Nowa szkoła była mniej – więcej
tak samo daleko jak stara, jednak droga do niej prowadziła przez
osiedle. Nie było już tak malowniczego i użytecznego terenu zabaw
ale od czego wyobraźnia. Budynek był dwu piętrowy i składał się
z trzech skrzydeł . W jednym uczyły się klasy młodsze , w drugim
starsze , w trzecim była świetlica - stołówka na jakieś 100
dzieciaków , gabinety lekarski i stomatologiczny , wielka biblioteka
połączona z czytelnią i harcówka. Gabinety przedmiotowe i pokój
nauczycielski mieściły się na pierwszym piętrze . Z dolnego
korytarza wchodziło się do sali gimnastycznej ( pięknej i
doskonale wyposażonej w sprzęt sportowy) , sekretariatu i gabinetu
dyrektora oraz do klas młodszych . Każda klasa dostała swoje
pomieszczenie , o które miała dbać ; dbanie polegało na
dostarczeniu i pielęgnowaniu kwiatów doniczkowych i robieniu
gazetek okolicznościowych i pilnowaniu porządku. W klasach wisiały
portrety wielkich ludzi ; pisarzy muzyków, malarzy itp. Była też
sala muzyczna z pianinem i instrumentami perkusyjnymi i dwie
pracownie do prac ręcznych – osobno dla dziewczyn i chłopaków .
U dziewczyn stały maszyny do szycia i kuchenki do gotowania ( a
jakże były zajęcia z szycia i gotowania ) u chłopaków wszystko
co potrzebne w warsztacie stolarskim i ślusarskim. Przed każdą
klasą , na holu był rząd drewnianych szafek zamykanych na klucz. W
każdej po 6 wieszaków na płaszcze i kurtki. Każda klasa dostawała
swoje, wychowawca dzielił klasę na grupy i rozdawał kluczyki do
szafek . W ten sposób rozwiązano problem szatni. Przez pierwsze 2
lata kazali nam nakładać na buty ochraniacze – coś podobnego jak
zakładało się w muzeach, ale po trzech rozbitych głowach i fiasku
wszelkich zakazów ślizgania się po korytarzach zrezygnowano. Obok
szkoły było boisko z bieżnią i piaskownicą do skoków w dal .
Zimą woźny płytę boiska do piłki ręcznej wylewał wodą i było
lodowisko. Rozgrywaliśmy tam zawody w łyżwiarstwie szybkim ,
hokeju , a co bardziej ambitni miłośnicy łyżew , w tym ja ,
próbowaliśmy skomplikowanych figur podpatrzonych w tv .
Były też ogródki tematyczne i spory
kawał trawników , z ławeczkami , gdzie można było posiedzieć ,
albo zmienić buty na wf.
Mundurki z czarnej satyny obowiązywały
oczywiście , tarcza na mundurku i płaszczu również –
nauczyciele sprawdzali; każda naderwana albo jej brak to była uwaga
w dzienniczku i groźba obniżenia oceny ze sprawowania , a tu już
żartów nie było. Rodzice nie głaskali nas po głowach i nie
przeszło żadne tłumaczenie ,że belfer się uwziął . Sankcje w
szkole równały się bardzo
konkretnej poprawce w domu –
nauczyciel zawsze miał rację. Na lekcjach wymagano od nas siedzenia
prosto zwykle z rękami założonymi z tylu , po to ,żeby kręgosłup
był prosty – i był . Dzieci z wadami postawy prawie nie było. Po
lekcjach chodziło się do świetlicy , oczywiście obowiązku nie
było, ale bywały ciekawe zajęcia , np. plastyczne, albo urządzano
konkursy czytelnicze , można też sobie było od razu po szkole
odrobić lekcje . Panie świetliczanki i starsi uczniowie pomagali
.Kiedy poszłam do klasy VII też miewałam tam dyżury , czytałam
maluchom bajki . Obiady w stołówce były wydawane od 12 do 15.
Najpierw przerwę miały klasy młodsze , potem średnie, na samym
końcu najstarsze. Tłoku i przepychania nie było, a kucharki
chodziły po sali i pilnowały,żeby każdy swoją porcje zjadał.
Jedzenie było całkiem smaczne i pożywne. Uwielbialiśmy naleśniki
z serem , racuchy , zupę pomidorową i sobotnią grochówkę . Ja
osobiście nigdy nie polubiłam tylko barszczu ukraińskiego i mam do
niego uraz do dziś – nie pamiętam już dlaczego ale mam. Dla
najuboższych zawsze znalazły się jakieś dotacje z zakładów
pracy albo zniżki. Głodny w szkole nikt nie chodził. Pamiętam ,że
wtedy zakłady pracy w ogóle dużo łożyły na dzieci swoich
pracowników ; do dożywiania, obozów i kolonii, paczek świątecznych
, wycieczek itp. Oprócz obiadów w stołówce było na dużej
przerwie tzw. „dożywianie „ - zwykle jesienią i zimą. Do
szkoły nosiło się blaszane kubki ( im bardziej był obity tym
lepiej nam z niego smakowało) i płócienne serwetki i na dużej
przerwie każdy dostawał po kubku mleka , kakao lub kawy zbożowej .
Nalewał je nauczyciel dużą nabierką z emaliowanego wiadra , w
których kuchnia te napoje dostarczała. Bałagan był z tym nie
mały, bo jak to dzieciaki; często zdarzało nam się rozlać albo
niechcący ochlapać kolegę.
Od czasu do czasu z różnych ważnych
rocznic i okazji odbywały się w szkole apele i akademie. Wtedy
śpiewało się hymn szkoły , przy bardzo ważnych okazjach również
państwowy , czasem pieśni patriotyczne , z okazji rocznicy
rewolucji październikowej , Dnia Zwycięstwa i 1-Maja
„Międzynarodówkę” , po czym po odśpiewaniu szkoła gremialnie
ruszała na pochód .
Oczywiście nie obowiązywało to
harcerzy . III Szczep Harcerstwa”Czarna Trójka „ - od czarnych
chust , które nosiliśmy -to było oczko w głowie dyrekcji i druha
harcmistrza a jako taki miał swoje prawa – harcerką byłam
zapaloną i wspomnienia mam fajniejsze niż ze szkoły – ale o tym
później. W tej naszej nowej , bardzo nowoczesnej jak na tamte czasy
podstawówce było jasno , przestronnie , odbywały się ciekawe
zajęcia poza lekcyjne , na ścianach nie było portretów wodzów ,
a w izbie pamięci gromadzono pamiątki związane ze szkołą a nie z
budową socjalistycznej Ojczyzny, a już na pewno nie z budową
komunizmu . Słowo komunizm pojawiało się na j. Rosyjskim , albo na
historii lub wychowaniu obywatelskim. Po trzech latach mojej szkole
nadano imię Mikołaja Kopernika . Nie żadnych bojowników , ani
zjazdów jak to było często praktykowane w tamtych latach ale
zwyczajnie i po prostu imię uczonego. Kilka innych szkół w moim
mieście nosi imiona bohaterów związanych z miastem , moje LO imię
pisarza . Do nadania imienia szkole długo się przygotowywaliśmy .
Były konkursy literacko – historyczne , robiliśmy prace
plastyczne związane z Kopernikiem ( np.. rzeźby z szarego mydła i
wyklejki z podartych gazet) , jeździliśmy na wycieczki do Torunia i
Fromborka , szkoła nawiązała też współpracę z innymi
placówkami tego imienia w Polsce a samo nadanie imienia miało formę
wielkiej uroczystości z udziałem władz miasta , ministra
szkolnictwa , niemal wszystkich zakładów pracy i oczywiście I
sekretarza , bez którego żadna taka uroczystość nie mogła się
odbyć. Szkoła dostała nowy , piękny sztandar, a my nowe tarcze z
nazwą szkoły . Kazano nam je nosić z dumą i poczuciem patriotyzmu
i tak właśnie było. Takie święto integrowało nas i budziło
wzniosłe uczucia. Nie można tego powiedzieć o gremialnym udziale
w seansach filmowych , zwykle był ogłaszany tydzień filmów
radzieckich i chodziliśmy na 3-4 seanse. Nikt tych filmów nie lubił
i specjalnie nas nie interesowały ale przynajmniej nie siedziało
się w ławce . Coś się działo , a dla nas dzieci to i tak była
atrakcja, podobnie jak czyny społeczne – coś się działo i to
było najważniejsze – sama istota rzeczy . W starszych klasach
obowiązkowe były prace społecznie użyteczne czyli w praktyce
wykopki lub zbieranie jabłek w pobliskich PGR. Wykopki to w skrócie
rzecz ujmując była wesoła przygoda a to nas głównie pociągało.
Bo my wówczas w ogóle lubiliśmy żeby się coś działo. Telewizja
( aż dwa programy państwowe ) nie zabiły w nas ciekawości świata,
wyobraźni i chęci przeżywania przygód , co z przykrością
obserwuje w dzisiejszej rzeczywistości. Opustoszały podwórka i
trzepaki, zapomniano klipę , palanta i grę w klasy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz