Żadne małżeństwo,
żaden związek nie jest wolny od konfliktów , sprzeczek czy jakichś
nieporozumień. Nie ominęły one i nas pomimo wielkiej łączącej
nas miłości. W tak ponurej, nieprzyjaznej i nerwowej atmosferze ,
jak ta ,w której przyszło nam układać sobie życie nie trudno o
jakieś nieporozumienie i wybuch złości. Miałam swoje żale i
pretensje, miał je do mnie i Ka. Czasem mocno między nami iskrzyło
. W tym wszystkim jednak zdołaliśmy zachować zdrowy rozsądek i w
pewnym sensie i klasę . Dzieci nigdy nie były świadkami naszych
sprzeczek . Nigdy też nie kłóciliśmy się w obecności rodziców.
Jeśli , któreś z nich się pojawiało w pobliżu natychmiast
milkły między nami wszelkie spory. Miało to i tę zaletę ,że po
czasie wszelkie pretensje i animozje traciły swoją moc i albo
zostały zapomniane , albo można było porozmawiać bez nadmiernych
emocji , albo przychodziła noc i wtedy godziło nas małżeńskie
łóżko. W naszym przypadku moja nieszczególnie wygodna ,
panieńska wersalka. Wprawdzie trzeba było się trochę starać ,
żeby rodzina za ścianą nie słyszała za dużo co się u nas
dzieje , ale faktycznie dobrze wpływało na zgodność małżeństwa.
Nadal było nam dobrze i odkąd poszłam na wizytę kontrolną po
porodzie całkowicie bezpiecznie. Poprosiłam panią doktor o środki
antykoncepcyjne . Mądra kobieta zaproponowała mi od razu tabletki.
Uznała ,że to skuteczny środek mimo różnych opinii na ten temat
a ja była słuchaczka szkoły medycznej natychmiast skorzystałam
bez żadnych oporów. Tabletki antykoncepcyjne dziś, to jest rzecz
znana i dość powszechnie stosowana , ale w roku 1983 to wcale takie
oczywiste nie było , prawie wszyscy lekarze ginekolodzy uważali je
za szkodliwe , choć wcale takie nie były. Zapowiedziała mi tylko
,ze mam natychmiast do niej przyjść gdybym odczuła jakieś skutki
uboczne. Nie odczuwałam żadnych i nie tyłam , choć w ulotce była
informacja, że jest to jeden z niemal w 100% występujących
skutków ich stosowania . Co ciekawsze już po kilku miesiącach
stwierdziłam ,że mam ładniejsze włosy i paznokcie . No i naprawdę
nie martwiliśmy się już ,że będzie następne dziecko. Mnie się
nadal marzyła dziewczynka , ale przecież wiedziałam ,że nie mamy
warunków ani szans na ich poprawę. Mężowi dwoje dzieci
wystarczyło – zdanie zmienił dopiero kilka lat temu , gdy synowie
poszli na swoje.
Robiliśmy co się dało
, żeby znaleźć sobie jakieś miejsce do życia i jakoś je ułożyć,
wciąż jeszcze bez skutku.
Stan wojenny odchodził do
historii. 22 lipca 1983 roku zniesiono go całkowicie. Sytuacja w
kraju daleka jednak była od chociażby dobrej. Zmieniły się
władze centralne , nie jakoś radykalnie , jak wtedy bywało
pozamieniali się krzesłami . Zaczęli realizować jakieś
postulaty i dogadywać się klasą robotniczą ,dla uspokojenia
sytuacji zapewne ale dobrze nie było , a ludzie po tych ciężkich
doświadczeniach ostatnich prawie 2 lat nie wierzą , że może być
lepiej. Ten stan kojarzył mi się wtedy i nadal kojarzy ze spaloną
ziemią .
W październiku Ka
wyjechał na kilka dni w Bieszczady. Jego stary kolega z bloku w
którym kiedyś mieszkał dostał zaproszenie od swoich znajomych.
Nie specjalnie podobał mi się ten pomysł wiedziałam ,że
nasłucham się od rodziców i nie podobało mi się ,że mam zostać
sama z dziećmi ( której zresztą kobiecie taka sytuacja się
podoba) , ale w końcu się zgodziłam . Rozumiałam ,ze mógł mieć
dość tych ciągłych awantur, a dla dla mnie to w końcu nic
nowego. Rodziców zbyłam , mówiąc ,że Ka wyjeżdża na kurs z
pracy , dokąd i na jaki już nie raczyłam poinformować , udawałam
,ze nie słyszę pytań i jakoś te kilka dni przetrzymałam , a po
powrocie Ka okazało się ,że mamy świetne miejsce na spędzenie
wakacji letnich. Postanowiliśmy na nie wyjechać w najbliższe lato.
Tymczasem urząd miasta
nagabywany przez nas częstymi pismami , zaproponował nam
mieszkanie: dwa pokoje po 16 m2 ze wspólną kuchnią , łazienką i
korytarzem z jeszcze trzema rodzinami ! Może byśmy przyjęli i taką
propozycję , bo wszystko wydawało się być lepsze niż mieszkanie
z moimi rodzicami , ale moja teściowa szybko przeprowadziła wywiad
wśród znajomych i dowiedziała się kto tam mieszka i jak się tam
sprawy układają. Nie układały się dobrze . Mówiąc krotko :
patologia – cokolwiek się za tym kryło i dwie zdziwaczałe stare
panny z manią prześladowczą . Ogólnie nie była to ciekawa
propozycja . Nie pamiętam czy byliśmy obejrzeć , raczej nie, po
prostu zrezygnowaliśmy . I nawet dobrze się stało , bo już parę
tygodni potem w czasie spaceru po mieście ,na własne oczy
zobaczyłam rozrubę na wspólnym balkonie , którą urządzali nasi
, na szczęście niedoszli sąsiedzi.
W sklepach zaczął się
raz po raz pojawiać towar ; najpierw zabawki i artykuły przemysłowe
, potem słodycze – głównie przywożone z NRD , kawa , jakieś
ubrania.
Znikało to wszystko
bardzo szybko , ale kolejki bywały jakby mniejsze.
Na pierwsze urodziny
młodszemu synkowi kupiliśmy ogromnego, pluszowego słonia , na
którym mógł siedzieć jak na koniu. Przedłużyłam sobie na
najbliższe 3 lata urlop wychowawczy. Na Wigilię zaprosiła
teściowa. Wszystkich , moich rodziców również. Zawsze ją
podziwiałam za przymioty charakteru . Wtedy nie byłam jeszcze jej
„kochaną , drugą córeczką „ jak nazywa mnie dziś po wielu
latach . .Święta minęły w miarę zgodnie. Nie na długo jednak
jak nie trudno zgadnąć. Młodszy synek zaczął chodzić już na
przełomie września i października , przed skończeniem roku, ale
niestety nie mówił poza swoim dziecinnym gaworzeniem. Trudno
powiedzieć dlaczego ; rozmawialiśmy z nim tak samo jak ze starszym
, a braciszkowi też się buzia nie zamykała. Starszy zdobył nawet
pewną wiedzę. Obaj lubili bawić się z dziadkiem, a ten pokazywał
im swoje książki , z dziedzin , którymi się interesował..
Starszy synalek w wieku dwóch lat potrafił rozróżnić modele
wiatraków, czym zszokował nawet panią doktor do której czasem
musieliśmy się udać . Na ścianie w jej gabinecie wisiał obrazek
z wiatrakiem. Mały go natychmiast zauważył , wymienił nazwę i
opowiedział z czego jest zbudowany. Pani doktor z wrażenia klapnęła
na kozetkę i zaraz zaczęła pytać czy się nie pomyliłam podając
jego wiek .Młodszy był za to większym pieszczochem. Uwielbiał się
przytulać , siadać na kolanach i nawet na swój sposób pomagać .
Zawsze kiedy Ka wracał z pracy biegł po taty kapcie i mu przynosił
całym sobą demonstrując swoją radość ,że tata wrócił . I nie
wiadomo dlaczego uwielbiał wszystko co futrzane. Przytulał się
nawet do czapek taty i dziadka. Oczy musiałam mieć teraz dookoła
głowy. Nie mogłam maluchów nawet na chwilę spuścić z oczu.
Wszędzie ich pełno. Najzabawniej wyglądali wtedy , gdy brali
swoje – „jaśki”, rogi wkładali do buzi i chodzili w rządku
po mieszkaniu. Starszy przodem , młodszy za nim. W ogóle młodszy
był cieniem starszego. Robił dokładnie to samo co on. Jakiś
dzień czy dwa przed Sylwestrem przyszła wspaniała dla nas
wiadomość : „góra” czyli dyrekcja okręgu wyraziła zgodę ,
byśmy zamieszkali w pokojach gościnnych pod warunkiem ,ze zostaną
zaadoptowane w tym celu i że Ka przyjmie na pół etatu pracę jako
gospodarczy , kolokwialnie rzecz ujmując: cieć , bo tylko w takim
przypadku jest możliwość zamieszkiwania na terenie zakładu pracy.
Mój mąż - mężczyzna pracujący , żadnej pracy się nie bał i
perspektywa wkręcania żarówek , przepychania sedesów i
odśnieżania podwórka większego wrażenia na nim nie zrobiła ,
posadę wraz z mieszkaniem przyjął. Pozostało przystosować obiekt
. Zakład brał na siebie zamontowanie dodatkowych drzwi na
kondygnacjach i przebudowanie dwóch ścianek , my mieliśmy zrobić
resztę . No i tu się znów problem pojawił . Zaopatrzeniowy . Na
przeprowadzkę przyszło nam poczekać jeszcze ponad rok
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz