wtorek, 14 lutego 2012

Tak zwany "obowiązek szkolny" 3


Mniej więcej od 1975 roku zaczęły się eksperymenty edukacyjne. Odgórny „prikaz” i nie było dyskusji. Powstały tzw. zbiorcze szkoły gminne. Mówiło się ,że docelowo powstanie szkoła 10-klasowa .na wzór naszego brata i sojusznika ZSRR. Jedynkę , dwójkę i trójkę zasiliły klasy 5-8 z okolicznych wsi. Dzieci dowożono autobusami , stworzono nowe klasy miejsko - wiejskie . Mnie i moją przyjaciółkę z ławki B przeniesiono na ostatni rok nauki do nowej , VIII d . Ryczałyśmy obie jak nie przymierzając owce , ale nie pomogło , ani płacz ani prośby naszych rodziców. Koniec końców i tak na dobre się odwróciło, bo nawiązałyśmy kilka nowych, fajnych przyjaźni , a naszym wychowawcą został uwielbiany przez wszystkich historyk , o którym mówiliśmy w szkole i do dziś mówimy „nasz kochany pan K” a polonistką, prawdziwa pasjonatka literatury, języka i nauczania jako takiego , dzięki czemu j. Polski stał się fascynującą podróżą wyobraźni.
Lata w podstawówce upływały mi w miarę spokojnie. Szkołę wspominam dziś tak sobie , nie miałam zbyt łatwego życia z koleżankami i kolegami , to za sprawą moich rodziców .Mieli specyficzne podejście do wychowywania dziecka . Żadnych traum ani koszmarów z powodu
życia w systemie socjalistycznym nie mam . Nie cierpiałam biedy, nikogo z moich bliskich ani znajomych nie spotkały żadne represje ,nie słyszałam nawet żeby kogoś na 24 godziny przymknięto za np. noszenie noża sprężynowego co było zakazane albo wałęsanie się bez celu po nocy. Teoretycznie było to możliwe i o ile pamiętam zdarzało się , ale dotyczyło to raczej meneli spod budek z piwem. Socjalizm się budował sobie ,gdzieś tam na górach i wyżynach władz a życie nas młodych ludzi biegło sobie. Uczono nas wprawdzie służyć Polsce Ludowej , ale jak się zastanowić ,to zasady jakoś mocno przypominały dekalog: nie kradnij, nie oszukuj , nie kłam , nie rób krzywdy innym , bądź uczciwy , pomagaj innym , szanuj drugiego człowieka itd. Inna sprawa ,że szybko odkrywaliśmy różnice między teorią i praktyką . Ja nawet bardzo szybko , bo już w wieku lat 8 , ale jakoś na moją osobowość to nie wpłynęło . Podstawówkę skończyłam , nawet nagrody w końcu mi dali  i nawet do księgi pamiątkowej szkoły pozwolili się wpisać a na ten zaszczyt w mojej szkole trzeba sobie było mocno zasłużyć. Ta zasługa to tak z przymróżeniem oka. Po zmianach poziom ocen zmienił się diametralnie. Trafiłyśmy z B.do tej najniższej.B zawsze uczyła się nieco gorzej ode mnie ale i tak znacznie lepiej niż zdecydowana większość naszych koleżanek i kolegów. Do klasy dołączyła R z pobliskiej wsi , uczennica wzorowa i lepsza ode mnie. Ja już wtedy miałam ściśle określone zainteresowania, wiedziałam jak dalej pokieruję swoją edukacją i w związku z tym uczyłam się tego co mnie interesowało, reszty na „byle zaliczyć” . W sumie było nas w klasie uczących się na piątkach i czwórkach może z pięcioro , w tym tylko R i ja miałyśmy same piątki. Nie było kogo nagradzać, a kogoś było trzeba zgodnie z założeniami systemu. I cóż więcej mogę powiedzieć ; z perspektywy dziecka , to był nasz dzień codzienny , tak było i już . Nikogo zawiłości i ciemne strony systemu specjalnie nie interesowały. Wiedzę o systemie wchłanialiśmy jakoś tak mimochodem , na podstawie obserwacji , rozmów zasłyszanych w domu ,czasem wyczytanej między wierszami informacji z jakiejś książki czy bardziej odważnego artykułu lub audycji ( choć przyznaję ,że tych były ilości śladowe i jeśli się pojawiały to raczej w odpisach, podawane jakoś po cichu , raczej w rodzinnym gronie ) . Na pytania zadawane, moi rodzice nie odpowiadali – czasami zdarzało się odpowiedzieć ojcu , ale raczej wybiórczo . Zwykle zbywali mnie poleceniem nie zadawania głupich pytań , bo i tak nie zrozumiem. Ale to była zwykła praktyka nie tylko w odniesieniu do systemu i sytuacji politycznej, tylko taka ich specyficzna metoda wychowawcza. Tak mieli i już , a ja rozumiałam , wbrew temu co wydawało się rodzicom . Szybko nauczyłam się obserwować i wyciągać wnioski.
Peerelowski system szkolny jaki by nie był i jak mocno by nie chciał wszystkich zrównać i stłamsić, mimo wszystko uczył myślenia i rozwijał intelektualnie. Jak wspomniałam sprawy wielkie działy się gdzieś obok. Dla nas liczyła się szkoła i podwórko. Szkoła , bo nie można było sobie jej odpuścić , a jeśli ktoś to zrobił to lekko nie miał. Zasady były proste: nie uczysz się , powtarzasz rok, narozrabiałeś obniżamy ci zachowanie – jeśli to nie poskutkowało dostawało się wilczy bilet i szkołę kończyło nie w mieście ale np. w pobliskiej wsi. Za karę. Podwórko, bo wiadomo ; tam czekała przygoda. I tyle. Kiedy jednak myślę o tamtych czasach nie mogę się oprzeć przekonaniu,że w tym systemie był jakiś plan i współdziałanie szkoły , rodziców, państwa i nawet paradoksalnie , stojącego w opozycji politycznej kościoła. Szkoła uczyła – nie tylko przedmiotów , nauczyciele -wtedy jeszcze większość takich starej daty pasjonatów - wpajali nam oprócz wiedzy ogólnej zasady dobrego wychowania , na stołówce pilnowano byśmy prawidłowo trzymali sztućce, jedli z zamkniętymi ustami , mówili „dziękuję „ kiedy kucharki podawały nam talerze itd. Nauczyciele i rodzice przypominali nam żebyśmy zanosili lekcje chorym koleżankom i kolegom ucząc nas w ten sposób altruizmu. Szkolny wyjazd do teatru lub na koncert ( ja mogę się poszczycić bytnością wraz zresztą klasy w koncercie samego Zimermana – jak widać liczył się poziom kultury serwowany młodym ludziom )to okazja by zwrócić uwagę na właściwy ubiór, odpowiedni sposób wręczenia wirtuozowi kwiatów czy zachowania się na widowni . A za przewinienia, były kary. W zasadzie nie rozrabiałam , kiedyś zbiłam doniczkę z kwiatem .Nie chciałam , ale wygłupialiśmy się na przerwie i jakoś tak w ferworze zabawy wyszło. Kazano mi posprzątać i przynieść nowego kwiatka. Jeśli ktoś pomalował ławkę, miał załatwiony tydzień sprzątania klasy pod okiem woźnego i sprzątaczki. I nie było od tych kar żadnego zmiłuj. Obowiązywała prosta zasada : jest „zbrodnia” - jest i kara. Ani uczniom ani rodzicom nie przyszło nawet do głowy żeby to kwestionować.
W szkole działały kółka przedmiotowe i nie tylko , bo było też modelarskie i fotograficzne , sekcja szachowa i strzelecka , można było uprawiać sport i śpiewać w chórze ( nie specjalnie się do tego młodzieży paliło , bo nauczyciel muzyki miał wielkie ambicje i wysoko stawiał chórzystom poprzeczkę ale jak już ktoś trafił do chóru to nie było sposobu żeby się z niego wywinąć) . W szkole na etacie był lekarz , pielęgniarka i dentystka . Były co roczne badania kontrolne a jeśli ktoś był chory to zamiast iść do ośrodka zdrowia mógł skorzystać z porady lekarskiej w szkole . Było i planowe leczenie zębów . Jakoś szczególnie źle tego nie wspominam . Pewnie ,że zabiegi stomatologiczne bolały , bo taki był wówczas stan wiedzy medycznej , ale kłopotów z powodu spapranej roboty nie miałam nigdy czego nie mogę powiedzieć o przypadkach znanych mi obecnie – opłacanych z prywatnych kieszeni oczywiście. Dla rodziców większej gromadki dzieci , a trzeba pamiętać ,że rodzina wielodzietna zaczynała się wówczas od pięciorga , było to duże ułatwienie .Nie musieli biegać do lekarzy z każdym potomkiem z osobna , a szkoła miała pewność ,że młodzież nie kombinuje, bo zwolnienie zanosiła wychowawcy pielęgniarka. Na religię chodziliśmy do salki parafialnej przy kościele – wierzący chodzili, niewierzący nie chodzili , nie było problemu z zagospodarowaniem takiemu delikwentowi czasu , ani problemów z tolerancją . Przeniesienie religii do szkół to był bardzo zły pomysł. A nauki o dziwo brzmiały podobnie jak szkole: w; bądź uczciwy , nie krzywdź , nie kłam, nie kradnij , pomagaj kolegom itd. I wreszcie , coś co budzi dziś wielkie kontrowersje gdy tylko padnie na ten temat choć słowo ale w początkach lat 70-tych w moim mieście było normą : dzieci do lat 15 nie miały prawa przebywać na dworze bez opieki dorosłych po godzinie 20 .00 . W tamtych czasach nikt tego nie kwestionował. Większość z nas respektowała ten nakaz i tyle. Wiadomo, że mieliśmy frajdę kiedy udało się te godzinę przekroczyć , ale nie przyszło nam wtedy do głowy biegać dalej niż po własnym podwórku, bo odprowadzenie do domu przez milicjanta było nie do pomyślenia. Dla nas dzieci a dla rodziców tym bardziej. No i rodzice też od nas wymagali ; godzina powrotu do domu była święta .Trochę więcej wolno było uczniom szkół średnich ale też nie dłużej niż do 22.00 . Przestępczość wśród młodocianych prawie nie istniała.

1 komentarz:

  1. Wczytuję się w Twoje wspomnienia i podziwiam bardzo. Podziwiam, że wszystko to opisujesz, że masz na to czas i zapał do tego. Jestem od Ciebie 6 lat starsza, ale praktycznie moje wspomnienia pokrywają się z Twoimi. Te szkolne - oczywiście. Chociaż te domowe poniekąd także... No i ogólne spostrzeżenia na temat socjalizmu, współwychowania dzieci przez szkołę, rodziców i kościół mamy zbieżne.
    Bardzo Ci dziękuję za te wpisy! Pisz dalej - proszę i pozwól, że będę czytała z wypiekami na twarzy. Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń