Wypełniła
nauka, powtarzanie materiałów i plany na przyszłość. Klasa
wydawała się bardziej zgrana niż dotychczas , łatwiej
dogadywaliśmy się w sprawach klasowych imprez i pomysłów. Tak
było z obchodami Dnia Młodzieży i spontanicznej organizacji
„herbatki „ . Takie klasowe herbatki urządzaliśmy dość często
i z różnych okazji. Nie pamiętam z jakiej wypadła ta ostatnia ,
krótko przed końcem roku . Polegało to na tym ,że zwykle na
godzinie wychowawczej lub kawałku lekcji j. Polskiego parzyliśmy
herbatę , i ze zrzutki kupowaliśmy po dwa pączki . Potem jeśli to
były jakieś imieniny składaliśmy życzenia, jeśli inna okazja to
z reguły ktoś coś na ten temat krótko powiedział i
przystępowaliśmy do konsumpcji. Przy okazji organizacji tej
ostatniej , kiedy wspomnieliśmy o tym wychowawcy ,zażartował ,ze
owszem pączki i herbatka mogą być , po czym dodał : herbatka z
rumem. Dwa razy nam nie musiał powtarzać . Jak tylko wyszedł z
klasy jeden z chłopaków wpadł na pomysł hasło,żeby mu tę
herbatę z rumem zafundować. Natychmiast pomysł wprowadziliśmy w
życie. Szybka zrzutka ile kto miał i na butelkę rumu wystarczyło
. Na szczęście ten bardziej wyszukany alkohol za jaki wtedy
uchodził rum o nazwie „Seniorita” był jeszcze w sklepach
monopolowych osiągalny. Następnego dnia przed lekcją polskiego na
biurku wychowawcy postawiliśmy talerzyk z pączkami i szklankę
pachnącej rumem herbaty z przewagą rumu oczywiście , bo
profesorowi nie żałowaliśmy . Sobie wlaliśmy do szklanek po łyku
trunku tak dla fasonu i dla pewności pootwieraliśmy okna żeby
zapach szybciej się ulotnił. Alkohol w szkole to było przestępstwo
; poważne przestępstwo , choć wszyscy mieliśmy już po 18 lat.
Profesor skosztował pączków i herbaty i na chwilę zaniemówił.
Po paru sekundach jednak wybuchnął śmiechem : „ Z rumem ! Mogłem
się tego spodziewać ! Chcecie żeby mnie szef z roboty wywalił? „
- powiedział , ale żart uznał za udany, herbatę wypił i tylko na
koniec poprosił ,żebyśmy o tym nie rozpowiadali. Do matury
tajemnicy dotrzymaliśmy .
W
ostatnim roku naszego pobytu w liceum wymyślony przez rok starszą
klasę
I Va Dzień Młodzieży stał się świętem szkolnym obchodzonym
przez kolejne lata. Nie wiem czy dziś po blisko 35 latach nadal się
go obchodzi czy odszedł do historii podobnie jak urządzane w
klasach studniówki. Tamtego roku z okazji pierwszego dnia wiosny i
imienin dyrektora ogłoszono ,że będzie odbywał się w szkole .
Program przewidywał różne konkursy , zawody sportowe , na koniec
dnia dyskotekę , jakieś występy szkolnych kabaretów i zespołów.
Najważniejszy jednak miał być konkurs na najlepiej przebraną
klasę . Przebrania miały być spójne i coś obrazować. Każda
klasa miała wkroczyć w określonej kolejności na salę
gimnastyczną – odpowiednio efektownie ,żeby zaprezentować się
jurorom złożonym z grona profesorskiego i przewodniczących klas.
Dłuższy
czas dyskutowaliśmy co z tym zrobić zwłaszcza,ze kilka dziewczyn w
ogóle nie chciało brać w tym udziału twierdząc,że się nie
będzie wygłupiać. Wychowawca zapowiedział jednak ,że nie można
nie przyjść pod groźbą obniżenia zachowania. Nie miały wyjścia,
przystosować się musiały. Dwa dni przed imprezą nadal nie było
porozumienia co do przebrania. Ostatniego dnia zadecydowała za nas
koleżanka E. Wyjęła z torby dwa prześcieradła i gruby sznur
kilka agrafek oraz świecę , obwinęła się w prześcieradła , coś
pozapinała, coś przewiązała i za chwilę stał przed nami mnich w
białym habicie .Zapowiedziała ,że na salę wchodzimy rządkiem z
zapalonymi świecami śpiewając Bogurodzicę , bo to pasuje do
mnisiego pochodu. Ja natychmiast temat podchwyciłam , wraz ze mną
D i chłopaki. Stanęło na naszym. Co do śpiewu daliśmy tylko
każdemu wolną rękę , bo to dla przeciętnego śmiertelnika nie
wykonalne . Kazaliśmy mruczeć pod nosem byle żałobnie. W dniu
imprezy lekcje były skrócone – miały się zakończyć około
11.00 . Do klas wchodziliśmy w przebraniach . Nawet Luta – groźna
profesorka od matematyki nie mogła powstrzymać nikłego uśmiechu
na widok mnichów w trampkach ( te trampki to po to, żeby wejść na
salę gimnastyczną , bo tylko takie obuwie było dopuszczalne) . Do
sali gimnastycznej wchodziliśmy w jakiejś ustalonej przez
porządkowych kolejności . Większość robiła to z hukiem ,
głośno ; ze śpiewem lub wykorzystaniem instrumentów muzycznych .
Był obóz cygański, krasnoludki , trzy dwory Klaudiusza , bo akurat
pierwszy raz wyemitowano w tv serial „Ja Klaudiusz „ więc temat
był na czasie, jacyś piraci – wszyscy głośni i kolorowi. Kiedy
przyszła nasza kolej ustawiliśmy się w rzędzie z zapalonymi
świecami , po czym zapadła cisza . Na znak dany przez E, mnisi
pochód ruszył do sali mrucząc coś żałobie pod nosem każdy
sobie. To mruczenie odbite echem kilkumetrowej wysokości sali ,
całkiem udanie zaimitowało chorał gregoriański . Jurorzy i
młodzież która wcześniej weszła na salę zamilkła z wrażenia.
Okrążyliśmy salę dookoła , następnie zawróciliśmy przed jury
, przed którym na chwilę się zatrzymaliśmy po czym podnosząc w
górę oczy i ręce wydeklamowaliśmy chórem łacińskie „ memento
mori” i skierowaliśmy się na swoje miejsce. Już samo to
wystarczyło,żeby jury wyło ze śmiechu a kiedy jeszcze spojrzeli
na plecy kolegi zamykającego pochód – najwyższego w klasie , w
przykrótkim habicie , któremu pozostali koledzy przypięli do
pleców kartonową tabliczkę z napisem „Rasputin love machine”
wrzawie, brawom i salwom śmiechu nie było końca. Konkurs
wygraliśmy . Czterokilogramowa torba cukierków trafiła w nasze
ręce.
Dzień
młodzieży minął , a potem na ładnych kilkanaście lat wpisał
się w tradycje szkoły. Dla nas czwartokasistów nastal czas
podejmowania decyzji i intensywnej nauki. Złożyłam papiery do
Madycznego Studium Zawodowego . Najpierw jeszcze w lutym na protetykę
stomatologiczną , ale po chyba dwóch tygodniach papiery mi odesłano
– zamknięto ten kierunek. Musiałam szybko zdecydować się na coś
innego. Wybór padł również na policealne studium medyczne , ale
na kierunek higiena szkolna . Również w Poznaniu.
Wielkiego
wyboru nie miałam , ale przynajmniej nauka trwała tam rok.
Znaczyło to ,ze szybko się usamodzielnię i skończę w tym samym
czasie co Ka .
W
czasie składania papierów do szkół policealnych i na studia , my
kronikarki
rzuciłyśmy
pomysł ,żeby w klasowej kronice każdy zrobił wpis , na pół
strony o swoich planach , marzeniach , o tym jakie widzi dla siebie
miejsce w dorosłym życiu. Wtedy po raz pierwszy wspomniałam ,że
chciałabym mieć własną działalność i żeby ludzie wymieniając
moje nazwisko mówili ,że to solidna firma . Wiązałam te plany z
wybranym kierunkiem nauki , choć tak naprawdę zdawałam sobie
sprawę ,że w rzeczywistości w jakiej żyliśmy wyląduję na
państwowej posadzie protetyka w jakimś zozie . Los zagrał z nami
przewrotnie
i długo na spełnienie marzeń kazał nam czekać . Mamy firmę ,
formalnie zarejestrowaną na męża , w branży odległej od moich
zainteresowań
i
wykształcenia o lata świetlne a gdy chodzi o Ka to sprawił ,że
wybór na przeczekanie stał się podstawą egzystencji . I tylko
ludzie wymieniając nazwę czy nasze nazwisko dodają, że to solidna
firma.
Ostatnie
100 dni przed maturą mijały .Czas wypełnia nam nauka, powtórki ,
czytanie książek i opracowań , pisanie ściąg. Niby to nieuczciwe
i zabronione na egzaminach , ale skrobanie tych karteluszek z
wiadomościami utrwalało naszą wiedzę. Odreagowywaliśmy słuchając
muzyki i włócząc się po mieście.
Ja
nadal spotykałam się z Ka . Rzadziej teraz , bo dojeżdżał do
szkoły w Poznaniu . Jeszcze o tym nie mówiliśmy wprost ale i on i
ja myśleliśmy już o wspólnej przyszłości . Coraz częściej
temat wypływał sam z siebie . Zamiast zrobię, pojadę , wybiorę
pojawiło się zrobimy, pojedziemy , wybierzemy.
Tymczasem
życie szykowało mi znacznie trudniejszy egzamin niż matura .