W szkole mieliśmy swoje przezwiska .
Była Kaczka, Kurczok ( tak właśnie – KurczOk przez o ), Lis lub
Lisica ( to ja ) , Mała , Pietrucha, Łysy Kociu, Koza Strzyga,
Kaju, Termit, Słoniu , Kamylkok, Rozkoszne Bobo , Maciuś i
Kmieciaki - to było dwóch chlopaków , ale że trzymali się razem
przezwano ich od nazwiska jednego z nich , utrwaliło się to tak
dalece, że często nawet nauczycielom zdarzało się ich pomylić i
potem prostować :” nie ty – ten drugi”. Z początku wkurzałam
się za nazywanie mnie Lisem lub Lisicą – uważałam ,że mam
swoje imię i nazwisko, ale w końcu się przyzwyczaiłam jak każdy.
Przezwiska przetrwały , a nie które powędrowały z nami do szkół
średnich. Jak w każdej przyzwoitej szkole przezwiska mieli też
nauczyciele. Z podstwówki kojarzy mi się tylko nauczyciel
wychowania muzycznego i WF , którego nazwaliśmy „Palaj „ .
Więcej pamiętam z LO, ale to w swoim czasie.
Nauczycieli mieliśmy wymagających
, ale za razem byli świetnie przygotowani do pracy z dziećmi i
zdecydowana większość nauczanie traktowała z pasją i wiarą w
sukces. A ja w ogóle miałam szczęście do dobrych nauczycieli .
Oczywiście wtedy o tym nie wiedziałam i czasami działa mi się
krzywda kiedy stawiali mi wymagania i egzekwowali wiedzę. Nie mniej
do dziś pamiętam lekce historii, na których nauczyciele urządzali
konkursy na znajomość dat , przynosili na lekcję jakieś związane
z historią przedmioty , np. chełmy wojskowe z czasów II wojny ,
albo odznaki z Powstania Wielkopolskiego . Lekcje polskiego , na
których pani potrafiła postawić jednemu uczniowi w jednym dniu np.
trzy piątki , dwie dwójki, czwórkę , wpisać pochwałę do
dzienniczka i nawyzywać ,że np. nie słucha uważnie , ale też
nawet tych oporniejszych na przyswajanie wiedzy zachęcić do
pisania opowiadań i pamiętników , pochwalić własnoręcznie
napisany wiersz i przekonać do przeczytania lektur , które wcale
nie były wymagane. To,ze do dziś piszę ładnie , nie robię błędów
, mam spory zasób słownictwa i potrafię się poprawnie wyrażać ,
nie podpierając się różnymi obcojęzycznymi , albo co gorsze
wulgarnymi wstawkami zawdzięczam lekcjom j. Polskiego. Metoda była
prosta : jak najwięcej czytać i pisać . Jeśli nie było innego
zadania, albo trafiło się kilka minut wolnego czasu przepisywaliśmy
fragmenty czytanek. Utrwalało się słownictwo, zasady ortografii i
gramatyki i wyrabiał się charakter pisma. A trzeba pamiętać ,że
gdy ja zaczynałam naukę , w powszechnym użyciu była stalówka z
obsadką i kałamarz z atramentem. W starej szkole, w pawilonie ławki
miały nawet w tym celu specjalnie wycięte pod kałamarz i pióro
miejsca . W nowej już tego nie było i kazano nam używać piór
wiecznych. Wiązał się z tym swojego rodzaju obowiązek ; należało
pamiętać ,żeby wieczorem przed pójściem do szkoły pióro
napełnić , bo brak atramentu to była uwaga w dzienniczku. O tym
,żeby zastąpić w takiej sytuacji pióro długopisem nie było
mowy. Nie i już – uważano,ze pisanie długopisem psuje charakter
pisma . Można było pisać ołówkiem w tzw. brudnopisie, który
każdy uczeń był zobowiązany nosić i z niego korzystać. I chyba
coś w tym jednak było. Do dziś wolę pisać piórem i choć w
pracy używam długopisów , pióro mam i używam do pisania życzeń
i listów. I piszę nim o wiele ładniej niż długopisem. Nie mogłam
się doczekać kiedy pójdę do klasy IV i zacznę się uczyć nowych
przedmiotów : geografii i biologii – te nazwy brzmiały dla mnie o
wiele ciekawiej i bardziej prestiżowo niż jakieś „wiadomości o
przyrodzie” i zapowiadały ciekawą treść. Kiedy już ich się
zaczęłam uczyć , w miarę upływu lat przestały być takie
ciekawe i bynajmniej nie z powodu braku kompetencji nauczycieli . Z
wiekiem ugruntowywały się moje zainteresowania w kierunku historii
i literatury , muzyki klasycznej ,religii i filozofii (choć w
temacie tych ostatnich nie za bardzo mogłam się wykazać w szkole )
a w związku z tym biologia i geografia schodziły z moich horyzontów
na plan dalszy. Uczyłam się , bo odpuścić sobie nie można było
żadnego z tych przedmiotów, zwłaszcza geografii , której uczyła
starsza już pani , a właściwie panna , bo zgodnie z przedwojennym
kanonem kształcenia kadry nauczycielskiej wybierała nie zawód a
powołanie . A wobec tego musiała się poświęcić nauczaniu , nie
obciążając się obowiązkami rodzinnymi. I wywiązywała się z
powołania . I to jak! Zeszyt do geografii musiał być gotowy już
na pierwszej lekcji. Na każdej stronie miał być narysowany
podwójny margines dokładnie szerokości pięciu kratek czyli 2,5cm
( zeszyt 80 kartkowy) . Na każdej stronie data, numer lekcji , temat
, podkreślony dwa razy. Kiedy omawialiśmy jakiś nowy kraj ,
obowiązkowo należało narysować lub wkleić mapkę i choć jeden
wycinek z gazet lub pocztówkę mówiącą coś o tym miejscu. Kraj
pokazać na mapie, wymienić stolicę , najważniejsze miasta, rzeki,
góry lub morza do kraju przypisane , walutę, liczbę ludności ,
najważniejsze gałęzie przemysłu i rolnictwa , jeśli kraj słynął
z zabytków , to i te należało znać. Egzekwowała tę wiedzę i
wymagania co do zeszytu bezwzględnie , ale też kiedy widziała,że
ktoś ma słabe stopnie , zapraszała takiego gościa do świetlicy
po lekcjach i nie proszona pomagała mu odrabiać zadania. Kiedyś
pamiętam, kazała nam na geografię przynieść talerzyk deserowy ,
nóż , widelec i dwie skibki suchego chleba i serwetkę. Okazało
się, że podpatrzyła w stołówce, że wiele dzieci nie potrafi się
prawidłowo zachować przy stole i postanowiła nas tego nauczyć.
Chodziła po klasie, cierpliwie układała noże i widelce w rękach
, pokazywała jak kroić i wkładać do ust jedzenie , upominała, by
łokcie trzymać przy sobie , pokazywała jak rozłożyć na kolanach
serwetkę i potem po zjedzeniu odłożyć ją na stół. Na lekcje
przychodziła zawsze nienagannie ubrana w kostiumy z białymi
bluzkami, zawsze starannie uczesana ,w delikatnym makijażu, zawsze
wyczyszczonych butach ( nawet jak lało albo padał śnieg z
deszczem) ; była chodzącym dobrym przykładem .Nawet głosu nie
podnosiła, a mimo to w klasie nikt na jej lekcjach nie odważył się
kręcić czy gadać o jakimś rozrabianiu nie wspominając.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz