Na początku marca Ka
wyjechał do Warszawy na miesięczny kurs . Nie było innych chętnych
więc mój mąż się zgłosił choć był to kurs przeznaczony dla
kadry kierowniczej. W perspektywie oprócz nagrody pieniężnej awans
na wyższe stanowisko. Nie prędki , bo nikt ze swojego obecnie
zajmowanego nie zamierzał zrezygnować .Uczyć się też nikt nie
zamierzał ; na kursy finansowane przez zakład pracy chętnych nie
było nigdy . Nikt , my również ,nie przewidywał ,że kiedyś za
szkolenia przyjdzie wykładać z własnej kieszeni . Mój mąż
jeździł na wszystkie jakie mu proponowano. Czułam się samotnie
.Nigdy na tak długo się nie rozstawaliśmy . Najgorsze były
wieczory i noce. Ka w dzień się uczył , wieczorami
"zwiedzał"warszawskie kina . Aż mu zazdrościłam , bo na
ekrany wchodziły właśnie słynne światowe hity – które
wcześniej wyświetlały tylko kina studyjne na zamkniętych seansach
,a mnie nawet wyjście do kina z koleżanką się nie udało. Ją
złapała grypa, ja dostałam kataru , a dzieci zaraziły się
różyczką. Wisiałyśmy obie na telefonie i narzekałyśmy na
złośliwy los. Na soboty i niedziele Ka wracał do domu. W jedną z
sobót ja podrzuciłam dzieci dziadkowi i babci i pojechałam do
niego do Warszawy. Spędziliśmy razem bardzo miły dzień tylko we
dwoje. Przy okazji zaopatrzyłam rodzinę i koleżanki z pracy w
kawę i wedlowskie słodycze. Kiedy pochwaliłam się ,ze jadę do
stolicy od razu mi wypisały zamówienie.
U nas wciąż jeszcze o
wedlowskie słodycze i kawę było trudno , choć towaru na półkach
przybywało.
Kolega P odwiedzał mnie w
czasie nieobecności Ka i wyświadczał drobne uprzejmości, np.
podwozi do apteki , albo przychodni itp.
Po powrocie Ka, nasza
kolekcja płyt i albumów z malarstwem znacznie się powiększyła.
Płyty i albumy były produkcji ZSRR , ale cóż to szkodzi. Wydania
są przepiękne , kolorowe, na kredowym papierze , choć zapach farby
drukarskiej nie wywietrzał z nich do dziś dnia. Udało mu się też
kupić dla mnie
" Requiem "Mozarta.
Szukałam tej mrocznej ale pięknej płyty od lat ośmiu.
Zamieszkiwanie na terenie
zakładu pracy ma swoje "uroki" . Siłą rzeczy żyliśmy
tym co działo się w zakładzie. Wiedzieliśmy o wszystkich
wyczynach pracowników, imprezach po godzinach i biurowych romansach
. Niektóre bywały nawet głośne i kończyły się rękoczynami
pomiędzy prawowitym małżonkiem a wzdychulcem. Nie zła zabawa dla
całego zakładu i dla nas przy okazji.
Jak zabawę potraktowałam
też próbę wmanewrowania mojego męża w taki zakładowy romans .
Wyśmiewam całą tę sprawę i temat się skończył . Autorzy tej
zabawy liczyli pewnie, że się rozzłoszczę , urządzę jakąś
scenę i w ogóle ,że będą mieli jakąś sensację . Niestety
sensacji nie było.
Zaczęło się od tego ,że
dyżury Ka wypadały mu często wspólnie z jednym kolegą i dwoma
koleżankami. Mieszkając tam, znałam ich wszystkich , z niektórymi
osobami nawet często rozmawiałam .Z panią kandydatką na kochankę
męża również. Dyżury nocne miały to do siebie ,ze niewiele się
na nich działo. Rozmawiali więc i popijali kawę , bo co innego
można robić w przerwach pomiędzy pomiarami . Ka i jedna z
dyżurujących koleżanek znaleźli wspólne tematy więc rozmawiali
często skracając sobie w ten sposób czas dyżuru i broniąc się
w ten sposób przed zasypianiem . Wiedziałam o tym od zawsze , jak
tylko Ka zaczął pracować w dyżurach . Koledzy widać wyciągnęli
z tego jakieś swoje pokrętne wnioski i tak zaczęli układać plan
dyżurów żeby Ka i koleżanka ( imienia nie zapamiętałam
niestety) mieli je razem i pilnie obserwowali co z tego wyniknie.
Trudno powiedzieć co ich skłoniło do tego że zaczęli wierzyć w
ten romans. Przypuszczam ,że może chcieli tylko dostarczyć sobie
rozrywki i po jakimś czasie postanowili się zabawić moim kosztem.
Zestawili mi rozmowę telefoniczną z Ka i jego koleżanką , a sami
podsłuchiwali , co w ich profesji było sprawą bardzo prostą . Tą
„telekonferencję: szybko obróciłam w żart i efekt był taki
,że trzy osoby śmiały się wesoło , dwie pozostałe zamiast
delektować się tania sensacją musiały przepraszać .
Nie zastanawiałam się
nigdy nad tym ,czy faktycznie coś było pomiędzy Ka , a tą
dziewczyną. Wychodziłam z założenia,że to ja jestem żoną i
przyjmowałam do wiadomości bezwarunkowo ,to co mi Ka o tej sprawie
mówił . Nigdy nie przyszło mi do głowy w jakikolwiek sposób
zwątpić w lojalność mojego męża. Od zawsze uważałam i nadal
zdania nie zmieniłam ,że miłość nie polega na stawianiu warunków
i braku zaufania , a tym bardziej na zadręczaniu partnera zazdrością
.
Nadszedł początek maja i
międzyzakładowa spartakiada w ośrodku wypoczynkowym nad jeziorem
kierskim. Z zakładu Ka jechało kilka rodzin i kilka osób wolnych .
P zabrał swoją żonę i najmłodszego synka , my nasze dzieci i
również pojechaliśmy na tę imprezę razem. Bawiliśmy się
świetnie. Atrakcji było sporo , zawody sportowe , konkursy dla
dzieci , tańce .
Wieczorem żona P i mój
mąż nie chcieli brać udziału w dyskotece . Twierdzili ,że są
zmęczeni . P i ja mieliśmy ochotę do dalszej zabawy jednak nijak
nie wypadało iść razem na tańce ze względu na zależności
zawodowe Ka i P. Dopiero byłoby o czym gadać w całym zakładzie.
Staliśmy więc na balkonie i rozmawialiśmy . Noc upalna , gwiazdy
świecą , a z dołu dobiega nastrojowa muzyka. Scena balkonowa
niczym w romansie .
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz