czwartek, 31 stycznia 2013

Czas biegnie


Święta Bożego Narodzenia anno 1987 spędzaliśmy jak zwykle u siebie. Rodziny odwiedziły nas tylko w pierwsze święto i o dziwo po raz pierwszy od dłuższego czasu nie skakały sobie do oczu. Izolacja poskutkowała ( no, na krótko jak się okaże niebawem ) ; kiedy się wprowadzaliśmy do naszego mieszkania od razu postawiliśmy sprawę jednoznacznie: Wigilia jest dla nas – nigdzie nie idziemy, nikogo nie zapraszamy . Spotykamy się po Wigilii lub w któreś ze świąt . Konsekwentnie trzymaliśmy się tej zasady aż do 1998 roku , najczęściej z podziałem :teściową i szwagierkę z mężem zapraszaliśmy osobno, moich rodziców osobno .
Dzieci nieustannie dostarczały nam radości. Zdarzało mi się w pracy wyciągać ze swojej torebki samochodziki , cukierki , dzwonek do roweru , różne kartoniki , rysunki i tym podobne. Torebka leżała w miejscu , gdzie w zasadzie nie powinni mieć do niej dostępu a jednak zawsze coś im się udawało do niej wrzucić – żeby mamie nie było smutno w pracy- tłumaczyli . Starszy miał pomysły , młodszy je realizował , a potem zwalał na brata i zawsze mówił ,że brat mu kazał. Czasem te pomysły bywały niebezpieczne, jak wtedy gdy sprawdzali czy wybuchnie i władowali do gniazda 220V dwa śrubokręty .Obaj kochali nasze auto. Z kolegą dyskutowali o tym czyj samochód jest lepszy tak zawzięcie, że prawie dochodziło do bójek i czego by nie stwierdzili nasze auto i tak było lepsze, bo coś tam... . Zaczynali się też interesować i pasjonować różnymi sprawami. Młodszy kochał samochody. Bezbłędnie rozpoznawał wszystkie marki jakie można było spotkać na naszych drogach i doskonale znał już budowę silnika. Starszy miał nieco szersze zainteresowania . Podpatrywał co robi Ka i próbował mu pomagać , a poza tym zafascynował go układ słoneczny i planety. Kazał sobie czytać o tym książki. Być może działał tu wpływ naszych zainteresowań i pasji do zdobywania wiedzy , bo sami musieliśmy przyznać i z niemałym zdumieniem stwierdzaliśmy , że jak na dzieci w wieku 5 i 6 lat wiedzieli całkiem sporo i wcale nie były to zainteresowania typowo dziecięce.
Poza tym dużo czasu spędzałam teraz na opiece , bo jak to bywa w przedszkolu łapali wszystkie choroby dziecięce. I z tego powodu chwaliłam i chwalę sobie stary system . Dziś by mi taka ilość wolnego na dzieci nie uszła . Zostałabym zwolniona przy pierwszej okazji nawet z państwowej firmy. W zakładzie Ka jeszcze obowiązywały również stare zasady. Dzieci dostawały paczki na Gwiazdkę, a nawet urządzano dla nich baliki karnawałowe. Pomagaliśmy przy organizacji . Mieszkaliśmy przecież po drugiej stronie korytarza więc czemu nie . Wolnego po pracy było dużo . Dzieci przebierały się na te okazje a my braliśmy również udział w tych zabawach. Na tym w 1988 roku przysiadł się do mnie kolega P i rozmawialiśmy przez cały wieczór na oczach wszystkich pracowników. Zatańczyliśmy razem nawet jeden czy dwa kawałki budząc tym nie małą sensację. Na gadanie nikt z nas już jednak nie zwracał uwagi.. Znajomośc się rozwinęła , dobrze się czuliśmy w swoim towarzystwie i to "co ludzie powiedzą " przestało mieć znaczenie.  

wtorek, 29 stycznia 2013

VW cd


Tego lata wyjechaliśmy raz jeszcze. Niespodziewanie. Od kilku dni lał deszcz. Piątkowa noc , około północy , my w trakcie zabaw miłosnych i nagle dzwoni telefon. Zła jak osa i nie całkiem przytomna podnoszę słuchawkę. Dzwoni P. Pyta najpierw czy nie popsuł nam zabawy ( skąd to wie ? ) , popsułeś mówię , i pytam czy coś się stało. A on pyta czy mamy sprzęt turystyczny i paliwo. Mamy , a czemu mielibyśmy nie mieć, pytam . To może pojedziemy do Łeby ? Ka od razu podłapał temat a i mnie dwa razy nie mówić . Postanowiliśmy jechać. Od rana pakujemy sprzęt i w drogę. Deszcz lał dalej. Do Łeby dotarliśmy wieczorem . Zanim P z rodzinką rozbił namiot zrobiło się ciemno. Skończyli około północy. Pożyczyli jakąś wielką i skomplikowaną w obsłudze legionowską czwórkę . Nasza podszyta wiatrem dwójka stanęła w kilka minut, chłopcy spali w samochodzie. Następny dzień także deszczowy i pochmurny. Pogoda poprawiła się dopiero w dniu naszego powrotu. Sąsiedzi z campingu dziwią się ,że nie szkoda nam paliwa na tak krótki wyjazd. Nie szkoda , dlaczego mielibyśmy żałować na przyjemności ? A tymczasem robiliśmy sobie długie spacery brzegiem morza. Panowie dotarli nawet na plażę naturystów. Te kilka dni nad morzem były fantastyczne i trochę szalone . Kiedy już dzieci zasnęły , poszliśmy nocą na plażę . Przyjemne miejsce na nocną imprezkę z alkoholem i erotycznymi podtekstami .
Niestety musieliśmy wracać , na mnie i Ka czekała praca , P mógł sobie bez trudu weekend przedłużyć , jego żona – nauczycielka cieszyła się jeszcze wakacjami.
Ostatnie cztery miesiące roku 1987 nie były dla nas zbyt łaskawe. Szalała inflacja ,drożało wszystko z dnia na dzień, pensje w budżetówce były coraz marniejsze, w zakładzie u Ka , wciąż jeszcze państwowym też nie lepiej. To co udało się dorobić zaledwie wyrównywało różnicę . Ka pracował już teraz prawie na trzech etatach. Jeden w swoim zawodzie , pół etatu jako gospodarczy i na swoim , choć jeszcze nieoficjalnie. Ja nie miałam wielu możliwości dorobienia . Szczerze powiedziawszy to też nie bardzo miałam na to ochotę . Ten czas chciałam poświęcać dzieciom. Wciąż czułam się źle z faktem ,że wróciłam do pracy i miałam go dla nich znacznie mniej . Wtedy nie wiedziałam jeszcze,że jakoś będę musiała tę sytuację oswoić i zaakceptować , a potem organizować sobie czas robiąc jedno kosztem drugiego i że będzie to dla mnie ogromne wyzwanie i nieustający stres.
A tymczasem w Kraju coraz głośniej mówiło się o braniu spraw w swoje ręce. Mówiliśmy i my , ale tym czasem na mówieniu się kończyło. Nie mieliśmy żadnej konkretnej wizji ani planu. Na razie zadowalała nas możliwość dorobienia do pensji .

sobota, 19 stycznia 2013

VW1300


Nasza znajomość z panem P. zacieśniła się już na tyle, że odważyłam się zaprosić oficjalnie "z żoną i bez samochodu". Zaproszenie zostało przyjęte. Spotkaliśmy się u nas w sobotnie popołudnie. Dzieci szalały , my rozmawialiśmy i popijaliśmy wino. Z zapowiadanej godziny zrobiło się pięć godzin. Za tydzień nam się zrewanżowali i od razu proponują przejście na "ty". Przeszliśmy . Tematów do rozmowy nam nie brakuje, okazało się ,że mamy wiele wspólnych zainteresowań , a dzieci świetnie się ze sobą bawią. Wtedy zabawy naszych dzieci polegały na bieganiu jak opętani i dzikim wrzasku .Gadaniem kolegów z pracy Ka szybko przestał się przejmować. Nigdy też nie wykorzystywał tej znajomości dla własnych interesów. Po czasie wszyscy się przyzwyczaili i gadanie ucichło. Święta minęły nam spokojnie we własnym gronie. Rodzinę jedną i drugą poszliśmy tylko odwiedzić. Zaraz po nowym roku Ka skończył wreszcie urządzenie do szklarni. Testy wypadły w końcu poprawnie i zgodnie z założeniami i można je było użytkować. Zleceniodawca dobrze za to zapłacił. Nawet więcej niż przewidywaliśmy. Klient poczuł się usatysfakcjonowany, bo takich urządzeń w tamtym czasie jeszcze w naszym kraju nie było . Poprawiło się już znacznie zaopatrzenie , ale jeszcze nie we wszystkich branżach. Pieniędzy z tego mamy tyle ,że postanowiliśmy kupić sobie jakieś auto. Nie było to takie proste , trzeba było dobrze szukać i nie dać się oszukać , a ceny za samochody używane były obłędne .Liczyliśmy,że powinno wystarczyć na jakiegoś malucha ewentualnie trabanta . Po kilku tygodniach Ka dogadał się ze znajomym kierowcą i pewnej marcowej niedzieli pojechali razem na giełdę samochodową do Warszawy, zdecydowani kupić jak postanowiliśmy jakiegoś malucha albo trabanta. Wrócili jednak ni mniej ni więcej tylko Volkswagenem 1300 . Tak zwanym garbusem. Cóż to było za cudo !? Rocznik 1967 - już wtedy prawie weteran szos, jakiś nietypowy model z wydłużonym przodem i tzw. balkonami czyli mocno do wysuniętymi zderzakami, w kolorze ni to brązowym ni czerwonym . Z radości ,że mamy auto uznaliśmy ,że lakier jest rdzawy. Lampy przednie większe niż w innych modelach ,jajowatego kształtu – tez nie typowe.
Był po prostu piękny ! A przy tym mial jedną zdecydowaną zaletę : nie wymagał remontu , po prostu jeździł bez zarzutu. Moi rodzice zamiast się ucieszyć krytykowali,że niby po co nam auto i przecież można było kupić jakiś polski.. Nawet ojciec  tym razem skomentował ,że „on 30 lat na trabanta pracował , a my ot tak sobie kupiliśmy VW."  Pewnie,że można było kupić polski albo „enerdowski” ale ten był na nasze możliwości finansowe. Jedna Teściowa się ucieszyła . Teściowa zawsze była po naszej stronie , w kwestii samochodu również.
Tymczasem teraz już kolega P., podrzucił Ka kolejną " fuchę". Jest do zainstalowania elektroniczny sprzęt u pewnego miejscowego przedsiębiorcy. Nikt się nie chce tego podjąć , bo mało kto zna się na elektronice. Ka się podjął. Sprzęt okazał się centralą telefoniczną.
Ka podszedł do sprawy profesjonalnie choć pojęcia o biznesie wtedy nie miał żadnego.
Poszukał sprzętu u producenta , przygotował ofertę , omówił z klientem możliwości takiej centrali i warunki zakupu a potem pojechał do Gdańska go kupić, po czym zainstalował. Na razie nie przypuszczaliśmy ,że właśnie się zaczyna nasza przygoda z biznesem. Był jeden
klient , za parę tygodni pojawili się kolejni. Po trzecim czy czwartym z kolei moje coś mi mówi zaczęło mi szeptać , że należy iść w tę stronę i podsuwać wizje dostatniego życia.
Zaczynał się właśnie jak wspomniałam czas handlowych wycieczek do Szwecji i Niemiec. Co bardziej obrotni jeździli do Berlina na "szaberplac", handlować alkoholem , papierosami i czym tylko się dało a nie tylko robić zakupy. W "Aldim" i w okolicach Zoogarten rosły fortuny drobnych geszefciarzy, na wymianie walut dorabiali się różni cinkciarze, a ci którzy mają trochę więcej kasy rozkręcali handel używanymi samochodami na niespotykaną dotąd skalę . Powstawała klasa nowobogackich. Na taką handlową wycieczkę wybrał się też mój mąż. Mieliśmy niewielkie oszczędności uznaliśmy, że od czegoś trzeba zacząć i zdecydowaliśmy poświęcić je na inwestycję w handel. Na szerokie rozwinięcie tej działalności mimo wszystko tej naszej kasy było za mało. Skończyło się na jednym wyjeździe. Wycieczka się wróciła. Sprzedaliśmy trochę kawy , słodyczy , parę ciuchów. Modne były swetry szetlandzkie z haftowanym napisem "Montana".Prawdziwy hit tamtych czasów . Przez jakiś czas sama dumnie taką „Montanę” nosiłam . Z wyjazdu do Szwecji Ka przywiózł dla nas prawdziwy , elektroniczny aparat telefoniczny , z klawiaturą . Nie wielu wtedy takie miało, a jeśli już to przywożone z Niemiec , z wyprzedaży z chińskich sklepów , dość marnej jakości . Wciąż jeszcze królowały tarczowe „Bratki” i „Tulipany” . Z handlu jednak zrezygnowaliśmy, tym bardziej ,że Ka tych "fuch " miał coraz więcej i zaczęliśmy to odczuwać w portfelu. Na razie nieznacznie ale jednak. Teraz dopiero przydał się system pracy w dyżurach. Wolne dni przysługujące mu po nockach Ka wykorzystywał na działalność dodatkową , jeszcze nie zalegalizowaną
Wiosną P wciągnął nas do automobilklubu wielkopolskiego. Z początku niespecjalnie się tam udzielaliśmy . Nadal spotykaliśmy się z nim i jego żoną . Te spotkania były dość częste. W tamtych latach w ogóle prowadziliśmy intensywne życie towarzyskie. Piszę jednak więcej o tej akurat znajomości , bo okazała się dla mnie ważna . Dzięki tym kontaktom i sposobie w jaki P . odnosił się do mnie wyzbywałam się sporej części moich kompleksów. Przynajmniej tych ,które dotyczyły kontaktów z ludźmi .Mozolnie i bardzo powoli uczyłam się nie bać ludzi a nawet reagować na komplementy i rosła mi samoocena .
Nadal bałam się rozmawiać , ale coraz częściej ten strach przełamywałam.
Latem wyjechaliśmy znów w Bieszczady . Paliwo jeszcze na kartki , ale przez kilka tygodni je zbieraliśmy i mieliśmy jeszcze kilka dodatkowych litrów z kartek na motorower Romet, którym Ka już nie jeździł. Garbus miło nas zaskoczył. Pali bardzo mało na trasie.

niedziela, 13 stycznia 2013

Towarzysko


Odwilż „ wywołała swoistą reakcję łańcuchową . Podróże w celach handlowych spowodowały,że zaczęły powstawać firmy transportowe , przydrożne budki z jedzeniem i miejsca noclegowe . Handel samochodami uruchomił działalność usługową z tym związaną , ruszyła też produkcja części zamiennych , sklepiki i budki wymagały remontów i napraw więc i przed branżą budowlano – remontową otwierały się drzwi . I wreszcie ostateczny dowód ,że władza chce dobra obywateli : zezwolono na powstanie lokalnej prasy .
Tymczasem nasza znajomość z panem P rozwinęła się jeszcze bardziej, krótko po wakacjach. Ka kończył urządzenie , które robił dla jego kuzyna . Z tego powodu częściej się spotykali, jeździli razem sprawdzać działanie tego sterowania i poprawiać szczegóły. A ja przypadkiem poznałam i zaprzyjaźniłam się z jego żoną , choć jeszcze wtedy nie wiedziałam kim jest. Okazało się ,że synek pana P tez chodził do tego przedszkola co nasi i nic dziwnego , bo mieszkali w bloku obok. Jak się później dowiem był nawet w tej samej grupie co nasz młodszy. Z żoną pana P. poznałam się właśnie w przedszkolu; zwykle ja już z nimi wychodziłam , a ona wchodził żeby synka zawołać. Często zamieniałyśmy parę słów, aż kiedyś spotkałyśmy się obie przy domofonie. Trójka naszych dzieci wypadła do nas razem. W pierwszej chwili nie poznałam jej małego , widziałam go tylko raz w przychodni i to dość krótko . Dzieci zaczęły się nawzajem przedstawiać i wtedy ona pierwsza orientuje się w sytuacji. "Nasi mężowie chyba się dobrze znają " mówi do mnie. Zaczęło mi coś świtać ale spytam „skąd?” .” Razem pracują” - odpowiedziała , a potem dodała parę szczegółów. I wszystko staje się jasne . Faktycznie razem pracują , jeśli nie brać pod uwagę ,że jeden jest szefem a drugi podwładnym. Nie dała mi jednak tego odczuć , podobnie jak jej mąż. Ten problem dla nich nie istniał. Dla nas też nie za długo , ale z początku nie bardzo wiedzieliśmy jak się w tym odnaleźć . Nie było ogólnie przyjęte ,żeby dyrektor przedsiębiorstwa utrzymywał towarzyskie układy z podwładnym.
Od tego momentu zostaliśmy dobrymi znajomymi. Po paru dniach dowiedziałam się ,ze jesteśmy jej dobrze znani , bo pan P nie raz o nas opowiada .
Wizyty pana P u nas stały się już prawie zwyczajowe. Dla nas ta sytuacja wyglądała dość dwuznacznie, ze względu na współpracowników Ka. Nagle wyrośliśmy na nie wiadomo jak ustawionych . Nie dość ,że mieszkamy na terenie zakładu to jeszcze znajomość z dyrektorem . Koledzy gadają między sobą i trochę izolują się od niego. Ka zresztą nie zabiegał od początku o jakąś bliższą znajomość z nimi. Nie bardzo miał o czym rozmawiać i nie pił , a głównie do tego ostatniego sprowadzały się kontakty towarzyskie pomiędzy kolegami z pracy. Tymczasem zbliżały się kolejne święta i nowy rok , a krótko po tym ,Ka definitywnie skończy urządzenie sterujące do szklarni. Na razie nie mieliśmy pojęcia co z tego wyniknie i w którą stronę sprawy się potoczą. .  

piątek, 11 stycznia 2013

Nowe cd


Właściwie to „nowe „ nie tyle szło ,co sadziło już w naszą stronę wielkimi susami. Faktem jest,ze po wszystkich rygorach stanu wojennego w istocie czuło się „odwilż” jak to metaforycznie wówczas nazywały media. Złagodzono warunki przekraczania granic, obowiązywały wprawdzie paszporty, ale nie czekało się na nie już po kilka lat a tylko 2-3 tygodnie i nie trzeba ich było oddawać , przynajmniej nie te na Układ Warszawski i Berlin Zachodni – czy na te do pozostałych krajów Europy Zachodniej , nie wiem , bo nie korzystaliśmy. Świat nas nie pociągał. Uważaliśmy,że tu na miejscu możemy wiele zrobić i osiągnąć , a na wojaże w celach turystycznych nie było nas wówczas stać i nie zakładaliśmy nawet ,ze przyjdzie taki czas,że będzie. I tu znów Los zrobił nam psikusa, bo dziś zebranie potrzebnej kasy na opłacenie wycieczki zagranicznej nie byłoby jakimś wielkim wyczynem , ale ogranicza nas brak czasu . To już jednak inna bajka , do której wrócę niebawem.
W swobodnym przekraczaniu granic ludzie zobaczyli swoją szansę i natychmiast z niej skorzystali. Zaczynał się czas „handlowych wycieczek” do Berlina . W niezliczonych sklepikach , które nagle zaczęły wyrastać jak grzyby po deszczu, na straganach albo ot tak wprost z samochodów , najłatwiej było można kupić towar z berlińskich dyskontów; kawę , różne płyny i proszki do prania , słodycze , dziecięce odżywki , makarony , gotowe dania w puszkach , ciasta i egzotyczne dla nas owoce jak kokos czy kiwi i oczywiście , do niedawna poszukiwany papier toaletowy . Wszystko za odpowiednio wysokie ceny rzecz jasna. Te nasze krajowe rosły zresztą w szybkim tempie, szybko więc poziom cen się wyrównał . Wciąż podaż przewyższała popyt , wciąż można było sprzedać dosłownie wszystko. Niektórzy nastawili się na odzież lub drobne AGD . Te ostatnie zwykle były kupowane na wyprzedażach z azjatyckich sklepów za kilka marek. W narodzie , a w mieszkańcach naszego miasta w szczególności rósł i potężniał duch kapitalizmu a wyobraźnią zawładnęło widmo dobrobytu „takiego jak na Zachodzie”.W istocie było to widmo , bo nie wielu znało ten Zachód i tamtejsze warunki naprawdę , a wyidealizowany mit powstawał głównie na bazie przekazywanych opowieści. W tym czasie rozwinęły i rozrosły się giełdy samochodowe i handel artykułami motoryzacyjnymi oraz przydomowe warsztaty .Kto miał nieco większe zasoby finansowe , albo nie bał się ponad 60-punktowego oprocentowania kredytów ,brał się za branżę samochodową , która parę lat później doczekała się nawet piosenki – pastiszu w wykonaniu zespołu Dżipago pt. Giełda Samochodowa” , gdzie motywem przewodnim było osławione klepanie blach przed giełdą w przydomowym warsztacie. Tekst poniżej , a śpiewa się na melodię :”biełyje rozy”

Jak w każdą niedzielę, skoro świt
Gdy wstaje słoneczko
Jak pszczoły do ula z wszystkich stron
Tu zjeżdżają się
Jeśli sprzedać chcesz, lub kupić wóz
Masz szansę kolego
Lecz nim zjedziesz tu, upewnij się
Czy nie robisz źle

Ref.:
Kupujcie wozy, kupujcie wozy
Giełda od tego jest
Stare skarpety i nowe skody
Wszystko, co tylko chcesz
Ludzie zjeżdżają i przeszkadzają
Kręcą nosem co krok
Kto głupi jest i kupi grat
I stracił to, co zbierał przez rok

Na tydzień przed giełdą zgiełk i ruch
W warsztatach domowych
Tam każdy się stara, by stary trup
Wyglądał jak cud
Kto frajerem jest, nabierze się
I kupi choć drogi
I nim minie rok, niestety będzie
Szpachlować znów

Ref.:
Kupujcie wozy, kupujcie wozy
Giełda od tego jest
Stare skarpety i nowe skody
Wszystko, co tylko chcesz
Ludzie zjeżdżają i przeszkadzają
Kręcą nosem co krok
Kto głupi jest i kupi grat
I stracił to, co zbierał przez rok
Ceny wprawdzie nadal były wyższe niż w salonach , nawet auta używane przynosiły ogromne zyski , ale auta zaczęły być dostępne na wolnym rynku. Z początku tylko krajowe i sporadycznie zachodnie, ale były.
W publicznych mediach po raz pierwszy oficjalnie zaczęto transmitować Mszę Św. ,Pasterki z Watykanu i emitować koncerty kolęd z okazji Świąt Bożego Narodzenia, pojawiło się też więcej filmów amerykańskich i zachodnioeuropejskich. Wszystko po to ,żeby uspokoić nastroje , dać szarej ,pracującej masie poczucie,że się zmieniło na lepsze.
Na razie dość kulawo i nieudolnie , ale ruszyła z miejsca nasza własna gospodarka . Raz po raz zaczęły się pojawiać w sklepach produkty krajowe. A to jakiś piecyk, a to telewizor , to znów jakieś ciuchy , więcej spożywki . Półki sklepowe były wciąż jeszcze mało zasobne ale już nie puste. W zachodni szlif zaczęły też obrastać przydomowe ogródki i balkony , tu wisząca doniczka z pelargonią , tu równiutko przycięty żywopłot , tam wdzięczna kępka iglaczków stopniowo zastępowały swojskie malwy , astry i nagietki..
Zwrot ku lepszemu było już widać gołym okiem .

wtorek, 8 stycznia 2013

Nowe


W tym czasie w kraju i na świecie wiele się działo . Prawdę mówiąc nie wiele nas świat obchodził . Ważne było tu i teraz , codzienna walka o byt. A było o co walczyć . W wyniku rozmów i różnych posunięć kolejnych rządów , które miały nas wyprowadzić z kryzysu i poprawić nam obywatelom byt w kraju panował chaos i jakieś dziwne przemieszanie ustrojów. Już nie socjalizm a jeszcze nie demokracja i kapitalizm . Mówiono o „odwilży” , o prawach obywatelskich , powstawały nowe partie – co do tej pory było niemożliwe . Poza PZPR-erem egzystowały w Polsce jeszcze dwie : PSL skupiająca chłopów i SD ( Stronnictwo Demokratyczne ) , które skupiało intelektualistów – teoretycznie i dla nie poznaki . Nie znaliśmy chyba nikogo , kto do niej należał i nie dam głowy,ze w ogóle ktoś taki w Kraju był. Może z kilku partyjnych naukowców ? Ale tego nie wiedzieliśmy i do dziś problem pozostał nierozstrzygnięty. W połowie lat osiemdziesiątych było już kilka i kilka innych. Gdy chodzi o sprawy świata , interesowały nas wydarzenia kulturalne , premiery filmów – bo to było stosunkowo łatwo dostępne i kolejne peregrynacje naszego Papieża Jana Pawła II.. W Kraju jak wspomniałam zaczęto poprawiać nam byt, mówić o wolności gospodarczej , wolnych związkach zawodowych , poprawie koniunktury, ogłaszano amnestie dla więźniów politycznych, zaprzestano w końcu zagłuszania Radia Wolna Europa , dostarczano ludowi igrzysk w postaci sprowadzenia zespołów Metalica i Modern Talking i zaczęto stopniowo znosić karki na towary żywnościowe ; zaczęto od kawy , słodyczy i alkoholu. . Jednocześnie trwały aresztowania i internowania solidarnościowych działaczy i zapowiadano kolejne podwyżki cen . Właściwie na wszystko; bilety kolejowe, energię ,żywność i artykuły przemysłowe, węgiel i nawozy sztuczne , nawet leki. Kolejność i wysokość podwyżek była tylko kwestią czasu . W sprawie kontynuowania reform gospodarczych i regulowania zobowiązań zapowiadano referendum . Kolejne podwyżki dały się jednak we znaki większej części społeczeństwa, bo pensje nie wzrosły jakoś znacząco , a to co ludzie wywalczyli sobie przed stanem wojennym teraz straciło wartość - zwyczajnie i po prostu szalała inflacja , ale tego ludzie nie rozumieli . I nic dziwnego – nie wielu było w Kraju takich , którzy dysponowali jakąś wiedzą ekonomiczną inną od założeń gospodarki planowej i transakcji w rublach transferowych. Przez kraj przetoczyła się kolejna fala strajków – wielomiesięczna . Niezależnie od wszystkich trudności , braków i chaosu , w narodzie budził się duch przedsiębiorczości. Na szaberplacach w Niemczech Zachodnich i pod Pewexami rodziły się fortuny późniejszych nuworyszy. Co obrotniejsi już widzieli w zmianach swoją szanse na przyszłość. Dojrzewał w społeczeństwie obraz kraju wolności gospodarczych . Panowało przeświadczenie,że obalenie socjalizmu jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki sprawi ,że w Kraju zapanuje natychmiast dobrobyt i powszechna szczęśliwość. Rozczarowanie przyjdzie dopiero za kilka lat , na razie w naród wstąpiła nadzieja . Na fali tej radosnej euforii i wiary w lepsze jutro ugruntowało się przyzwolenie na zmiany i zgoda na wyrzeczenia . Powszechnie wierzono,ze już niedługo będzie lepiej. Na swój sposób temu nastrojowi ulegli niemal wszyscy i wyczekiwał każdy. To wyczekiwanie zdawało się wisieć w powietrzu niczym mgła w jesienny poranek . Pokolenie naszych rodziców i dziadków zmian nie chciało .Przyzwyczajeni do opiekuńczej roli Państwa i nieomylności władzy chwalili stary porządek rzeczy . Nowy nie mieścił im się w głowie. Nie chcę uogólniać, bo byli i otwarci na zmiany ale większość była jednak na nie. A nowe szło już bardzo wielkimi krokami.  

poniedziałek, 7 stycznia 2013

Codzienność


Za pozostałą do wykorzystania kwotę kredytu MM kupiliśmy czarno - biały telewizor. Innych i tak nie była ( chyba ,że czasem pojawił się gdzieś radziecki rubin, ale to była rzadkość , a poza tym zdarzało się ,że stawały w płomieniach więc jakoś szczególnie nam się do kolorowego nie ckniło) , a ten kawalerski męża ciągle się ostatnio psuł. Ka naprawiał go co parę dni, ale na niewiele się to zdawało. Po tym zakupie zostały nam jakieś " grosze ", które wydałam na komplet pościeli i jeszcze do tego dopłaciłam. Nowy telewizor zajął miejsce po poprzednim , na skrzyni do butów. W tamtej chwili wydawało się ,że mamy już wszystko i nie wiele nam do szczęścia ( czytaj stabilizacji) brakuje. Zbliżało się lato .
Okazało się ,że zachowałam prawo do urlopu. Latem wyjechaliśmy więc ponownie do naszych znajomych w Bieszczady. Ucieszyłam się , bo mimo wszystko wolała pracę w szkołach z dziećmi, choć w warunkach trudnych niż jako rejestratorka w przychodni, a tylko to mogłam robić jeśli wypadło mi iść na zastępstwo do poradni innej niż dziecięca. Pobyt w Bieszczadach upłynął w rozrywkowej atmosferze i zdecydowanie za szybko. Świat odległy od naszego , inna mentalność , inny styl życia .
Po wakacjach dzieci poszły do przedszkola. Nie przyjęto ich do tego , gdzie złożyliśmy dokumenty , tylko do innego , które właśnie powstało w dawnej bursie naszego LO. Nawet dobrze się stało , bo było bliżej domu i zaledwie i paręset metrów od miejsca skąd odjeżdżały autobusy , którymi dojeżdżałam do szkół. Starszy synek bez problemu zaaklimatyzował się w przedszkolu, młodszy płakał , jak zresztą większość dzieci. Nie chciał bez mamy choć tłumaczyłam mu,że po pracy po niego przyjdę. Panie przedszkolanki , na początek pozwoliły mu być z bratem i po kilku dniach mały tez się przyzwyczaił, zwłaszcza, że smakowały mu przedszkolne obiadki , a jeść to on bardzo lubił w przeciwieństwie do brata.
Na piątą rocznicę ślubu matka dała nam komplet chińskich garnków. Niedawno pojawiły się takie w sklepach.. Przy całej jej złości do nas , o rocznicach ślubu pamięta i prezenty dostawaliśmy od niej co roku aż jeszcze przez wiele lat.Garnki okazały się całkiem solidne i posłużyły nam aż do połowy lat 90-tych . Ka kupił mi delikatny złoty pierścionek z maleńkim jak łebek od szpilki szmaragdzikiem. Mam go do dziś, choć ostatnio nie zakładam , bo przestał na mnie pasować ( cóż przybyło mi trochę kilogramów) . Mąż nie rozpieszczał mnie wtedy prezentami, ale jeśli kupował to zawsze cenne

niedziela, 6 stycznia 2013

Meblościanka


Następnym naszym , większym nabytkiem były meble , a konkretnie zestaw młodzieżowy - tzw. meblościanka. Meblościanki były hitem meblarskim PRL-u . Robili je wszyscy producenci , prywatnej inicjatywy ze Swarzędza nie wyłączając, aczkolwiek „Swarzędz” był dobrem luksusowym, zazwyczaj wykonanym z drewna dębowego a nie płyty wiórowej lub paździerzowej a jeśli już to oklejany fornirem i szlifowany na wysoki połysk. Często wykorzystywano do produkcji forniru naturalną strukturę sęków . Taki meblościan w sęki ze Swarzędza to dopiero było coś ! Mogli sobie na nie pozwolić tylko najbogatsi prywaciarze albo partyjni bonzowie. Dla reszty pań domu były obiektem marzeń i pożądania. Mnie się nie podobały , ani meblościanki jako takie , ani z sękami i na wysoki połysk tym bardziej , nie mniej uważałam je za praktyczne. Miały niezliczoną ilość mniejszych i większych szaf, schowków i szuflad , zwykle mieścił się tam również barek i szafa do rzeczy a w niektórych nawet biurko albo specjalne miejsce na płyty – w tamtym czasie oczywiście winylowe , a to miało tę zaletę ,że dużo się w nich mieściło . Meblościanki i ławy pojawiły się w połowie lat 70-tych i do końca dekady upowszechniły tak dalece,że mieszkania w wielopoziomowych blokach były niemal identyczne : na ścianie graniczącej z mieszkaniem sąsiada meblościanka, na przeciwnej wersalka , pośrodku ława i dwa fotele. Na witrynkach meblościanki kryształy Rzadko kiedy ktoś wykazywał się fantazją i urządzał blokowe mieszkanie inaczej . Kolorystyka też niemal się nie różniła : olcha , jesion , jasny orzech dąb – oczywiście nie autentyk , ale „jesiono” i „olcho” , czy też „orzecho”- podobne . Mnie już wtedy marzyły się meble sosnowe – przed kryzysem czasem można było takie spotkać w nielicznych prywatnych sklepach meblowych , albo jeśli już miałabym postawić meblościankę to czarną , matową - ku zgrozie rodziny w tym i mojego męża , który w młodości , choć lubił rzeczy dobrej jakości i ładne , zmysłem awangardy pochwalić się nie mógł i przemawiały do niego wyłącznie wzory ogólnie przyjęte i powszechnie stosowane, najlepiej takie jakie miał w domu rodzinnym; segment Kowalskiego na wysoki połysk, a la perski dywan i wersalka w kolorach brązowych lub bordowych na tle piaskowych ścian. Jednym słowem : nudny standard, którego ja nigdy nie akceptowałam . Jeśli godziłam się nań , to dlatego,że z powodu braków w zaopatrzeniu nie miałam większego wyboru. Kupiliśmy więc meblościankę ,przeznaczoną do pokoju młodzieżowego. Miała jedną , wielką zaletę : składała się z pojedynczych elementów , a nie jak większość wtedy występujących meblościanek , tylnej ściany wspólnej i montowanych do niej segmentów. Jak to często wówczas bywało , nasz zakup nie był planowany. Zadecydowała o tym okazja.
Towaru w sklepach było już nieco więcej , szczególne artykułów spożywczych , kosmetyków i środków czystości. Na inne nadal trzeba było – „polować”. Łatwiej było kupić na książeczki MM . Któregoś dnia wracając z mojej wiejskiej pracy w terenie przechodziłam koło domu towarowego. Tak, tak , istniały wtedy jeszcze te relikty realnego socjalizmu jakim były domy towarowe. W głębi wielkiego , pustego sklepu stały dwa komplety meblościanek i kilka wersalek. Weszłam .Grzecznie zapytałam czy mogę kupić na kredyt dla młodych małżeństw. Oczywiście tylko trzeba wpłacić 5% .Ba, wpłacić , ale skąd wziąć , jak w portfelu tyle co na mleko i chleb , a do wypłaty jeszcze trzy dni? Za trzy dni już może tych mebli nie być. Wpadłam na pomysł ,żeby pożyczyć od teściowej, poprosiłam panią ekspedientkę ,żeby mi przez pół godziny nie sprzedała , zgodziła się bez żadnych fochów - co samo w sobie było cudem w tamtym czasie , bo klient w sklepie był niczym więcej jak utrapieniem sprzedawcy i zamiast do przychodni kontynuować dzień pracy pobiegłam do banku gdzie pracowała teściowa . Pożyczyła chętnie , zeszła tylko do kasy, żeby wyjąć z konta , bo też czekała na wypłatę. Po półgodzinie mebelki były moje. Od razu wynajęłam też taksówkę bagażową ( a jakże , były takie w naszym mieście , bo już wtedy co obrotniejsi zaczynali brać sprawy w swoje ręce , nim jeszcze hasło padło oficjalnie), która nam je przywiezie około 17.30, jak Ka skończy pracę. Mebel był dość drogi , ale porządny:, wprawdzie z płyty wiórowej ale w prawdziwej okleinie drewnianej , co było pewnym luksusem w tamtych czasach jak wspominałam . Zwykle okleiny były papierowe imitujące fakturę drewna, ale też meble były tańsze. Te nasze składały się z dwudrzwiowej szafy z nadstawką , dwóch regałów , po części zamykanych, szerszych i jednego węższego. Jest tez biurko i część z przegródkami na płyty winylowe. Nasze dzieci oczywiście musiały zobaczyć jak meble przyjechały żukiem i jak je potem wyładowywano i wnoszono na górę. Od tego dnia młodszy synek wszystkim powtarzał, że jak będzie duży to kupi sobie żuka i będzie woził szafy.. Przez kilka lat był to dla niego najwspanialszy zawód świata. Po wstawieniu mebli do 14 metrowego pokoju miejsca jest znacznie mniej , ale zniknęły wszystkie kartony i stery książek, leżące dotąd na podłodze. Nie dało się ich ustawić w jednym rzędzie pod ścianą. Rozstawiłam je więc w trzech różnych miejscach, ale tak było i ładniej i wygodniej i na dodatek powstał dodatkowy kącik , bo segment z biurkiem , który do tego użyłam po części zasłonił wnękę . Tam swoje królestwo urządził sobie Ka. Taki mały warsztat. Zmieściły się tam też jego fachowe książki i czasopisma. Jeszcze nie wiemy,że za kilka lat w tej niepozornej wnęce za szafą zacznie się nasza przygoda z biznesem . A meblościanka , pomniejszona o szafę do rzeczy służy nam do dzisiaj. Stoi w pracowni męża i jakoś upływu czasu specjalnie po niej nie widać.