Z
bliżej nieokreślonych powodów mosty kolejowe , których w mieście
i okolicy było i jest nadal pięć , cieszyły się tamtych latach
jakimś szczególnym wzięciem. Jeździły po nich i pod nimi
pociągi w ilości znacznie większej niż dziś , a mimo to
mieszkańcy po nich chodzili ignorując wszelkie zakazy . Zakochane
pary urządzały sobie schadzki, dzieciom służyły do zabaw , idący
do pracy skracali sobie drogę a w cieniu przęseł chowały się
różne indywidua . Byli tacy co urządzali tam sobie salony gier ,
albo szli z kumplami na wódkę. Można tez było niejedno z nich
wyczytać: nastroje kibiców , historie miłosne, wzajemne sympatie ,
manifesty polityczne ,przeróżne hasła i uczone maksymy. Jednym
słowem życie w okół nich się toczyło, choć to niebezpieczne ,
bo szlak kolejowy był eksploatowany intensywnie a poza tym groziło
zatrzymaniem przez straż ochrony kolei i mandatem lub sprawą na
kolegium.
Pewnej
pochmurnej, wrześniowej niedzieli zaniosło i nas na most kolejowy
nad zalewem. Chodziliśmy po nim w tę i z powrotem , minęły nas
dwa czy trzy pociągi , przemieściliśmy się na drugi brzeg zalewu
i znów z powrotem. ..Pora popołudniowa , akurat przerwa w
rozkładzie jazdy. Ka zatrzymał się po środku torów , przytulił
mnie i najzwyczajniej w świecie , bez żadnych teatralnych gestów i
wielkich słów , tak jakby to była zwykła rozmowa o czymkolwiek
powiedział: "chciałbym żebyś była moją żoną . Będziesz"
? Tak samo zwyczajnie i po prostu odpowiedziałam bez namysłu
:"będę". Ka przytulił mnie tylko mocniej i tak objęci i
milczący spacerowaliśmy jeszcze długo po zapadnięciu zmroku , już
nie po torach ale po parku i po ulicach naszego miasta. Może to i
mało romantyczne takie oświadczyny bez pierścionka , bukietu róż
i płonących świec w dodatku po środku kolejowego wiaduktu ale ja
nie wyobrażam sobie ze Ka mógłby oświadczyć mi się w inny
sposób, robiąc wokół tego jakieś zamieszanie .na przykład
klękać przede mną z bukietem kwiatów , albo wygłaszać jakąś
wzniosłą przemowę. To by do niego nie pasowało. Ja zresztą też
nie umiałabym zachować się inaczej, obca mi była i jest
kokieteria i babskie „trzepotanie rzęsami „ .Następnego dnia
rano kiedy wychodziłam o 4.30 na pociąg spadła mi pod nogi kartka
od Ka : „ po zajęciach przyjedź pod hotel Merkury. Czekam
przy wyjściu z podziemnego przejścia”. Tylko tyle , krótki na
pozór nic nie znaczący liścik .Wiedząc , że wychodzę z domu
pierwsza i na pewno go znajdę, Ka włożył mi go w drzwi ..Nie
mogłam się doczekać końca zajęć. Wreszcie o 16.30 koniec.
Biegłam do przystanku tramwajowego , potem tak samo szybko
przejściem podziemnym i wybiegłam przed wejściem do hotelu. W
pierwszej chwili nie zauważyłam go w tłoku , ale był , czekał za
barierką , po drugiej stronie schodów. Czekał z piękną ,ciemno
- różową różą, która na płatkach miała jeszcze kropelki rosy
i skromną ,srebrną broszką z osadzonym bursztynem z pracowni
Wojciecha Kruka . Zamiast pierścionka , na nasze zaręczyny dostałam
broszkę. Kocham Ka, kocham srebro i bursztyny.!!! Do dziś , spora
część mojej biżuterii to właśnie srebro i bursztyny. Biżuteria
z pracowni Kruka była wtedy ręcznie robiona , unikalna w formie i
bardzo elegancka. Prawie zaniemówiłam z wrażenia . Płatki róży
oczywiście zasuszyłam i pewnie leżą do dziś w jakiejś
zapomnianej książce , broszka zaginęła w mrokach dziejów i
przeprowadzkach.
Kupno
zaręczynowego pierścionka wtedy byłoby trudne. Złoto miało
niebotyczne ceny , a poza tym był rok 1980 , czas kiedy ze sklepów
znikało wszystko niemal z godziny na godzinę , z tych jubilerskich
również. Pracownia Kruka wciąż jednak funkcjonowała i miała
całkiem okazałą ofertę wyrobów ze srebra .
Na
razie postanowiliśmy o tych naszych zaręczynach nikomu nie mówić
, nie ustalaliśmy też żadnych szczegółów co do ślubu. Było
nam dobrze i tylko to się teraz liczyło . Przed ślubem mieliśmy
jeszcze wiele do zrobienia ; ukończenie nauki , egzaminy dyplomowe,
znalezienie pracy … byliśmy rozsądni i pragmatyczni . Cechy dwóch
zodiakalnych „ nudziarzy”Panny i Koziorożca skumulowały się w
naszym związku i choć nie braliśmy tego nigdy pod uwagę i nie
myśleliśmy o tym na co dzień , zdeterminowały nasze podejście do
życia. Ani przez chwilę nie zastanawiałam się czy Ka to dobry
wybór, ja to wiedziałam właściwie od chwili gdy zaczęliśmy się
spotykać na seansach filmowych . Kolejne miesiące upewniły nas
tylko w podjętych decyzjach . Czułam ,że „moje coś mi mówi”
śmieje się teraz radośnie i trochę złośliwie – mogło mi
przecież coś szepnąć i oszczędzić tej długiej niepewności ale
w tej sprawie wolało milczeć.