Miejsca na działalność
w zasadzie nie mieliśmy, rezerw finansowych na rozwinięcie interesu
też nie. Na razie nie było źle . Klienci chętnie dawali zaliczki
na zakup sprzętu, rozumiejąc,że podobnie jak i oni zaczynamy a
potrzebne narzędzia kupowaliśmy z tego co udało się zarobić na
usługach albo za pieniądze z kas zapomogowo- pożyczkowych w
naszych zakładach pracy. I bywały dylematy: beztroskie wakacje bez
liczenia każdej złotówki czy wiertarka udarowa . Wiadomo,że
wygrywała wiertarka ( trzeba się przecież było rozwijać nawet na
pół etatu), a na wakacje jechaliśmy za to co udawało się
wygospodarować z marnych budżetowych pensji. I naprawdę na płacz
mi się zbierało , kiedy musiałam ograniczać wakacyjne
przyjemności z powodu skromnych zasobów w portfelu.
Przydawał się
samochód., chociaż coraz mniej z niego mogliśmy korzystać . Ktoś
wprowadził głupawy przepis ;za marki zagraniczne płaciło się
dużo wyższe ubezpieczenia niż za krajowe a garbus był przecież
zagraniczny – nie ważne ,że liczył sobie 22 lata . Stopniowo
uczyliśmy się tego wszystkiego. Na przykład posługiwania się
wizytówkami . Tak, tak... Wiem, że to śmieszne , ale przed zmianą
ustroju o wizytówkach czytaliśmy w książkach o życiu tzw.
wyższych sfer. W codziennym życiu wizytówki nie istniały. Nikt
nie wiedział jak powinny wyglądać , jakie mieć wymiary i jaką
właściwie treść zawierać. Bywały więc na kolorowym kartonie ,
mniejsze lub większe od klasycznych standardów , złocone ,
ozdabiane szlaczkami i sznureczkami , wytłaczane pisane pismem
ozdobnym i gotyckim; co tam komu wyobraźnia podsunęła. Częściej
niż wizytówkami ludzie posługiwali się małymi karteczkami z
pieczątką firmową . My zamówiliśmy klasyczne białe z czarnymi
napisami i nie wyszukaną czcionką, rozmiar "drugi od końca "
czyli 5x9cm. Zawierały tylko nazwę firmy i dane adresowe. Nie
dlatego,że wiedzieliśmy jak ma wyglądać klasyczna wizytówka ,bo
nie wiedzieliśmy ,ale dlatego,że takie były najtańsze a jak
wspomniałam kasy na inwestycje nie mieliśmy zbyt wiele.
Zamówiliśmy więc
wizytówki , które Ka zostawiał zwykle u dostawców i ważniejszych
klientów i coraz częściej sprawy prowadziliśmy przez telefon.
Posiadanie telefonu to w ogóle była wielka nasza przewaga i coś co
podnosiło nam prestiż .Wcześniej telefony posiadały firmy
,instytucje i kilku wybrańców. Nie każdy kto zakładał swoją
działalność od razu dysponował telefonem. Nadal na przydział
telefonu się czekało. Polak jak wiadomo jednak potrafi,
Wielkopolanin tym bardziej a już szczególnie mieszkaniec naszego
miasta . Zaczęły się zawiązywać komitety społeczne ,komitety
urządzały zrzutki na zakup infrastruktury i występowały do UT z
petycjami o stelefonizowanie tej czy innej ulicy , wsi , dzielnicy ,
okolicy – zależnie od potrzeb. A UT szedł na rękę komitetom i
telefonizował. Czasem ,żeby uchodzić za rozwiniętą, dobrze
prosperującą i wiarygodną firmę , a nie jakiś jednoosobowy,
początkujący warsztat z prowincji robiliśmy coś co dziś nazywa
się "ściema". Ja odbierałam telefony do Ka i wołam do
niego "szefie telefon z Zielonej Góry" , a szef siedział
obok mnie na naszej własnej domowej kanapie , albo za szafą w
swojej wnęce, odbierał po kilkunastu sekundach, że niby taki
zajęty. W ten sposób pozyskaliśmy co najmniej kilku naszych
dostawców. Mniej więcej w tym właśnie czasie powstał pomysł na
obecną nazwę firmy, który zresztą od razu wprowadziliśmy do
obiegu drukując na wizytówkach mimo, że oficjalnie nazwa jeszcze
nie istniała .
A wracając do telefonów
, to w tamtym czasie mało kto w naszym kraju umiał i chciał
załatwiać jakieś sprawy telefonicznie. Zwykle było tak,że
dzwoniliśmy po kilka razy i po kilka razy tłumaczyliśmy to samo ,
a potem i tak trzeba było wysyłać pisma pocztą . Faxy dopiero
miały się pojawić a na teleks nie było nas stać i w ogóle mało
kogo było. Teleksy miało tylko kilka największych , państwowych
firm w mieście. Pisanie jak wiadomo to moja działka więc pisałam
: korespondencję , oferty , rachunki, dokumentacje, zamówienia...
Kolejna rzecz , której
musieliśmy się nauczyć to sporządzanie dokumentacji technicznych.
Po jakimś czasie ta część działalności tez przypadnie mi w
udziale, z wyjątkiem wykonywania rysunków technicznych. Tego nigdy
się nie uczyłam i nie chciałam się za to zabierać. Wtedy nie
wiedziałam jeszcze ,że kiedyś nauczę się je czytać i pomagać
sobie przy sporządzaniu dokumentacji i kosztorysów. Rysunkami i
dokumentacją zwykle zajmował i nadal zajmuje się mąż; opracowuje
je ,a ja najczęściej tylko nanoszę dane i przeliczam ale bywało
,że zostawałam sam na sam z takim zadaniem . Trzeba sobie było
jakoś poradzić .
Cóż Los spełniając
moje marzenie o pisaniu wywinął mi małego fikołka : chciałam
pisać , to i piszę do dziś ; papierki we firmie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz