Pierwszy
rok jakoś minął , a kiedy przyszło rozdanie świadectw , po raz
pierwszy mnie „wyrównano”.. Najlepsi uczniowie dostawali nagrody
książkowe. Ja , mimo ,ze miałam na świadectwie same piątki tej
nagrody nie dostałam. Wtedy nie rozumiałam dlaczego. Płakałam z
tego powodu kilka dni , a moi rodzice nie umieli albo raczej nie
chcieli
mi
tego wyjaśnić.
Ponieważ
należałam do harcerstwa , w wakacje wysłano mnie na obóz zuchowy,
potem do babci .Obóz pamiętam: łóżka polowe , rozstawione w
salach szkolnych, trzy umywalki na 40 –to
osobową grupę , zimna woda i wygódka na podwórku. Jadalnia pod
ogromnym namiotem, mycie menażek zimną wodą i piaskiem...
Zazdrościłam starszym harcerzom ,że śpią pod namiotami.
Dziś
warunki bytowe nie do zaakceptowania , ale co ciekawe nikt się nie
rozchorował, nie było żadnych wypadków , nikomu z rodziców też
nie przyszło do głowy ,żeby przeciw takim warunkom protestować.
Za to atmosfera niezapomniana. Obozy polubiłam i jeździłam na nie
aż do klasy VI szkoły podstawowej , później już nie jako zuch ,
ale prawdziwy harcerz. Wakacji u babci , tych po pierwszej klasie nie
wiele pamiętam. Kojarzą mi się jakieś pojedyncze , niejasne
obrazki z wypraw na grzyby i jagody , kąpiele w stawie , zabawy z
gromadą dzieciaków ze wsi , praca w ogrodzie , karmienie kur i
zbieranie pokrzyw , układanie drewna w szopie i w sągach na
podwórku, przygotowanie zapasów na zimę i tresowany , czarny kot o
imieniu Murzyn. Tresowany , bo wujek – młodszy brat ojca, nauczył
go różnych sztuczek . Kocisko służyło na dwóch łapkach jak
pies , a kiedy rzuciło się kulkę z papieru albo cukierek nie było
miejsca w które by Murzyn nie skoczył.
Niestety
długo nie pożył. Jak to bywało z wiejskimi kotami lubił chodzić
własnymi drogami i w trakcie tego łazikowania nabawił się jakiejś
choroby i po kilku dniach zdechł.
Wakacje
minęły , musiałam wracać znów do miasta. Protestowałam i
płakałam , ale nie miałam wyjścia. Wiedziałam ,że muszę. To „
muszę „ -( czytaj poczucie obowiązku posunięte do granic
możliwości ) chyba mam zakodowane w genach , zawsze i wszędzie coś
musiałam ; niemal nie zdarzało mi się o tym zapomnieć choćby na
chwilę , nawet w czasie gdy byłam jeszcze małym dzieckiem.
Życie
szkolne toczyło się identycznie jak w pierwszej klasie.
Uczyłam
się dobrze , ale nie było nic co by mnie do pracy mobilizowało.
Szybko odkryłam ,że lepiej się nie wychylać. Dla osób z bujną
wyobraźnią i ukierunkowanymi zainteresowaniami w tamtych latach nie
było miejsca. Rodzice sprawy mi nie ułatwiali. Za cokolwiek bym się
nie zabrała
wybijali
mi to z głowy twierdząc ,że mam tego nie robić , bo się do tego
nie nadaję i mi się to nie uda. Tak było z występami w szkolnych
akademiach , haftowaniem , szyciem , rysowaniem , próbami pisania
,gotowaniem, głupim lepieniem ozdób na choinkę ,nawet kiedy
odważyłam się powiedzieć ,że bardzo chciałabym się nauczyć
grać na pianinie albo na gitarze nie pozwolono mi spróbować , bo
nie dam sobie rady i się do tego nie nadaje , no i jeszcze dlatego
,że nikt w naszej rodzinie na niczym nie grał. Zaprzestałam
proszenia o cokolwiek raz na zawsze. „Zakopałam się” na dobre w
książkach i zaczęłam żyć tym co wyprodukowała moja wybujała
wyobraźnia. Z czasem zaczęłam to wszystko spisywać. Jako
opowiadania ,pamiętniki , listy do kogoś i do nikogo jednocześnie
,jakieś luźne notatki ... To zacięcie jednak przyszło nieco
później , mniej – więcej kiedy byłam w klasie IV. Z początku
często porzucałam to zajęcie , ale szybko znów do niego wracałam.
Nie posłuchałam też matki i zaczęłam wyszywać.. Kilka
pierwszych serwetek jeszcze mam. Szycia, gotowania i robótek uczyła
mnie babcia, kiedy u niej bywałam. Matka już wtedy zachowywała się
dziwnie. Nie interesowała się domem , kiedy wracała z pracy
urządzała awantury , krzyczała na ojca i na mnie. Nie chciała ze
mną rozmawiać , ani
w czymkolwiek pomóc.
Za
to uwielbiała mi wmawiać ,że jestem chora, źle wyglądam , czasem
nawet zaprowadzała do lekarza . Zawsze wychodziło ,że jestem
zdrowa jak koń, ale ona i tak wiedziała swoje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz