poniedziałek, 13 lutego 2012

Tak zwany " obowiązek szkolny" 2


Nowa szkoła była mniej – więcej tak samo daleko jak stara, jednak droga do niej prowadziła przez osiedle. Nie było już tak malowniczego i użytecznego terenu zabaw ale od czego wyobraźnia. Budynek był dwu piętrowy i składał się z trzech skrzydeł . W jednym uczyły się klasy młodsze , w drugim starsze , w trzecim była świetlica - stołówka na jakieś 100 dzieciaków , gabinety lekarski i stomatologiczny , wielka biblioteka połączona z czytelnią i harcówka. Gabinety przedmiotowe i pokój nauczycielski mieściły się na pierwszym piętrze . Z dolnego korytarza wchodziło się do sali gimnastycznej ( pięknej i doskonale wyposażonej w sprzęt sportowy) , sekretariatu i gabinetu dyrektora oraz do klas młodszych . Każda klasa dostała swoje pomieszczenie , o które miała dbać ; dbanie polegało na dostarczeniu i pielęgnowaniu kwiatów doniczkowych i robieniu gazetek okolicznościowych i pilnowaniu porządku. W klasach wisiały portrety wielkich ludzi ; pisarzy muzyków, malarzy itp. Była też sala muzyczna z pianinem i instrumentami perkusyjnymi i dwie pracownie do prac ręcznych – osobno dla dziewczyn i chłopaków . U dziewczyn stały maszyny do szycia i kuchenki do gotowania ( a jakże były zajęcia z szycia i gotowania ) u chłopaków wszystko co potrzebne w warsztacie stolarskim i ślusarskim. Przed każdą klasą , na holu był rząd drewnianych szafek zamykanych na klucz. W każdej po 6 wieszaków na płaszcze i kurtki. Każda klasa dostawała swoje, wychowawca dzielił klasę na grupy i rozdawał kluczyki do szafek . W ten sposób rozwiązano problem szatni. Przez pierwsze 2 lata kazali nam nakładać na buty ochraniacze – coś podobnego jak zakładało się w muzeach, ale po trzech rozbitych głowach i fiasku wszelkich zakazów ślizgania się po korytarzach zrezygnowano. Obok szkoły było boisko z bieżnią i piaskownicą do skoków w dal . Zimą woźny płytę boiska do piłki ręcznej wylewał wodą i było lodowisko. Rozgrywaliśmy tam zawody w łyżwiarstwie szybkim , hokeju , a co bardziej ambitni miłośnicy łyżew , w tym ja , próbowaliśmy skomplikowanych figur podpatrzonych w tv .
Były też ogródki tematyczne i spory kawał trawników , z ławeczkami , gdzie można było posiedzieć , albo zmienić buty na wf.
Mundurki z czarnej satyny obowiązywały oczywiście , tarcza na mundurku i płaszczu również – nauczyciele sprawdzali; każda naderwana albo jej brak to była uwaga w dzienniczku i groźba obniżenia oceny ze sprawowania , a tu już żartów nie było. Rodzice nie głaskali nas po głowach i nie przeszło żadne tłumaczenie ,że belfer się uwziął . Sankcje w szkole równały się bardzo
konkretnej poprawce w domu – nauczyciel zawsze miał rację. Na lekcjach wymagano od nas siedzenia prosto zwykle z rękami założonymi z tylu , po to ,żeby kręgosłup był prosty – i był . Dzieci z wadami postawy prawie nie było. Po lekcjach chodziło się do świetlicy , oczywiście obowiązku nie było, ale bywały ciekawe zajęcia , np. plastyczne, albo urządzano konkursy czytelnicze , można też sobie było od razu po szkole odrobić lekcje . Panie świetliczanki i starsi uczniowie pomagali .Kiedy poszłam do klasy VII też miewałam tam dyżury , czytałam maluchom bajki . Obiady w stołówce były wydawane od 12 do 15. Najpierw przerwę miały klasy młodsze , potem średnie, na samym końcu najstarsze. Tłoku i przepychania nie było, a kucharki chodziły po sali i pilnowały,żeby każdy swoją porcje zjadał. Jedzenie było całkiem smaczne i pożywne. Uwielbialiśmy naleśniki z serem , racuchy , zupę pomidorową i sobotnią grochówkę . Ja osobiście nigdy nie polubiłam tylko barszczu ukraińskiego i mam do niego uraz do dziś – nie pamiętam już dlaczego ale mam. Dla najuboższych zawsze znalazły się jakieś dotacje z zakładów pracy albo zniżki. Głodny w szkole nikt nie chodził. Pamiętam ,że wtedy zakłady pracy w ogóle dużo łożyły na dzieci swoich pracowników ; do dożywiania, obozów i kolonii, paczek świątecznych , wycieczek itp. Oprócz obiadów w stołówce było na dużej przerwie tzw. „dożywianie „ - zwykle jesienią i zimą. Do szkoły nosiło się blaszane kubki ( im bardziej był obity tym lepiej nam z niego smakowało) i płócienne serwetki i na dużej przerwie każdy dostawał po kubku mleka , kakao lub kawy zbożowej . Nalewał je nauczyciel dużą nabierką z emaliowanego wiadra , w których kuchnia te napoje dostarczała. Bałagan był z tym nie mały, bo jak to dzieciaki; często zdarzało nam się rozlać albo niechcący ochlapać kolegę.
Od czasu do czasu z różnych ważnych rocznic i okazji odbywały się w szkole apele i akademie. Wtedy śpiewało się hymn szkoły , przy bardzo ważnych okazjach również państwowy , czasem pieśni patriotyczne , z okazji rocznicy rewolucji październikowej , Dnia Zwycięstwa i 1-Maja „Międzynarodówkę” , po czym po odśpiewaniu szkoła gremialnie ruszała na pochód .
Oczywiście nie obowiązywało to harcerzy . III Szczep Harcerstwa”Czarna Trójka „ - od czarnych chust , które nosiliśmy -to było oczko w głowie dyrekcji i druha harcmistrza a jako taki miał swoje prawa – harcerką byłam zapaloną i wspomnienia mam fajniejsze niż ze szkoły – ale o tym później. W tej naszej nowej , bardzo nowoczesnej jak na tamte czasy podstawówce było jasno , przestronnie , odbywały się ciekawe zajęcia poza lekcyjne , na ścianach nie było portretów wodzów , a w izbie pamięci gromadzono pamiątki związane ze szkołą a nie z budową socjalistycznej Ojczyzny, a już na pewno nie z budową komunizmu . Słowo komunizm pojawiało się na j. Rosyjskim , albo na historii lub wychowaniu obywatelskim. Po trzech latach mojej szkole nadano imię Mikołaja Kopernika . Nie żadnych bojowników , ani zjazdów jak to było często praktykowane w tamtych latach ale zwyczajnie i po prostu imię uczonego. Kilka innych szkół w moim mieście nosi imiona bohaterów związanych z miastem , moje LO imię pisarza . Do nadania imienia szkole długo się przygotowywaliśmy . Były konkursy literacko – historyczne , robiliśmy prace plastyczne związane z Kopernikiem ( np.. rzeźby z szarego mydła i wyklejki z podartych gazet) , jeździliśmy na wycieczki do Torunia i Fromborka , szkoła nawiązała też współpracę z innymi placówkami tego imienia w Polsce a samo nadanie imienia miało formę wielkiej uroczystości z udziałem władz miasta , ministra szkolnictwa , niemal wszystkich zakładów pracy i oczywiście I sekretarza , bez którego żadna taka uroczystość nie mogła się odbyć. Szkoła dostała nowy , piękny sztandar, a my nowe tarcze z nazwą szkoły . Kazano nam je nosić z dumą i poczuciem patriotyzmu i tak właśnie było. Takie święto integrowało nas i budziło wzniosłe uczucia. Nie można tego powiedzieć o gremialnym udziale w seansach filmowych , zwykle był ogłaszany tydzień filmów radzieckich i chodziliśmy na 3-4 seanse. Nikt tych filmów nie lubił i specjalnie nas nie interesowały ale przynajmniej nie siedziało się w ławce . Coś się działo , a dla nas dzieci to i tak była atrakcja, podobnie jak czyny społeczne – coś się działo i to było najważniejsze – sama istota rzeczy . W starszych klasach obowiązkowe były prace społecznie użyteczne czyli w praktyce wykopki lub zbieranie jabłek w pobliskich PGR. Wykopki to w skrócie rzecz ujmując była wesoła przygoda a to nas głównie pociągało. Bo my wówczas w ogóle lubiliśmy żeby się coś działo. Telewizja ( aż dwa programy państwowe ) nie zabiły w nas ciekawości świata, wyobraźni i chęci przeżywania przygód , co z przykrością obserwuje w dzisiejszej rzeczywistości. Opustoszały podwórka i trzepaki, zapomniano klipę , palanta i grę w klasy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz