Ka zapisał się na kurs
prawa jazdy, chociaż nie mieliśmy samochodu. Uważał jak
najbardziej słusznie zresztą ,że może mu się to kiedyś przydać
i że za jakiś czas kupimy sobie jakieś auto .Za jakiś czas , to
nie znaczy ,że będzie na niego zarabiał 30 lat jak mój ojciec ,
zaznaczył. Gdy mowa o aucie , to w granicach mojej wyobraźni
mieścił się maluch , ewentualnie trabant ; duży Fiat , Wardburg
czy Łada wydawały mi się luksusem , na który na pewno nie będzie
nas stać , a już fiat klasy Mirafiori czy Mercedes , moją
wyobraźnię przerastały . Kursy prawa jazdy i egzaminy odbywały
się wtedy na miejscu więc problemów ze zdawaniem nie miał Ka i
nie było takich co mieli . Dopiero parę lat później wprowadzą
inne przepisy i mój egzamin to już będzie zupełnie inna bajka o
czym napiszę we właściwym czasie. Jak wspominałam Ka był jest
pasjonatem elektroniki. Wiedzieli o tym dobrze również jego
współpracownicy i dyrekcja. Któregoś dnia, późną jesienią, po
godzinach pracy odwiedził nas w mieszkaniu sam dyrektor Ka. Miał
dla niego propozycje; do wykonania dla jego kuzyna – badylarza
było urządzenie do sterowania pracą szklarni. Kuzyn- badylarz
widział takie na Zachodzie i bardzo by chciał wprowadzić takie
rozwiązanie w swoich szklarniach . Duże wyzwanie, bo trzeba to
zaprojektować i wykonać tylko na podstawie opisu sposobu
funkcjonowania. Ka postanowił spróbować i przynajmniej sprawdzić
z czym ma do czynienia .Umówili się na wieczór i pojechali
wspólnie zapoznać się z tym zadaniem. Ka podjął się wykonania
tego urządzenia. Projekt powstał w kilka wieczorów . Z samym
wykonaniem było już gorzej. Brak potrzebnych elektronicznych
podzespołów. Skompletowanie ich zajmie kilka miesięcy, ale
zleceniodawcy się nie śpieszyło , rozumiał sytuacje. Tegoroczne
święta po raz pierwszy mieliśmy spędzić w miłej i spokojnej
atmosferze. Już pod koniec listopada zapowiedzieliśmy ,że tę
wigilię spędzamy sami u siebie. Rodzinę zaprosiliśmy na
świąteczny obiad i kawę po wieczerzy. Byłam bardzo zadowolona z
tej sytuacji. Zanim jednak zasiedliśmy do Wigilii teściowa
przyniosła mi dobrą informację . Właściwie dobrą i nie dobrą.
Miałam szansę podjęcia pracy w naszym mieście. Jedyny warunek ,że
od 1 stycznia następnego roku. Musiałabym rezygnować z reszty
urlopu wychowawczego. Po przedyskutowaniu sytuacji z Ka postanowiłam
przyjąć tę pracę. W ciągu kilku dni załatwiłam wszystkie
formalności: rozwiązanie umowy w poprzednim zakładzie ,poszukałam
miejsca w przedszkolach dla dzieci i podpisałam umowę w naszym
miejscowym zozie. Niestety do września nie było szans ,żeby dzieci
przyjęto do przedszkola. Zatrudniliśmy więc opiekunkę, której
płaciliśmy prawie tyle ile zarabiałam , ale nie prędko może mi
się trafić taka okazja z pracą więc uznałam ,ze jakoś
przeżyjemy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz