piątek, 1 lutego 2013

Czas biegnie cd


Na początku marca Ka wyjechał do Warszawy na miesięczny kurs . Nie było innych chętnych więc mój mąż się zgłosił choć był to kurs przeznaczony dla kadry kierowniczej. W perspektywie oprócz nagrody pieniężnej awans na wyższe stanowisko. Nie prędki , bo nikt ze swojego obecnie zajmowanego nie zamierzał zrezygnować .Uczyć się też nikt nie zamierzał ; na kursy finansowane przez zakład pracy chętnych nie było nigdy . Nikt , my również ,nie przewidywał ,że kiedyś za szkolenia przyjdzie wykładać z własnej kieszeni . Mój mąż jeździł na wszystkie jakie mu proponowano. Czułam się samotnie .Nigdy na tak długo się nie rozstawaliśmy . Najgorsze były wieczory i noce. Ka w dzień się uczył , wieczorami "zwiedzał"warszawskie kina . Aż mu zazdrościłam , bo na ekrany wchodziły właśnie słynne światowe hity – które wcześniej wyświetlały tylko kina studyjne na zamkniętych seansach ,a mnie nawet wyjście do kina z koleżanką się nie udało. Ją złapała grypa, ja dostałam kataru , a dzieci zaraziły się różyczką. Wisiałyśmy obie na telefonie i narzekałyśmy na złośliwy los. Na soboty i niedziele Ka wracał do domu. W jedną z sobót ja podrzuciłam dzieci dziadkowi i babci i pojechałam do niego do Warszawy. Spędziliśmy razem bardzo miły dzień tylko we dwoje. Przy okazji zaopatrzyłam rodzinę i koleżanki z pracy w kawę i wedlowskie słodycze. Kiedy pochwaliłam się ,ze jadę do stolicy od razu mi wypisały zamówienie.
U nas wciąż jeszcze o wedlowskie słodycze i kawę było trudno , choć towaru na półkach przybywało.
Kolega P odwiedzał mnie w czasie nieobecności Ka i wyświadczał drobne uprzejmości, np. podwozi do apteki , albo przychodni itp.
Po powrocie Ka, nasza kolekcja płyt i albumów z malarstwem znacznie się powiększyła. Płyty i albumy były produkcji ZSRR , ale cóż to szkodzi. Wydania są przepiękne , kolorowe, na kredowym papierze , choć zapach farby drukarskiej nie wywietrzał z nich do dziś dnia. Udało mu się też kupić dla mnie
" Requiem "Mozarta. Szukałam tej mrocznej ale pięknej płyty od lat ośmiu.

Zamieszkiwanie na terenie zakładu pracy ma swoje "uroki" . Siłą rzeczy żyliśmy tym co działo się w zakładzie. Wiedzieliśmy o wszystkich wyczynach pracowników, imprezach po godzinach i biurowych romansach . Niektóre bywały nawet głośne i kończyły się rękoczynami pomiędzy prawowitym małżonkiem a wzdychulcem. Nie zła zabawa dla całego zakładu i dla nas przy okazji.
Jak zabawę potraktowałam też próbę wmanewrowania mojego męża w taki zakładowy romans . Wyśmiewam całą tę sprawę i temat się skończył . Autorzy tej zabawy liczyli pewnie, że się rozzłoszczę , urządzę jakąś scenę i w ogóle ,że będą mieli jakąś sensację . Niestety sensacji nie było.
Zaczęło się od tego ,że dyżury Ka wypadały mu często wspólnie z jednym kolegą i dwoma koleżankami. Mieszkając tam, znałam ich wszystkich , z niektórymi osobami nawet często rozmawiałam .Z panią kandydatką na kochankę męża również. Dyżury nocne miały to do siebie ,ze niewiele się na nich działo. Rozmawiali więc i popijali kawę , bo co innego można robić w przerwach pomiędzy pomiarami . Ka i jedna z dyżurujących koleżanek znaleźli wspólne tematy więc rozmawiali często skracając sobie w ten sposób czas dyżuru i broniąc się w ten sposób przed zasypianiem . Wiedziałam o tym od zawsze , jak tylko Ka zaczął pracować w dyżurach . Koledzy widać wyciągnęli z tego jakieś swoje pokrętne wnioski i tak zaczęli układać plan dyżurów żeby Ka i koleżanka ( imienia nie zapamiętałam niestety) mieli je razem i pilnie obserwowali co z tego wyniknie. Trudno powiedzieć co ich skłoniło do tego że zaczęli wierzyć w ten romans. Przypuszczam ,że może chcieli tylko dostarczyć sobie rozrywki i po jakimś czasie postanowili się zabawić moim kosztem. Zestawili mi rozmowę telefoniczną z Ka i jego koleżanką , a sami podsłuchiwali , co w ich profesji było sprawą bardzo prostą . Tą „telekonferencję: szybko obróciłam w żart i efekt był taki ,że trzy osoby śmiały się wesoło , dwie pozostałe zamiast delektować się tania sensacją musiały przepraszać .
Nie zastanawiałam się nigdy nad tym ,czy faktycznie coś było pomiędzy Ka , a tą dziewczyną. Wychodziłam z założenia,że to ja jestem żoną i przyjmowałam do wiadomości bezwarunkowo ,to co mi Ka o tej sprawie mówił . Nigdy nie przyszło mi do głowy w jakikolwiek sposób zwątpić w lojalność mojego męża. Od zawsze uważałam i nadal zdania nie zmieniłam ,że miłość nie polega na stawianiu warunków i braku zaufania , a tym bardziej na zadręczaniu partnera zazdrością .
Nadszedł początek maja i międzyzakładowa spartakiada w ośrodku wypoczynkowym nad jeziorem kierskim. Z zakładu Ka jechało kilka rodzin i kilka osób wolnych . P zabrał swoją żonę i najmłodszego synka , my nasze dzieci i również pojechaliśmy na tę imprezę razem. Bawiliśmy się świetnie. Atrakcji było sporo , zawody sportowe , konkursy dla dzieci , tańce .
Wieczorem żona P i mój mąż nie chcieli brać udziału w dyskotece . Twierdzili ,że są zmęczeni . P i ja mieliśmy ochotę do dalszej zabawy jednak nijak nie wypadało iść razem na tańce ze względu na zależności zawodowe Ka i P. Dopiero byłoby o czym gadać w całym zakładzie. Staliśmy więc na balkonie i rozmawialiśmy . Noc upalna , gwiazdy świecą , a z dołu dobiega nastrojowa muzyka. Scena balkonowa niczym w romansie .

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz