sobota, 9 lutego 2013

Czas na nowe doświadczenia


Tuż po powrocie ze spartakiady nasze dzieci zaczęły chorować. Jeszcze nigdy nie spędziłam tylu dni na opiece jak wtedy. Najpierw młodszy , potem obydwaj , w końcu starszy. Tym razem bardzo poważnie , bo na zapalenie opon mózgowych. Mieliśmy jednak szczęście bo synek trafił do bardzo dobrego poznańskiego szpitala. Dostałam stałą przepustkę i mogłam z nim być codziennie a gdyby nie to ,że był jeszcze młodszy synek mogłabym  tam z nim nocować , co na tamte czasy i ogólnie przyjęte kryteria funkcjonowania służby zdrowia było na swój sposób nowatorskie . Jeździłam do niego codziennie po pracy ,pociągiem oczywiście a jeśli tylko mogłam urywałam się wcześniej. Młodszego synka odbierali z przedszkola dziadek na zmianę z tatą. Tęsknił za bratem i w ogóle nie bardzo wiedział w tym czasie co ze sobą robić . Chłopcy byli i są nadal z sobą bardzo zżyci Synek leżał w szpitalu 33 dni.
Szpital jak na ówczesne warunki wyposażony był bardzo nowocześnie i wzorcowo . W izbie przyjęć miał zainstalowany ultrasonograf i nawet elektroencefalograf do pomiaru fal mózgowych , którym wtedy mogły się poszczycić tylko najlepsze szpitale specjalistyczne. Dysponował też sprzętem jednorazowym , dzieci dostawały bardzo dobre jedzenie , nawet słoikowe deserki Gerbera tak powszechnie dziś podawane dzieciom . Na dzień dziecka każde dziecko dostało prezenty w postaci słodyczy i klocków .Sale były jednoosobowe z łazienką i wyjściem na wielki , ogrodowy taras. Jeśli mama życzyła sobie być na oddziale z dzieckiem dostawiano dla niej prowizoryczne łóżko . Zaskoczył nas poziom opieki . Ile razy przyjeżdżałam do szpitala w sali z synkiem ktoś był ; czasem salowa , czasem pielęgniarka , bardzo często lekarze stażyści lub studenci . Z innymi dziećmi również . Do starszych przychodziła nauczycielka i odrabiała z nimi lekcje. Niech mi ktoś powie ,że u schyłku historycznego już ustroju źle funkcjonowała służba zdrowia. Podziękowaliśmy pani doktor prowadzącej , córce sławnej profesor Chmielowej zresztą wielkim bukietem kwiatów ( takim,że kwiaciarka skomentowała nawet,że na takie kwiaty to ktoś musiał mocno sobie zasłużyć ) i wielkim pudłem słodyczy dla dzieci z oddziału. Pani doktor kwiaty włożyła po prostu do wazonu a za słodycze dziękowała nam ze łzami w oczach z radości,że pamiętaliśmy o dzieciach . Pielęgniarki i salowe dostały tort i kawę .
Po powrocie miałam jeszcze dalszą opiekę na synka , już bezpłatną – przekroczyłam ustawowe 60 dni przysługujące mamie na opiekę nad chorym dzieckiem . Pobyt synka w szpitalu przypłacam zapaleniem zakończeń nerwowych. Poratowała mnie lekarka z przychodni dziecięcej i zapisała silne leki przeciw zapalne i przeciwbólowe. Ratowała tak każdego kto potrzebował pomocy nie pytając za bardzo czy chce, jeśli widziała,że komuś z personelu z którym pracowała coś dolega . Można było na nią zawsze liczyć , nawet w środku nocy , pomocy nie odmawiała nigdy . Teraz już takich lekarzy się nie spotyka .
W lipcu wyjechaliśmy nad morze do Dąbek. Dwa tygodnie na słońcu i świeżym powietrzu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz