czwartek, 28 lutego 2013

Początek był trudny


Miejsca na działalność w zasadzie nie mieliśmy, rezerw finansowych na rozwinięcie interesu też nie. Na razie nie było źle . Klienci chętnie dawali zaliczki na zakup sprzętu, rozumiejąc,że podobnie jak i oni zaczynamy a potrzebne narzędzia kupowaliśmy z tego co udało się zarobić na usługach albo za pieniądze z kas zapomogowo- pożyczkowych w naszych zakładach pracy. I bywały dylematy: beztroskie wakacje bez liczenia każdej złotówki czy wiertarka udarowa . Wiadomo,że wygrywała wiertarka ( trzeba się przecież było rozwijać nawet na pół etatu), a na wakacje jechaliśmy za to co udawało się wygospodarować z marnych budżetowych pensji. I naprawdę na płacz mi się zbierało , kiedy musiałam ograniczać wakacyjne przyjemności z powodu skromnych zasobów w portfelu.
Przydawał się samochód., chociaż coraz mniej z niego mogliśmy korzystać . Ktoś wprowadził głupawy przepis ;za marki zagraniczne płaciło się dużo wyższe ubezpieczenia niż za krajowe a garbus był przecież zagraniczny – nie ważne ,że liczył sobie 22 lata . Stopniowo uczyliśmy się tego wszystkiego. Na przykład posługiwania się wizytówkami . Tak, tak... Wiem, że to śmieszne , ale przed zmianą ustroju o wizytówkach czytaliśmy w książkach o życiu tzw. wyższych sfer. W codziennym życiu wizytówki nie istniały. Nikt nie wiedział jak powinny wyglądać , jakie mieć wymiary i jaką właściwie treść zawierać. Bywały więc na kolorowym kartonie , mniejsze lub większe od klasycznych standardów , złocone , ozdabiane szlaczkami i sznureczkami , wytłaczane pisane pismem ozdobnym i gotyckim; co tam komu wyobraźnia podsunęła. Częściej niż wizytówkami ludzie posługiwali się małymi karteczkami z pieczątką firmową . My zamówiliśmy klasyczne białe z czarnymi napisami i nie wyszukaną czcionką, rozmiar "drugi od końca " czyli 5x9cm. Zawierały tylko nazwę firmy i dane adresowe. Nie dlatego,że wiedzieliśmy jak ma wyglądać klasyczna wizytówka ,bo nie wiedzieliśmy ,ale dlatego,że takie były najtańsze a jak wspomniałam kasy na inwestycje nie mieliśmy zbyt wiele.
Zamówiliśmy więc wizytówki , które Ka zostawiał zwykle u dostawców i ważniejszych klientów i coraz częściej sprawy prowadziliśmy przez telefon. Posiadanie telefonu to w ogóle była wielka nasza przewaga i coś co podnosiło nam prestiż .Wcześniej telefony posiadały firmy ,instytucje i kilku wybrańców. Nie każdy kto zakładał swoją działalność od razu dysponował telefonem. Nadal na przydział telefonu się czekało. Polak jak wiadomo jednak potrafi, Wielkopolanin tym bardziej a już szczególnie mieszkaniec naszego miasta . Zaczęły się zawiązywać komitety społeczne ,komitety urządzały zrzutki na zakup infrastruktury i występowały do UT z petycjami o stelefonizowanie tej czy innej ulicy , wsi , dzielnicy , okolicy – zależnie od potrzeb. A UT szedł na rękę komitetom i telefonizował. Czasem ,żeby uchodzić za rozwiniętą, dobrze prosperującą i wiarygodną firmę , a nie jakiś jednoosobowy, początkujący warsztat z prowincji robiliśmy coś co dziś nazywa się "ściema". Ja odbierałam telefony do Ka i wołam do niego "szefie telefon z Zielonej Góry" , a szef siedział obok mnie na naszej własnej domowej kanapie , albo za szafą w swojej wnęce, odbierał po kilkunastu sekundach, że niby taki zajęty. W ten sposób pozyskaliśmy co najmniej kilku naszych dostawców. Mniej więcej w tym właśnie czasie powstał pomysł na obecną nazwę firmy, który zresztą od razu wprowadziliśmy do obiegu drukując na wizytówkach mimo, że oficjalnie nazwa jeszcze nie istniała .
A wracając do telefonów , to w tamtym czasie mało kto w naszym kraju umiał i chciał załatwiać jakieś sprawy telefonicznie. Zwykle było tak,że dzwoniliśmy po kilka razy i po kilka razy tłumaczyliśmy to samo , a potem i tak trzeba było wysyłać pisma pocztą . Faxy dopiero miały się pojawić a na teleks nie było nas stać i w ogóle mało kogo było. Teleksy miało tylko kilka największych , państwowych firm w mieście. Pisanie jak wiadomo to moja działka więc pisałam : korespondencję , oferty , rachunki, dokumentacje, zamówienia...
Kolejna rzecz , której musieliśmy się nauczyć to sporządzanie dokumentacji technicznych. Po jakimś czasie ta część działalności tez przypadnie mi w udziale, z wyjątkiem wykonywania rysunków technicznych. Tego nigdy się nie uczyłam i nie chciałam się za to zabierać. Wtedy nie wiedziałam jeszcze ,że kiedyś nauczę się je czytać i pomagać sobie przy sporządzaniu dokumentacji i kosztorysów. Rysunkami i dokumentacją zwykle zajmował i nadal zajmuje się mąż; opracowuje je ,a ja najczęściej tylko nanoszę dane i przeliczam ale bywało ,że zostawałam sam na sam z takim zadaniem . Trzeba sobie było jakoś poradzić .
Cóż Los spełniając moje marzenie o pisaniu wywinął mi małego fikołka : chciałam pisać , to i piszę do dziś ; papierki we firmie. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz