Tuż po powrocie ze
spartakiady nasze dzieci zaczęły chorować. Jeszcze nigdy nie
spędziłam tylu dni na opiece jak wtedy. Najpierw młodszy , potem
obydwaj , w końcu starszy. Tym razem bardzo poważnie , bo na
zapalenie opon mózgowych. Mieliśmy jednak szczęście bo synek
trafił do bardzo dobrego poznańskiego szpitala. Dostałam stałą
przepustkę i mogłam z nim być codziennie a gdyby nie to ,że był
jeszcze młodszy synek mogłabym tam z nim nocować , co na
tamte czasy i ogólnie przyjęte kryteria funkcjonowania służby
zdrowia było na swój sposób nowatorskie . Jeździłam do niego
codziennie po pracy ,pociągiem oczywiście a jeśli tylko mogłam
urywałam się wcześniej. Młodszego synka odbierali z przedszkola
dziadek na zmianę z tatą. Tęsknił za bratem i w ogóle nie bardzo
wiedział w tym czasie co ze sobą robić . Chłopcy byli i są nadal
z sobą bardzo zżyci Synek leżał w szpitalu 33 dni.
Szpital jak na ówczesne
warunki wyposażony był bardzo nowocześnie i wzorcowo . W izbie
przyjęć miał zainstalowany ultrasonograf i nawet
elektroencefalograf do pomiaru fal mózgowych , którym wtedy mogły
się poszczycić tylko najlepsze szpitale specjalistyczne. Dysponował
też sprzętem jednorazowym , dzieci dostawały bardzo dobre jedzenie
, nawet słoikowe deserki Gerbera tak powszechnie dziś podawane
dzieciom . Na dzień dziecka każde dziecko dostało prezenty w
postaci słodyczy i klocków .Sale były jednoosobowe z łazienką i
wyjściem na wielki , ogrodowy taras. Jeśli mama życzyła sobie być
na oddziale z dzieckiem dostawiano dla niej prowizoryczne łóżko .
Zaskoczył nas poziom opieki . Ile razy przyjeżdżałam do szpitala
w sali z synkiem ktoś był ; czasem salowa , czasem pielęgniarka ,
bardzo często lekarze stażyści lub studenci . Z innymi dziećmi
również . Do starszych przychodziła nauczycielka i odrabiała z
nimi lekcje. Niech mi ktoś powie ,że u schyłku historycznego już
ustroju źle funkcjonowała służba zdrowia. Podziękowaliśmy pani
doktor prowadzącej , córce sławnej profesor Chmielowej zresztą
wielkim bukietem kwiatów ( takim,że kwiaciarka skomentowała
nawet,że na takie kwiaty to ktoś musiał mocno sobie zasłużyć )
i wielkim pudłem słodyczy dla dzieci z oddziału. Pani doktor
kwiaty włożyła po prostu do wazonu a za słodycze dziękowała nam
ze łzami w oczach z radości,że pamiętaliśmy o dzieciach .
Pielęgniarki i salowe dostały tort i kawę .
Po powrocie miałam
jeszcze dalszą opiekę na synka , już bezpłatną – przekroczyłam
ustawowe 60 dni przysługujące mamie na opiekę nad chorym dzieckiem
. Pobyt synka w szpitalu przypłacam zapaleniem zakończeń
nerwowych. Poratowała mnie lekarka z przychodni dziecięcej i
zapisała silne leki przeciw zapalne i przeciwbólowe. Ratowała tak
każdego kto potrzebował pomocy nie pytając za bardzo czy chce,
jeśli widziała,że komuś z personelu z którym pracowała coś
dolega . Można było na nią zawsze liczyć , nawet w środku nocy ,
pomocy nie odmawiała nigdy . Teraz już takich lekarzy się nie
spotyka .
W lipcu wyjechaliśmy
nad morze do Dąbek. Dwa tygodnie na słońcu i świeżym powietrzu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz