czwartek, 15 listopada 2012

Będzie lepiej


Żadne małżeństwo, żaden związek nie jest wolny od konfliktów , sprzeczek czy jakichś nieporozumień. Nie ominęły one i nas pomimo wielkiej łączącej nas miłości. W tak ponurej, nieprzyjaznej i nerwowej atmosferze , jak ta ,w której przyszło nam układać sobie życie nie trudno o jakieś nieporozumienie i wybuch złości. Miałam swoje żale i pretensje, miał je do mnie i Ka. Czasem mocno między nami iskrzyło . W tym wszystkim jednak zdołaliśmy zachować zdrowy rozsądek i w pewnym sensie i klasę . Dzieci nigdy nie były świadkami naszych sprzeczek . Nigdy też nie kłóciliśmy się w obecności rodziców. Jeśli , któreś z nich się pojawiało w pobliżu natychmiast milkły między nami wszelkie spory. Miało to i tę zaletę ,że po czasie wszelkie pretensje i animozje traciły swoją moc i albo zostały zapomniane , albo można było porozmawiać bez nadmiernych emocji , albo przychodziła noc i wtedy godziło nas małżeńskie łóżko. W naszym przypadku moja nieszczególnie wygodna , panieńska wersalka. Wprawdzie trzeba było się trochę starać , żeby rodzina za ścianą nie słyszała za dużo co się u nas dzieje , ale faktycznie dobrze wpływało na zgodność małżeństwa. Nadal było nam dobrze i odkąd poszłam na wizytę kontrolną po porodzie całkowicie bezpiecznie. Poprosiłam panią doktor o środki antykoncepcyjne . Mądra kobieta zaproponowała mi od razu tabletki. Uznała ,że to skuteczny środek mimo różnych opinii na ten temat a ja była słuchaczka szkoły medycznej natychmiast skorzystałam bez żadnych oporów. Tabletki antykoncepcyjne dziś, to jest rzecz znana i dość powszechnie stosowana , ale w roku 1983 to wcale takie oczywiste nie było , prawie wszyscy lekarze ginekolodzy uważali je za szkodliwe , choć wcale takie nie były. Zapowiedziała mi tylko ,ze mam natychmiast do niej przyjść gdybym odczuła jakieś skutki uboczne. Nie odczuwałam żadnych i nie tyłam , choć w ulotce była informacja, że jest to jeden z niemal w 100% występujących skutków ich stosowania . Co ciekawsze już po kilku miesiącach stwierdziłam ,że mam ładniejsze włosy i paznokcie . No i naprawdę nie martwiliśmy się już ,że będzie następne dziecko. Mnie się nadal marzyła dziewczynka , ale przecież wiedziałam ,że nie mamy warunków ani szans na ich poprawę. Mężowi dwoje dzieci wystarczyło – zdanie zmienił dopiero kilka lat temu , gdy synowie poszli na swoje.
Robiliśmy co się dało , żeby znaleźć sobie jakieś miejsce do życia i jakoś je ułożyć, wciąż jeszcze bez skutku.
Stan wojenny odchodził do historii. 22 lipca 1983 roku zniesiono go całkowicie. Sytuacja w kraju daleka jednak była od chociażby dobrej. Zmieniły się władze centralne , nie jakoś radykalnie , jak wtedy bywało pozamieniali się krzesłami . Zaczęli realizować jakieś postulaty i dogadywać się klasą robotniczą ,dla uspokojenia sytuacji zapewne ale dobrze nie było , a ludzie po tych ciężkich doświadczeniach ostatnich prawie 2 lat nie wierzą , że może być lepiej. Ten stan kojarzył mi się wtedy i nadal kojarzy ze spaloną ziemią .
W październiku Ka wyjechał na kilka dni w Bieszczady. Jego stary kolega z bloku w którym kiedyś mieszkał dostał zaproszenie od swoich znajomych. Nie specjalnie podobał mi się ten pomysł wiedziałam ,że nasłucham się od rodziców i nie podobało mi się ,że mam zostać sama z dziećmi ( której zresztą kobiecie taka sytuacja się podoba) , ale w końcu się zgodziłam . Rozumiałam ,ze mógł mieć dość tych ciągłych awantur, a dla dla mnie to w końcu nic nowego. Rodziców zbyłam , mówiąc ,że Ka wyjeżdża na kurs z pracy , dokąd i na jaki już nie raczyłam poinformować , udawałam ,ze nie słyszę pytań i jakoś te kilka dni przetrzymałam , a po powrocie Ka okazało się ,że mamy świetne miejsce na spędzenie wakacji letnich. Postanowiliśmy na nie wyjechać w najbliższe lato.
Tymczasem urząd miasta nagabywany przez nas częstymi pismami , zaproponował nam mieszkanie: dwa pokoje po 16 m2 ze wspólną kuchnią , łazienką i korytarzem z jeszcze trzema rodzinami ! Może byśmy przyjęli i taką propozycję , bo wszystko wydawało się być lepsze niż mieszkanie z moimi rodzicami , ale moja teściowa szybko przeprowadziła wywiad wśród znajomych i dowiedziała się kto tam mieszka i jak się tam sprawy układają. Nie układały się dobrze . Mówiąc krotko : patologia – cokolwiek się za tym kryło i dwie zdziwaczałe stare panny z manią prześladowczą . Ogólnie nie była to ciekawa propozycja . Nie pamiętam czy byliśmy obejrzeć , raczej nie, po prostu zrezygnowaliśmy . I nawet dobrze się stało , bo już parę tygodni potem w czasie spaceru po mieście ,na własne oczy zobaczyłam rozrubę na wspólnym balkonie , którą urządzali nasi , na szczęście niedoszli sąsiedzi.
W sklepach zaczął się raz po raz pojawiać towar ; najpierw zabawki i artykuły przemysłowe , potem słodycze – głównie przywożone z NRD , kawa , jakieś ubrania.
Znikało to wszystko bardzo szybko , ale kolejki bywały jakby mniejsze.
Na pierwsze urodziny młodszemu synkowi kupiliśmy ogromnego, pluszowego słonia , na którym mógł siedzieć jak na koniu. Przedłużyłam sobie na najbliższe 3 lata urlop wychowawczy. Na Wigilię zaprosiła teściowa. Wszystkich , moich rodziców również. Zawsze ją podziwiałam za przymioty charakteru . Wtedy nie byłam jeszcze jej „kochaną , drugą córeczką „ jak nazywa mnie dziś po wielu latach . .Święta minęły w miarę zgodnie. Nie na długo jednak jak nie trudno zgadnąć. Młodszy synek zaczął chodzić już na przełomie września i października , przed skończeniem roku, ale niestety nie mówił poza swoim dziecinnym gaworzeniem. Trudno powiedzieć dlaczego ; rozmawialiśmy z nim tak samo jak ze starszym , a braciszkowi też się buzia nie zamykała. Starszy zdobył nawet pewną wiedzę. Obaj lubili bawić się z dziadkiem, a ten pokazywał im swoje książki , z dziedzin , którymi się interesował.. Starszy synalek w wieku dwóch lat potrafił rozróżnić modele wiatraków, czym zszokował nawet panią doktor do której czasem musieliśmy się udać . Na ścianie w jej gabinecie wisiał obrazek z wiatrakiem. Mały go natychmiast zauważył , wymienił nazwę i opowiedział z czego jest zbudowany. Pani doktor z wrażenia klapnęła na kozetkę i zaraz zaczęła pytać czy się nie pomyliłam podając jego wiek .Młodszy był za to większym pieszczochem. Uwielbiał się przytulać , siadać na kolanach i nawet na swój sposób pomagać . Zawsze kiedy Ka wracał z pracy biegł po taty kapcie i mu przynosił całym sobą demonstrując swoją radość ,że tata wrócił . I nie wiadomo dlaczego uwielbiał wszystko co futrzane. Przytulał się nawet do czapek taty i dziadka. Oczy musiałam mieć teraz dookoła głowy. Nie mogłam maluchów nawet na chwilę spuścić z oczu. Wszędzie ich pełno. Najzabawniej wyglądali wtedy , gdy brali swoje – „jaśki”, rogi wkładali do buzi i chodzili w rządku po mieszkaniu. Starszy przodem , młodszy za nim. W ogóle młodszy był cieniem starszego. Robił dokładnie to samo co on. Jakiś dzień czy dwa przed Sylwestrem przyszła wspaniała dla nas wiadomość : „góra” czyli dyrekcja okręgu wyraziła zgodę , byśmy zamieszkali w pokojach gościnnych pod warunkiem ,ze zostaną zaadoptowane w tym celu i że Ka przyjmie na pół etatu pracę jako gospodarczy , kolokwialnie rzecz ujmując: cieć , bo tylko w takim przypadku jest możliwość zamieszkiwania na terenie zakładu pracy. Mój mąż - mężczyzna pracujący , żadnej pracy się nie bał i perspektywa wkręcania żarówek , przepychania sedesów i odśnieżania podwórka większego wrażenia na nim nie zrobiła , posadę wraz z mieszkaniem przyjął. Pozostało przystosować obiekt . Zakład brał na siebie zamontowanie dodatkowych drzwi na kondygnacjach i przebudowanie dwóch ścianek , my mieliśmy zrobić resztę . No i tu się znów problem pojawił . Zaopatrzeniowy . Na przeprowadzkę przyszło nam poczekać jeszcze ponad rok

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz