doszukać się w nim jakiejś wady i mi czegoś złego o nim nie powiedzieć jak tylko Ka znikał za drzwiami. Chyba nadal ją gryzło, że syn sąsiadów W wybrał inaczej i posiadaczką auta marki polonez się nie stanę . Przestałam się odcinać. Nie miałam już sił i nie widziałam już sensu tracić czasu na durne dyskusje. Zakopałam się w książki , odgrodziłam od świata drzwiami niby mojego pokoju i głośną muzyką.

Rozdanie świadectw i bal maturalny. Ojciec oburzał się ,że chcę iść ,że niby żałoby nie szanuję , matka wrzeszczała na mnie i na niego, że nie idę. W końcu zrezygnowałam , z żalem , ale rezygnowałam. Otaczała mnie taka pustka ; nie miałam dokąd uciec, o co się oprzeć , znaleźć jakiś stabilny punkt . Jaśniejszą stroną był Ka . Jeździliśmy po okolicy i nadal obdarzaliśmy się pieszczotami i wciąż jeszcze odkrywaliśmy siebie nawzajem. Sprawy erotyczne mocno nas pociągały ku sobie. Równie mocno jak miłość. Wciąż jednak byłam pełna obaw, że to nie może trwać . Mój brak wiary w siebie i niepewność nie pozwalały mi beztrosko cieszyć się tym uczuciem i wierzyć ,że może być i moim udziałem. A moje „ coś mi mówi” w tej kwestii złośliwie milczało
Czułam ,że muszę coś zrobić ,inaczej źle będzie ze mną. Byłam na granicy histerii i dobrze o tym wiedziałam. Złych emocji zebrało się już zbyt wiele. Kiedy Ka zaproponował wspólny wyjazd w sierpniu na kilka dni, zgodziłam się od razu. Jeszcze nie wiedząc jak to urządzę , ale postanowiłam ,że wyjadę. O tym ,żeby pytać rodziców o zgodę nie było mowy. Wiedziałam dobrze,że jej nie wyrażą ,skończy się to dla mnie awanturą i wyzwiskami. Nie czułam się na siłach ,żeby znów brać w tym udział. Zupełnie nie wiedziałam jak wypełnić sobie dwa długie miesiące wakacji... Ka na lipiec zatrudnił się jak zwykle w zieleni miejskiej ,jak to robił od lat , ja poszukałam pracy sezonowej w zakładach elektronicznych . Poznałam całą linię produkcyjną , od składania kartonów po kontrolę jakości , bo brygadziści kazali nam zastępować tych ,którzy akurat mieli urlopy. Szybko przekonałam się , że to nie jest praca dla mnie. Denerwował ośmiogodzinny tryb od- do , z przerwami o określonych porach, na rękach dostałam bąbli od lutownicy i szczypiec , nudziły śmiertelnie rozmowy pracownic na tematy garnkowo- łóżkowo -chorobowe i narzekanie na braki, na niskie płace i długi dzień pracy . Ale nawet sezonowym płacili lepiej niż dobrze więc opłacało mi się wytrwać cały miesiąc. Tego narzekania na wysokość pensji za nic zrozumieć nie mogłam, zakład nawet jak na kryzys prosperował bardzo dobrze i dobrze płacił. Ludzie marzyli żeby się w nim zatrudnić. Wytrwałam . I tak zresztą nie miałam nic lepszego do roboty. Kiedy odchodziłam kierownik proponował mi nawet stałe zatrudnienie . Grzecznie podziękowałam wymawiając się kontynuacją nauki , ale poczułam się mile pogłaskana.
Za wypłatę kupiłam jakiś drobiazg dla Ka , odwiedziłam przyjaciółkę z Torunia , z którą korespondowałam od klasy V podstawówki , resztę przeznaczyłam na wyjazd pod namiot. W Toruniu wpadłam na pomysł jak ten wyjazd zorganizować. Wtajemniczyłam w mój plan J. Kochana kobieta zgodziła się mnie kryć. Ustaliłyśmy wersję ,że jedziemy do jej babci , do Więcborka ,zabieramy namiot i będziemy nocować w jej ogrodzie. Ten wymyślony projekt przedłożyłam rodzicom do akceptacji po powrocie do domu. Pozwolenie dostałam. Napisałam kartkę do J. ,że się udało i że jedziemy z Ka.
Ojcu jakimś cudem udało się podejrzeć co na tej kartce napisałam . Nie miałam pojęcia,że wie , bo nic nie mówił. Dowiedziałam się tego dopiero po powrocie.

sobota, 15 września 2012

Egzaminy cd


Zbliżał się termin obrony prac. Przeczytałam ponownie wszystkie opracowania , na podstawie których ją napisałam. Praca czekała już przepisana na maszynie i oprawiona . Dwa egzemplarze w rękach komisji, trzeci w moim biurku. Egzamin wyznaczono pod koniec maja na 16.30. Wychodząc , minęłam w drzwiach z matkę. Właśnie wracała do domu , wyjątkowo wcześnie jak na nią i dziwnie przyjaźnie usposobiona. Nawet zapytała mnie o samopoczucie przed egzaminem. Odpowiedziałam ,że umiem i dam sobie radę bez problemu, w końcu to mój ulubiony przedmiot . Oczywiście musiała mi dowalić.   A jak nie zdasz ?  spytała. Nie ma jak to wsparcie ze strony rodziny.   „To obetnę łeb na łyso”- powiedziałam i wyszłam trzaskając drzwiami i w tym momencie byłam gotowa to zrobić.
Prac maturalnych z historii miały bronić 4 osoby , w tym kolega , którego wszyscy w szkole uważali za lepszego a przynajmniej równego mi w tym przedmiocie . Zdawaliśmy alfabetycznie, on pierwszy , ja następna , potem jeszcze dwie dziewczyny z klas ogólnych z francuskim. Trwało to dość długo , trzeba było odpowiedzieć na 10 pytań , był czas na ich przygotowanie , dodatkowe pytania i rozmowę z komisją . W komisji był dyrektor, dwoje profesorów uczących historii i wychowawca klasy jako obserwator. . Kilka godzin wcześniej moja przyjaciółka E broniła pracy z biologii z rewelacyjnym wynikiem o czym wychowawca zdążył mi już powiedzieć zanim zaczął się egzamin. Wreszcie kolega M. wyszedł , zadowolony z siebie i nic dziwnego , odpowiedział na prawie wszystkie pytania ale jak wszyscy musiał czekać do końca na ogłoszenie wyników. Moja kolej.
Profesor uczący przeczytał temat pracy i regulamin. W komisji był jeden profesor, którego bardzo nie lubiłam - były wychowawca Ka ,nazywany w szkole „Panem Od Prac Ręcznych” .Miałam z nim do czynienia tylko kilka razy , kiedy przychodził na zastępstwa ale polubić nie zdołałam i teraz to jego obecność sprawiła ,że czułam tremę. To on zaczął zadawać pytania. Nie potrzeba mi było czasu na przygotowania . Odpowiadałam natychmiast i wyczerpująco. Szóste pytanie padło na temat rzadko w publikacjach poruszany, zatrudniania przez polskich królów piratów i początki powstawania portów wojennych. Odpowiedziałam bez zastanowienia i na to , wymieniałam nazwiska i warunki umów. Ten nielubiany przeze mnie Pan Od Prac Ręcznych pierwszy przerwał egzamin.  „ proszę państwa , ja uważam ,że powinniśmy zakończyć egzamin ,tu już nie mamy o co pytać”. Nie powiem , na chwilę ,zrobiło mi się ciemno przed oczami z przerażenia ; brak wiary we własne siły robił ze mną co tylko chciał.. Dyrektor się z nim zgodził gratulując od razu wiedzy , pozwolili mi wyjść. Wychowawca i profesor historii dosłownie puchli z dumy .
Pozostało czekać na wyniki. Następne dwie obrony trwały długo. W końcu zawołali nas do sali na ogłoszenie . Pracę kolegi M. Ocenili na bdd i jako wyczerpującą i spełniającą wymagania w zakresie wiedzy na poziomie szkoły średniej. Moją na bdb i jako szeroko wykraczającą poza zakres wiedzy wymagany w liceum o profilu humanistycznym. Zdecydowanie słabiej wypadły dwie pozostałe.
Dyrektor pogratulował mi po raz drugi , wychowawca i historyk również i z radości obaj potraktowali nawet jakimś –„misiem” .Na kilka dni stałam się legendą szkoły. Wszyscy mówili o tym jak to rozłożyłam komisję egzaminacyjną i jak to chwalą mnie po klasach profesorowie. Dziwnie się z tym czułam , po części nie dowierzałam ,że chodzi o mnie. Paradoksalnie to kolega M. Robi obecnie karierę naukową na uniwersytecie i jako w-ce dyrektor muzeum archeologicznego. Kiedy wyszłam ze szkoły Ka siedział na schodach przed szkołą. Czekał tak na mnie od dobrych dwóch godzin. Rodziców w domu nie zastaliśmy. Dopiero późnym wieczorem gdy wrócili matka podejrzliwie spoglądała na moją głowę i ni to pytając ni stwierdzając rzuciła niepewnie jedno słowo „ zdałaś ?!” Zapewne spodziewała się zobaczyć mnie z łbem ogolonym na łyso .
Czekał mnie jeszcze jeden , ostatni już egzamin z PNOS-u i inne niż dotąd wakacje. Pnos zdałam również na 5 jakieś dwa czy trzy dni później. Jachu – profesor historii uśmiechał się do mnie przez cały egzamin co wprawiało mnie w zakłopotanie ale na wynik jakoś znacząco nie wpłynęło. Po egzaminie pogratulował raz jeszcze historii. I tyle , kolejny etap mojego życia dobiegł końca. Odtąd czekały inne wakacje a po nich inne obowiązki , inny styl nauki , w perspektywie praca i układanie sobie dorosłego życia. Zobaczyłam nad sobą cień tej nowej odpowiedzialności. Perspektywy na przyszłość nie zapowiadały się dobrze, kryzys postępował , ale wtedy wcale to do mnie nie docierało. Zaprzątały mnie egzaminy i żałoba po babci. W raplutażu oprócz notatek o przebiegu matur nie wiele więcej pisałam . Częściej pojawiało się teraz słowo pustka. 

poniedziałek, 10 września 2012

Egzaminy cd.


W poniedziałek , dokładnie dzień po pogrzebie wypadł termin pierwszego z egzaminów maturalnych – pisemnego z j. Polskiego.
Wśród tematów trafił się jeden wymarzony dla mnie- powiązanie literatury z historią – „Polaków portret własny”. Napisałam na 3 . Mój wychowawca i polonista w jednej osobie nie mógł tego zrozumieć , wiedział przecież na co mnie stać, namawiał na poprawkę . Tym razem powiedziałam prawdę ,że nie czuję się na siłach i dlaczego. Wiedziałam ,że mogę tę ocenę poprawić , znałam swoje możliwości i potrafiłam ocenić stan swojej wiedzy jednak nie byłam w stanie w żaden sposób zmobilizować sił ,żeby powalczyć o więcej.
Po pisemnym z matematyki nie spodziewałam się więcej. Też zdałam na 3. Zważywszy ,że matematyka nie była nigdy moją mocną stroną a na dodatek na skutek jakiejś pomyłkowej zamiany trafiły nam się zadania przeznaczone dla klas matematyczno- fizycznych i tak poszło mi nie źle i mogłam być zadowolona. Kiedy okazało się już po otwarciu kopert ,ze zadania zostały zamienione padł na nas blady strach . Nie mniej przerażony był dyrektor i grono profesorskie. Próbowali coś odkręcać , gdzieś dzwonili , egzamin kilkanaście minut się opóźnił , ale odwrotu nie było. Odgórna decyzja była taka ,że mamy pisać tak jak nam przypadło. Czwarta b wyszła po godzinie , zadowolona z życia , bo co to dla takich ścisłych umysłów rozwiązać zadanie dla humanistów? Pomógł Beny – nasz groźny dyrektor . Podrzucił kilka ściąg ze sposobami jak wyprowadzić wzory , dalej już poszło. Było nawet kilka piątek na koniec. Moje świadectwo maturalne wygląda więc tak sobie. Przynajmniej j. Polski. Z przedmiotu jako takiego bdb. Z egzaminu maturalnego dostateczny , historia i PNOS bardzo dobre .Przedmioty poza egzaminami czwórki i piątki.
Ka dojeżdżał do szkoły i popołudniami pracował w fabryce . Był tym już tak zmęczony ,że któregoś dnia zasnął w pociągu , przespał naszą stację i obudził się dopiero 50km dalej. W dni kiedy nie pracował przychodził do mnie. Siedzieliśmy w moim pokoju i słuchaliśmy płyt, stres i ból po starcie babci odreagowuję przy ciężkim symfonicznym rocku czym bardziej wkurzałam rodziców niż muzyką klasyczną. Jeśli była pogoda jeździliśmy rowerami po okolicy.
Ja powtarzałam materiał do kolejnych egzaminów, zdawałam pisemne , ojciec z braćmi likwidował mieszkanie po babci. Chciałam przy tym być , ale wiadomo, terminów pogodzić się nie dało . Kiedy wrócił stamtąd po tygodniu , przywiózł tylko kilka drobiazgów: cukierniczkę , wazonik, miseczkę z bawarskiej porcelany , jakąś pościel – takie drobiazgi. Obiecanych obrączek nie dostałam .Odważyłam się o to zapytać. Wrzasnął na mnie , że jak ja śmiem się o babci obrączki upominać i ,że zabrali je wujowie. Tego mi było za wiele , zabolało tak bardzo ,że tym razem to ja urządziłam awanturę. Strasznie nawrzeszczałam jak chyba nigdy dotąd ,że nie szanują własnego słowa i łamią obietnice złożone babci. Może coś dotarło , bo ojciec na koniec stwierdził ,że skoro aż tak ich chcę to odkupi je od braci. Zapowiedziałam ,że jeśli kiedykolwiek dowiem się , że to zrobił utopię je w jeziorze. O „skorupach” nawet nie pamiętam. Po raz kolejny za sprawą rodziców mój świat się rozpadł. Tym razem nawet nie mam dokąd uciec , choćby tylko myślami. Jak jeszcze nigdy dotarło do mnie jak bardzo jestem pozbawiona wsparcia najbliższej rodziny i pozostawiona sama sobie. To było gorsze nawet niż moment kiedy usłyszałam od matki ,że powinno mnie nie być na tym świecie. Nawet Ka był tym wstrząśnięty kiedy opowiedziałam mu o sprawie z obrączkami i o tym dlaczego tyle dla mnie znaczą. Nie materialnie , bo obie były bardzo skromne, ale jako ważna dla mnie pamiątka. Po tym jak wykrzyczałam ojcu swój żal nie miałam już na nic sił. Nawet płakać , ale od tego momentu rósł we mnie bunt , który na razie próbowałam zagłuszyć głośną muzyką. 

czwartek, 6 września 2012

Egzaminy


Druga połowa kwietnia przyniosła mi nowe, najcięższe jak dotąd doświadczenie. Wydawało mi się ,że jestem na coś takiego gotowa. Nie byłam. Któregoś popołudnia przyszedł telegram . Sąsiadka zawiadamiała, że babcia ma wylew. Ojciec odnawiał właśnie prawo jazdy , nie było go w domu. Matka wróciła tego dnia wcześniej. Gdy tylko ojciec wrócił z lekcji jazdy natychmiast wyruszyliśmy do Pińska . Tym razem wszyscy. Matka , ojciec i ja. Trudno powiedzieć dlaczego matka wybrała się tam z nami. Może dlatego,że akurat była w domu wcześnie - trzeźwa, może resztki sumienia przemówiły , a może tylko na pokaz.
Nienawidziła babci i wcześniej nie chciała utrzymywać z nią żadnych kontaktów. W roku 1980 pokonanie 90km nie było takie proste jak teraz. W niektóre miejsca jechało się kilka godzin z przesiadkami. Samochodu nie mieliśmy a ostatnie pociągi i autobusy w tamtym kierunku dawno już odjechały. Złapaliśmy tzw. okazję. Trafił się jakiś ciężarowy kamaz czy tatra . Dopisało nam szczęście. Jechał do Bydgoszczy. Po drodze musieliśmy wysiąść ale zostanie nam już tylko 6km. Resztę trasy pokonaliśmy zwyczajnie taksówką Ze względów bezpieczeństwa na razie nie przewieziono babci do szpitala. Na miejscu był już młodszy brat ojca z żoną. Z tego czasu w pamięci mam jedynie dwa krótkie obrazki. Jeden to taki , gdy siedzę obok babci na łóżku, trzymam ją za ręce a ona bardzo chce mi coś powiedzieć i nie może. Wylew sparaliżował ośrodki mowy . I drugi ,że w babcinej kuchni szykuję z ciotką jakieś kanapki z żółtym serem. Reszta , aż do dnia babci śmierci jawi mi się jako wielka , nieprzenikniona czarna dziura. Ilekroć myślałam o tym wszystkim później, było dokładnie tak samo. Do dziś nie pamiętam nawet jak i kiedy wróciliśmy do domu. Dlaczego ??? Nigdy nie powiedziałam o tym rodzicom , jeszcze byliby gotowi zrobić ze mnie jakąś wariatkę.
To wciąż jeszcze są czasy kiedy 1maja obchodzony jest hucznie i uroczyście, z pochodami i festynami dla klasy pracującej .
Po pochodzie rodzice gdzieś wyjechali , obiecali wrócić około 18.00. Spodziewałam się ,że 18.00 to raczej nie będzie . Trochę powtarzałam do matury , potem przyszedł Ka. Zamierzaliśmy pójść na spacer. Zanim wyszliśmy do drzwi zadzwoniła sąsiadka i poprosiła na mnie na górę do telefonu. Tak to funkcjonowało ; w naszym bloku telefon był jeden. W ważnych sprawach sąsiadka użyczała go sąsiadom . Tak było i tym razem.
Dzwonił brat ojca z wiadomością,że Babcia nie żyje. W jednej chwili jedyny element mojego świata dający mi jako takie poczucie bezpieczeństwa i oparcia przestał istnieć. Zbiegłam na dół , Ka o nic nie pytał , domyślił się co się stało. Przytulał mnie tylko i po prostu był .Rodzice nie wrócili o 18 jak obiecali. Wyszliśmy na ten spacer , bo w domu trudno mi było wytrzymać . Łatwiej było w przestrzeni . Kiedy wróciliśmy po 20.00 jeszcze ich nie było. Ka został ze mną aż do ich powrotu – prawie do północy.
Na pogrzebie nie płakałam ale i nie odezwałam sie nawet jednym słowem . To już pamiętam . Kiedy oglądam zdjęcia z pogrzebu patrzy z nich na mnie bardzo stara twarz - moja. Nie rozumiem , po co ludzie robią zdjęcia na pogrzebach.